"Dotknęliśmy wraku Tu‑154. Znaleźliśmy siłę"
- Mieliśmy możliwość dotknięcia wraku samolotu. Cieszę się, że znaleźliśmy w sobie siłę, żeby przez to przejść - powiedziała w audycji "Gość Radia Zet" Małgorzata Sekuła-Szmajdzińska, wdowa po Jerzym Szmajdzińskim, który zginął w katastrofie smoleńskiej. Małgorzata Sekuła-Szmajdzińska razem z dziećmi brała udział w pielgrzymce do Smoleńska.
11.10.2010 | aktual.: 12.10.2010 19:08
: Gościem Radia ZET jest Małgorzata Sekuła-Szmajdzińska, witam Monika Olejnik, dzień dobry. : Dzień dobry pani, dzień dobry państwu. : Brała pani udział razem z dziećmi w bardzo trudnej pielgrzymce, pielgrzymce do Smoleńska, który moment był taki najtrudniejszy dla pani? : Najtrudniejsza była pierwsza chwila, czyli kiedy podjechaliśmy do miejsca, gdzie jest złożony wrak. Chyba nie tylko dla mnie i dla moich dzieci, bo tak jak widziałam, jak reagowały inne osoby, to był to na pewno najtrudniejszy moment, wiele osób płakało. Mieliśmy możliwość dotknięcia wraku. To właściwie jak papierowa zabawka rozbita na tysiące części. To było najtrudniejsze dla nas. Ale cieszę się, że mieliśmy siłę, że znaleźliśmy w sobie siłę żeby przez to przejść, bo bardzo chcieliśmy pojechać i tak, jak inne rodziny, które z nami były, potrafiliśmy się zmobilizować i odbyć tą podróż do Smoleńska. : A czy czuła pani ze strony Rosjan przyjaźń. : Zastanawiałam się nad tym, bo wiele osób mnie o to pyta, jak to jest z tym stosunkiem do
Rosjan i ich stosunkiem do nas. Otóż tu musimy rozgraniczać dwie rzeczy, bo jedną sprawą jest prowadzenie postępowania wyjaśniającego przyczyny katastrofy, no i pewne zaniechania, zaniedbania, pewną opieszałość, co widzimy gołym okiem, pół roku minęło... : Przykładem był wrak samolotu, który przez pół roku był nieokryty. : Dokładnie, spektakularnym wręcz przykładem. Natomiast ja z drugiej strony oceniam, teraz chcę ocenić samą podróż, sam wyjazd i to, jak zostaliśmy potraktowani. Wszystko było bardzo dobrze zorganizowane. Umożliwiono nam rzeczywiście przejście, mogliśmy być w każdym miejscu, które chcieliśmy odwiedzić, łącznie z tym miejscem też bardzo trudnym dla nas, podeszliśmy do brzozy, o którą samolot uderzył. I sposób, w jaki nas tam traktowano, nawet obecność pani prezydentowej, zresztą muszę podkreślić, bo to dla mnie jest też istotne, że charakter tej uroczystości był niebywale skromny, powściągliwy i ja tak zresztą sobie wyobrażałam, że tak to będzie, bo najważniejsze były rodziny i ich możliwość
ich przyjazdu tam, natomiast nie oprawa. Oprawa była naprawdę bardzo skromna i godna. I w taki sam sposób zachowywały się obie panie prezydentowe, myślę że też mocno to przeżywały. : A czy trudno było pani namówić dzieci do tego wyjazdu, czy wyobrażałaby pani sobie wyjazd do Smoleńska bez dzieci. : No ja od początku wiedziałam, że to jest w ogóle niemożliwe żebym poleciała sama. Nie musiałam ich namawiać, bo oni czują to samo, co ja i nawet wczoraj po powrocie do domu rozmawiałam z córką i obie stwierdziłyśmy, że bardzo dobrze się stało, że znaleźliśmy w sobie siłę żeby tam polecieć. Bo było nas, myśmy reprezentowali no mniej więcej połowę, może trochę ponad połowę rodzin i ja wiem o tym, że inne rodziny nie poleciały dlatego, że nie chciały, tylko myślę i tak to wynikało również z rozmów, które odbyłam, że po prostu nie znalazły w sobie jeszcze siły żeby się zmobilizować i żeby tam polecieć. Ci wszyscy, którzy byli, byli na pewno bardzo zadowoleni, że tą siłę w sobie znaleźli. : Tak, część rodzin nie
chciała polecieć ze względów politycznych, bo to była podróż... : Wie pani, ja już nie chcę nawet tego oceniać, bo ja już słyszałam różne rzeczy, że to wycieczka, że nie chcą chodzić po ciałach, albo że będzie budowany, będzie budowana dla pań prezydentowych jakaś tam specjalna konstrukcja, jakaś trybuna, no przecież to wszystko nieprawda. No tak, nie można siać takich nienawistnych określeń, bo to niczemu dobremu nie służy. : Ale to jest przykre, że pół roku po tragedii te podziały są coraz większe, co widać po tym, co się dzieje pod pałacem prezydenckim. Pani jeszcze nie było wczoraj wieczorem... : Nie, nie, ja późno wróciłam. : Wielka manifestacja, kilkutysięczna, gdzie krzyczano oddajcie ukradziony krzyż, że to są prawdziwi Polacy. : Chciałam powiedzieć, złożyć deklarację, że ja też jestem prawdziwą Polką i ci wszyscy, którzy wczoraj byli to też prawdziwi Polacy, my się niczym nie różnimy, tylko my potrafimy powściągnąć swoje emocje w takich sytuacjach i na pewno nie nadawać temu wydarzeniu, które
wczoraj miały miejsce takiej mocno politycznego zabarwienia, to niczemu dobremu nie służy. My po prostu będziemy robić swoje. Ja mówię teraz o grupie rodzin, które wczoraj były, bo muszę przyznać, zresztą czytałam też rozmowę z panią Izabelłą Sariusz-Skąpską, ona też taką samą opinię wyraziła, że stajemy się sobie coraz bliżsi, my, rodziny, które przeżyły tę straszną tragedię. I wczoraj to było widać podczas tej naszej podróży i w samolocie, i podczas rozmów. : Że była taka wspólnota, że wszyscy trzymali się razem. : Tak, absolutnie niesamowita wspólnota, wszyscy byli bardzo blisko siebie i jednocześnie każdy też mógł znaleźć takie miejsce, gdzie mógł sam, w spokoju przeżywać to, co dla niego było najważniejsze, ale to prawdziwa wspólnota. Bardzo się cieszę, że mogliśmy wszyscy razem pojechać, zdecydowanie to był znakomity pomysł. : A czy pani chciała żeby krzyż poleciał z państwem do Smoleńska. : Najpierw zrobiliśmy głosowanie w domu, wewnętrzne. Dyskutowaliśmy na ten temat, czy to jest dobry pomysł. Z
jednej strony, ja osobiście uważałam, że dobrze by się stało żeby krzyż poleciał, ale mając też świadomość tego, co się dzieje w kraju, w tym sensie, że jest taki ostry atak na osoby, które chcą z pewnym umiarem podejść do sprawy krzyża stwierdziliśmy, że dla nas będzie najważniejsze to żebyśmy tam po prostu pojechali i żebyśmy zdjęli z siebie ten obowiązek decydowania o krzyżu i martwienia się o krzyż tam, na miejscu, bo przyznam, że sobie nie wyobrażam jakby to było, gdyby krzyż tam z nami pojechał i trudno założyć, że nikt by nam nie przeszkadzał w tych uroczystościach, które wczoraj miały miejsce, to by było fatalne, więc chyba lepiej żeby krzyż został. Ja zresztą w imieniu swoim i swoich dzieci, po przeanalizowaniu tego zagłosowałam za tym żeby krzyż został w kraju, żebyśmy nie komplikowali tej sprawy tam, na miejscu. : Czy chciałaby pani żeby był pomnik przed pałacem prezydenckim ku czci tych, którzy zginęli. : Ja bym chciała, ja bym bardzo chciała żeby w mądry, godny sposób, nie na chybcika tylko po
głębokich przemyśleniach uhonorowano wszystkie osoby, wszystkie osoby, które zginęły w katastrofie. Natomiast jestem przeciwna temu żeby pomnik stanął przed pałacem. Zresztą podejrzewam, że on miałby służyć głównie pamięci, czego oczywiście nie kwestionuję, pary prezydenckiej, a chciałabym żeby to było coś, co będzie punktem odniesienia dla wszystkich Polaków i pamięci wszystkich, którzy zginęli w Smoleńsku. Chciałabym bardzo żeby taki pomnik stanął w Warszawie, ale nie myślę żeby to było coś, co miałoby być rozwiązaniem na tą chwilę, czyli potrzeba trochę czasu żeby to spokojnie przemyśleć, władze miasta też powinny się w tej sprawie wypowiedzieć, rodziny, być może i mieszkańcy, możemy chwilę poczekać. Zresztą po wizycie w Katyniu, bo to też wczoraj był bardzo ważny element naszego wyjazdu, gdzie stwierdziłam, w jak piękny sposób uczczono śmierć bestialsko zamordowanych obywateli polskich, doszłam do wniosku, że można przepięknie upamiętnić pamięć ofiar, w sposób niekonwencjonalny. I chciałabym bardzo żeby
to zostało przemyślane, żeby poświęcono temu odpowiedni czas, nigdzie nam się nie spieszy, zróbmy to mądrze. Nie jest potrzebne stawianie pomnika przed pałacem, bo to będzie tylko zarzewie konfliktów, do niczego dobrego to nie prowadzi. : Prezydent Komorowski wczoraj powiedział w Radiu ZET, że chciałby żeby było hospicjum i żeby to hospicjum tak, jak proponuje siostra Małgorzata Chmielewska hospicjum dla dzieci, żeby było imienia tych, którzy zginęli, to byłby taki żywy pomnik. : Proszę bardzo, to jest, oczywiście to jest dobry pomysł, ale to też nie wyklucza tego, że pomnik powinien stanąć, tylko ja myślę, że czas powinien spowodować, żebyśmy troszeczkę ochłonęli i podeszli do tego bardziej racjonalnie. Zresztą ja sama wiem z własnego doświadczenia, zwracają się do mnie osoby, które mówią, że chciałyby nadać imię mojego męża jakimś obiektom, ja to bardzo doceniam, ogromnie, tylko chciałabym, że jeżeli takie decyzje się podejmuje żeby one do końca były przemyślane, żeby ludzie byli naprawdę przekonani do
tego, ażeby to nie było robione bez głębszej refleksji. : I miała pani wczoraj szczęście, szczęście mają też ci, którzy dzisiaj przylecą, ale szczęście, że pani pierwsza przyleciała. : No tak, żartowaliśmy nawet, że polecieliśmy gorszym samolotem, mniejszym samolotem, ale rzeczywiście embraer odleciał, nie powiem, że punktualnie, bo jeszcze zabraliśmy kilku pasażerów z większego samolotu. Wiem, że reszta została, dzisiaj wrócą, niestety tylko nadano temu może tak trochę przesadnie wymiar, który był, który jest dla mnie nie do zaakceptowania, ponieważ przerazili się bliscy moi i nie tylko moi. Informację, którą media podały o awarii samolotu, no trzeba było tak sformułować, mieć wyobraźnię, że to może spowodować reperkusje takie, że będą się ogromnie denerwować rodziny, przyjaciele, więc mam nadzieję, że to będzie też jakaś nauczka dla mediów, żeby jednak dobrze przemyśleć zanim się jakąś informację publiczni, bo przecież nie było najmniejszego zagrożenia, absolutnie. A dziennikarzy tam, na lotnisku, kiedy
myśmy odlatywali nie było, więc oni nie byli na miejscu i nie powinni puszczać w obieg informacji, które nie są wiarygodne w stu procentach. : No tak, przepraszam w imieniu kolegów z mediów. : No, zdarza się. : Małgorzata Sekuła-Szmajdzińska była dzisiaj gościem Radia ZET. : Dziękuję bardzo.