Dotkliwa porażka Moskwy
Rosyjsko-ukraińska wojna gazowa zakończyła się cenowym kompromisem. Rzecz w tym, że w całym konflikcie spór o
ceny był tylko pretekstem. Chodziło o coś znacznie więcej: o
przywrócenie rosyjskich wpływów w państwie, które Moskwa ciągle
traktuje jako część swojej strefy wpływów - ocenia komentator "Rzeczpospolitej" Sławomir Popowski.
05.01.2006 | aktual.: 05.01.2006 07:54
Jego zdaniem, w tej batalii Rosja poniosła dotkliwą porażkę. Równie bolesną, jak sprzed ponad roku, gdy mimo zaangażowania całego autorytetu Władimira Putina nie udało się przeforsować posłusznego, prorosyjskiego kandydata na prezydenta i powstrzymać pomarańczowej rewolucji.
Po pierwsze, Moskwie nie udało się rzucić Kijowa na kolana i zamiast buntu przeciwko "pomarańczowej" ekipie prezydenta Wiktora Juszczenki sprowokowano ponowną patriotyczną mobilizację większości ukraińskiego społeczeństwa.
Po drugie - i kto wie, czy nie jest to największa strata, jaką poniosła Moskwa, wypowiadając Ukrainie wojnę gazową - paliwowy szantaż zastosowany wobec Kijowa, wzmocniony dodatkowo zakręceniem gazowych kurków, postawił na nogi całą Europę. Wystarczyło poczytać w tych dniach najbardziej szanowane europejskie dzienniki, aby wyzbyć się wątpliwości co do tego, po czyjej stronie jest sympatia Europejczyków.
Popowski uważa, że zZ tego konfliktu Ukraina może wyjść wzmocniona. Czas pokaże, jak trwały jest zawarty kompromis. Jeśli jednak wykorzysta tę sytuację, jeśli będzie rozwijała i modernizowała swoją gospodarkę, aby uniezależnić ją od politycznych nacisków sąsiada - będzie coraz bliżej Europy i coraz bardziej niezależna.
Na koniec - Polska. Zawarty kompromis rosyjsko-ukraiński niczego w naszej sytuacji nie zmienia. Podjęte przez rząd działania i decyzje dywersyfikacyjne muszą być doprowadzone do końca - podkreśla Sławomir Popowski.(PAP)