Dosadna analiza expose: zaczęła się demokracja populistyczna
- Usłyszeliśmy nowy styl retoryki politycznej. Według mnie następuje zmiana i kończy się demokracja partyjna, a zaczyna populistyczna. To przemówienie dzieliło Polaków przez wskazywanie wroga oraz sprzymierzeńców - komentuje dla WP expose Beaty Szydło ekspert ds. komunikacji politycznej dr Janusz Sibora.
18.11.2015 | aktual.: 18.11.2015 18:16
Zdaniem Sibory przemówienie premier Beaty Szydło ściśle określało adresatów wystąpienia i dzieliło ich na sprzymierzeńców oraz przeciwników. Pierwszymi mają być mieszkańcy małych oraz średnich wsi oraz przedsiębiorcy z niewielkich firm. Drugimi - lobbyści, wielki przemysł oraz banki.
Jak zauważył ekspert w expose wiele razy usłyszeliśmy powtórzenie, że wszystko ma być "godne". - Słowo to zostało specjalnie użyte. Osoby zajmujące się przekazem medialnym wskazują, że należy ono do katalogu wyrazów bardzo wrażliwych emocjonalnie, które zapadają w pamięć odbiorcy - podkreśla dr Sibora.
Uwagę eksperta przykuło również zdanie: "Chcemy, by polskie rzeki stały się wielkimi drogami, po których będą płynąć pełne towarów barki zwodowane w rodzimych stoczniach". - To stwierdzenie do złudzenia przypomina bajki z lat '60, a dokładnie krainę Kukani, gdzie podwórko grodzi się kiełbasami, a domy kryje plackami. Jest to właśnie kwintesencja takiego przesłania - komentuje rozmówca WP.
Innym zabiegiem stosowanym przez Beatę Szydło miało być forsowanie przesłania, że "wszystko ma być inne". Zdaniem eksperta przypominało to mit założycielski, w którym trzeba zerwać ze wszystkim, co stare. Dr Sibora zwrócił również uwagę na zastosowanie działającego podprogowo tricku, który poległa na wypowiedziach "jestem jedną z was". - Miało to sygnalizować wyjątkową bliskość z wyborcą - zwraca uwagę ekspert.
Dr Sibora wskazuje również największy błąd Beaty Szydło w expose. - Popełniła spory błąd, gdy mówiła o polityce zagranicznej. Słusznie stwierdziła, że powinniśmy być w niej podmiotem i asertywni. Kiedy przyszło jednak do konkretów, to premier wystraszyła się wskazania Niemców, jako państwa, z którym spieramy się o uchodźców, a wolała powiedzieć "pewne państwa". Mąż stanu tak nie mówi. Taka wypowiedź jest odbierana jako słabość polityka - kończy ekspert ds. komunikacji politycznej.