"Donosiciele w PiS mają swoją nazwę" - wiecie jaką?
- Wśród członków PiS są osoby, których zadaniem jest zbieranie informacji o partyjnych kolegach, następnie przekazywanych Jarosławowi Kaczyńskiemu. Przy takich osobach nigdy się szczerze nie rozmawia, milknie się, kiedy przechodzą obok – mówi Wirtualnej Polsce Marek Migalski. Europoseł komentuje też informacje dotyczące czarnych teczek, w których zbierane są wszystkie wypowiedzi polityków dotyczące Jarosława Kaczyńskiego, sytuacji wewnątrz partii oraz kampanii prezydenckiej.
15.10.2010 | aktual.: 15.10.2010 16:10
Zdaniem Migalskiego sam fakt ujawnienia informacji o czarnych teczkach, świadczy o tym, że jej adresatami mają być członkowie partii. – To jest kolejna próba zastraszenia członków PiS, którzy doskonale wiedzą, że od tego typu krytyki partii będzie zależało, czy znajdą się na listach wyborczych – uważa.
Europoseł mówi, że członkowie PiS doskonale zdają sobie sprawę z obecności w partii donosicieli, nazywanych umownie WSW (Wojskowa Służba Wewnętrzna). Nie chce jednak zdradzać konkretnych nazwisk. – Mniej więcej wiadomo, kto zbiera takie informacje dla Jarosława Kaczyńskiego. Doskonale wiedziałem, kto wśród naszych piętnastu eurodeputowanych jest w WSW – mówi Wirtualnej Polsce Migalski i dodaje, że uważnie śledząc zapisy na jego blogu z ostatniego miesiąca, z łatwością można się domyślić, o kogo chodzi. Europoseł zdradza, że przy takich osobach nigdy się szczerze nie rozmawia. Milknie się, gdy przechodzą obok.
Informacje zebrane przez partyjnych donosicieli miałyby uzupełniać materiał czarnych teczek. Polecenie ich założenia – jak poinformował „Wprost” - wydał prezes PiS po przegranych wyborach prezydenckich. Mają do nich trafiać wszystkie wypowiedzi dotyczące sytuacji wewnątrz partii. Zarówno te z telewizji i mediów centralnych, jak i z gazet lokalnych. Sytuacja jest o tyle absurdalna – jak poinformował tygodnik jeden z posłów – że gdy jedna wypowiedź cytowana jest przez różne media, do teczki trafiają wydruki ze wszystkich portali i wycinki ze wszystkich gazet. Najgrubszych teczek mieli dopracować się polityce z tzw. grupy liberałów, czyli Joanna Kluzik-Rostkowska, Paweł Poncyljusz czy Elżbieta Jakubiak.
- Podejrzewam, że teczki były wprowadzone wcześniej niż trzy miesiące temu – mówi Migalski. Ironizuje, że chciałby, aby jego teczka była jedną z grubszych. Dlatego że posiadanie grubej teczki tego typu – zdaniem europosła - świadczy o samodzielności myślenia. O tym, że nie jest się robotem posłusznie wykonującym wszystkie polecenia, jakie przychodzą z Nowogrodzkiej.
– To dowód, że jest się krytycznym nie tylko wobec przeciwników politycznych, co jest dość łatwe, ale również wobec własnej partii. Bo krytycyzm wobec niej jest wyrazem troski o jej zwycięstwo – mówi europoseł. Jego zdaniem typu metody stosowane przez Jarosława Kaczyńskiego na ukrócenie nieposłuszeństwa wśród posłów, „mają prawo kojarzyć się jak najgorzej”.
Migalskiego zapytaliśmy też o najnowsze doniesienia „Faktu”. Gazeta pisze o spotkaniu w zaciszu jednej z warszawskich restauracji Marka Migalskiego z Pawłem Poncyljuszem (tekst ilustruje zdjęcie). Tabloid spekuluje, że odrzuceni przez prezesa politycy mogą myśleć o nowym ugrupowaniu lub planować rozbicie partii.
- Z Poncyljuszem spotkałem się przedwczoraj na wieczorze autorskim mojej książki – mówi Migalski. Tłumaczy, że z wdzięczności za to, że Poncyljusz przyszedł na spotkanie, zaprosił go później do knajpy. – Jednak rozmawialiśmy przede wszystkim o książkach – zapewnia europoseł.
Anna Kalocińska, Wirtualna Polska