Dokopali się cudu

Kiedy usłyszeli głos zasypanego, żadna siła nie była ich w stanie wyciągnąć spod ziemi. – Powiedzieliśmy, że nie wyjdziemy stąd, dopóki go nie wyciągniemy – mówi ratownik górniczy Krzysztof Nowak.

Dokopali się cudu
Źródło zdjęć: © WP.PL

10.03.2006 | aktual.: 10.03.2006 06:43

Pierwszy sygnał z nadajnika przy lampce Zbigniewa Nowaka odebrali w piątek. Ale sygnał emitowany jest bez względu na to, czy ktoś żyje, czy nie. A Nowak przebywał tam od środy. Właściwie nie mieli wielkiej nadziei. – Kiedy zobaczyłem drugi chodnik i te wszystkie zmiażdżone żelastwa, pomyślałem, że jeśli przeżyje, to będzie wielki cud – wyznaje ratownik z zastępu, który pierwszy dotarł do zasypanego. W nocy z niedzieli na poniedziałek, około 4.30, usłyszeli jego głos. Najpierw było niedowierzanie. – Zapadła martwa cisza, wszyscy nasłuchiwali kolejnych sygnałów – wspomina Krzysztof Nowak. Potem, ze zdwojoną energią, znowu zaczęli kopać. Dzieliło ich jeszcze 13–14 metrów. – Cały urobek zgarnialiśmy rękami pod brzuch – opowiada zastępowy Janusz Jarząbek, od 17 lat pracujący jako ratownik. Do zasypanego dotarli w dwie i pół godziny. – Sam nie wiem, jak to zrobiliśmy – mówi.

Wspinaczka w dół

W kopalni „Halemba” na każdej zmianie na dole dyżurują po dwa pięcioosobowe zastępy ratowników. Na co dzień są zwykłymi pracownikami kopalni, zajmują się pracami zleconymi przez kierownika działu wentylacji. Wiążą się one głównie z profilaktyką, utrzymaniem bezpieczeństwa. Dopiero gdy zaczyna się akcja, ratownicy przeobrażają się w prawdziwych bohaterów, walczących o życie drugiego człowieka, nierzadko z narażeniem własnego.

Ratownik, który udaje się na dół, wygląda trochę tak, jakby wybierał się na wspinaczkę wysokogórską. Jest solidnie objuczony, zaopatrzony w butle tlenowe, urządzenia łączności i podstawowy sprzęt: nożyce, kilofy, piły, siekiery. – Musi mieć dobre zdrowie, a przede wszystkim odpowiednie predyspozycje psychiczne – mówi Damian Hamczyk, kierownik stacji ratowniczej na zmianie A. – Dlatego przyjmuje się ich na podstawie specjalnych badań. Mało komu udaje się przez nie przejść. W ciągu roku każdy z nich odbywa sześć ćwiczeń: trzy w Okręgowej Stacji Ratownictwa Górniczego, dwa w zakładowej stacji ratowniczej i jedno na dole. Dla zastępowych odbywa się dodatkowo specjalne seminarium.

Praca na kolanach

Akcje zawałowe, zwłaszcza o takim stopniu trudności, nie należą do najczęstszych. Do tej pory ratownicy z „Halemby” mieli częściej do czynienia z akcjami pożarowymi. – Zastępy, które docierały do Zbyszka Nowaka, pracowały w ekstremalnych warunkach – twierdzi Hamczyk. Ratownicy obawiali się tąpnięć, cały czas istniało zagrożenie metanowe. Każda iskra mogła spowodować wybuch, dlatego wszystkie prace musiały być wykonywane ręcznie. Zadanie utrudniały wysoka temperatura i wilgotność. Wyrobisko miało najwyżej metr wysokości i tyle samo szerokości. Praca odbywała się więc na leżąco albo na kolanach. Nie dało się też zrobić zmiany na miejscu, bo tunel był zbyt wąski. Musieli wyjść jedni, żeby zrobić miejsce drugim. Podczas jednej zmiany pracowały po cztery zastępy z kilku śląskich kopalń. Podchodziły do zasypanego z dwóch stron.

Po czterech dniach przyszło załamanie. Powoli przestawali wierzyć, że znajdą Nowaka żywego. Akcji ratunkowej jednak nie przerywa się, dopóki nie wydobędzie się zasypanego na powierzchnię. Ten, który czeka na pomoc, nie może przecież stracić nadziei, że w końcu ktoś do niego dotrze. Dwa jabłka i woda

Ratownikom trudno opowiedzieć radość i wzruszenie, jakiego doznali, kiedy usłyszeli głos Nowaka. Rozmawiali z nim początkowo przez rurę dostarczającą powietrze. To m.in. ona uratowała życie górnikowi. Dzięki temu, że pękła, na uwięzionego non stop płynął strumień powietrza. Ocaliła go także komora, która utworzyła się wokół niego po tąpnięciu. W niej właśnie czekał na ratunek.

Adamowi Pypłaczowi jako pierwszemu udało się złapać Nowaka za rękę. – Właściwie to on do mnie dotarł – opowiada ratownik. – Kiedy byliśmy blisko, zapytałem: czy możesz do mnie iść powoli? Wkrótce był już przy nas. Jego pierwsze słowa brzmiały: niech mi żona naszykuje dwa jabłka i zelter (wodę mineralną – przyp. aut.). Podałem mu wodę, kazaliśmy ją pić małymi łyczkami. Potem przeszliśmy jeszcze razem dwieście metrów na czworakach do miejsca, gdzie czekał lekarz z całą ekipą. Oni zmusili go, żeby się położył. Jabłek, niestety, nikt z nas nie miał…

Koledzy śmieją się, że Nowak nigdy nie jadł jabłek. Podobno przed uratowaniem śniło mu się, że leży w sadzie pod jabłonią.

Spóźnione urodziny

Niemal w tym samym czasie inne zastępy w kopalni „Siltech” w Zabrzu ratowały jeszcze jednego górnika. Akcja trwała blisko dobę, po dotarciu do niego okazało się jednak, że nie żyje. – Nie zawsze taka akcja kończy się sukcesem – podkreśla Damian Hamczyk. – Dwa lata temu wyciągaliśmy pracownika, który dostał się między części kierujące maszyny. Zostały po nim właściwie tylko fragmenty nóg, od kolan w dół, nic więcej. W tak ciężkich przypadkach ratownikom potrzebny jest psycholog zakładowy. Kopalnia „Halemba” była jedną z pierwszych, która zatrudniła własnego psychologa.

Pomocy psychologicznej potrzebują także ci, którzy zostali uratowani. Zazwyczaj są w ciężkim szoku. Zbigniew Nowak zaraz po odnalezieniu mówił, że chce złożyć żonie życzenia urodzinowe. Żona miała urodziny w czwartek, dzień po tąpnięciach. Nowak nie miał pojęcia, że przebywał pod ziemią aż pięć dni. – Nie wyprowadzaliśmy go z błędu – przyznaje Janusz Jarząbek. – Doświadczenie podpowiadało nam, że szok mógłby być zbyt silny.

Kropka nad „i”

– Nowakowi jest w tej chwili potrzebna stabilizacja zdrowotna. Wiadomo, organizm jest osłabiony, odwodniony – mówi Damian Hamczyk. – Drugą ważną sprawą jest spokój, powinien jak najwięcej być z rodziną. Wizyty dziennikarzy to dla niego niepotrzebne nerwy, dlatego zastrzegł sobie, że nie chce z nikim rozmawiać.

Koledzy twierdzą, że Nowak postanowił zostać ratownikiem, żona wolałaby jednak, żeby nie wracał już pod ziemię. – Może jego zadania będą ciut inne, ale do kopalni na pewno wróci – twierdzi Hamczyk. – Bo to jest mocny chłop. A psychika jest jego bardzo mocną stroną. Po przeprowadzonej akcji ratownicy najpierw zadzwonili do żon – żadna nie chciała wierzyć, że Nowaka udało się wyciągnąć. Potem poszli „obowiązkowo” na piwo. – Ludzie mówią, że dokonaliśmy cudu – uśmiecha się Krzysztof Nowak. – Ale to Zbyszek go dokonał. Myśmy tylko dokończyli, postawili kropkę nad „i”. On był tym „i”.

Szymon Babuchowski

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)