ŚwiatDo teatru wojny w Meksyku dołączyli amerykańscy najemnicy

Do teatru wojny w Meksyku dołączyli amerykańscy najemnicy

Wydawało się, że w narkotykowy konflikt w Meksyku zaangażowani są już wszyscy: bezwzględni gangsterzy, rząd federalny, władze lokalne, wojsko, policja, zdesperowani cywile i dobroduszny sąsiad - USA. A jednak do obsady tego teatru wojny dołączył kolejny aktor: amerykańscy najemnicy. Gdy fakt ten przebił się do amerykańskich mediów, wybuchł prawdziwy skandal, który w Polsce przeszedł bez echa.

Do teatru wojny w Meksyku dołączyli amerykańscy najemnicy
Źródło zdjęć: © AFP | Yuri Cortez

Wymagania: stopień co najmniej podporucznika lub emerytowanego żołnierza kontraktowego (w stopniu co najmniej sierżanta); 15 lat służby w armii lub Marines; co najmniej trzy lata doświadczenia w walce lub jako dowódca grupy kontraktowej w trenowaniu obcych armii w zakresie prowadzenia działań wojennych na terytorium miejskim, zwalczania rebelii, obrony przeciwminowej lub taktyk piechoty. Preferowana znajomość języka hiszpańskiego.

Lokalizacja: Meksyk.

Stanowisko: Prywatny żołnierz kontraktowy. Najemnik. Pies wojny.

Doradcy, nie żołnierze

Bomba wybuchła w sierpniu ubiegłego roku. Nie był to jednak kolejny ładunek wybuchowy podłożony w dyskotece czy restauracji, ale prawdziwy skandal. W Polsce przeszedł bez echa, jednak po drugiej stronie globu wywołał prawdziwą burzę. Wtedy to na łamach "New York Timesa" ukazał się artykuł o planowanym wprowadzeniu kolejnego aktora na scenę rozgrywającego się w Meksyku dramatu pt. "Narkowojna" - amerykańskich żołnierzy kontraktowych.

Praktyka zatrudniania najemników jest bardzo rozpowszechniona na całym świecie. W Meksyku, właściwie, ogranicza się do zatrudniania byłych wojskowych przy ochronie prywatnych amerykańskich firm. Nowojorski dziennik ujawnił, że "Stany Zjednoczone rozszerzają swoją rolę w krwawej meksykańskiej walce przeciwko organizacjom przemycającym narkotyki". Świadczyć miało o tym, po pierwsze - wysłanie kolejnego zastępu oficerów operacyjnych CIA i emerytowanego personelu militarnego. Po drugie, plany ulokowania oddziału prywatnych żołnierzy kontraktowych. Projekt prawdopodobnie już wtedy mocno zaawansowany, bo "ogłoszenie pracy" przytoczone na wstępie zostało wystawione przez L-3 MPRI, przedsiębiorstwo reklamujące się jako "globalny dostawca zintegrowanego treningu i systemów zabezpieczeń", zanim "NYT" podzielił się z opinią publiczną odkrytymi rewelacjami.

Tosh Plumlee, były pilot kontraktowy CIA, nie jest tym zaskoczony. - Kilka miesięcy temu ktoś (…) wysłał mi kopię (ogłoszenia) podobnego do tego (wystawionego przez L-3 MPRI) - mówi w rozmowie z Narco News, portalem prowadzącym śledztwa dziennikarskie dotyczące narkowojny. - Nie jestem pewien, czy była to ta sama firma czy inna (…). Teraz rekrutuje się wielu najemników - dodaje.

- Praktyka zatrudniania najemników jest bardzo rozpowszechniona na całym świecie. W Meksyku, właściwie, ogranicza się do zatrudniania byłych wojskowych przy ochronie prywatnych amerykańskich firm: hoteli, przedsiębiorstw… Ale na tę chwilę nie widujemy ich uzbrojonych, w walce z kartelami narkotykowymi, jak to miało miejsce w Kolumbii - zapewnia w rozmowie z BBC Raúl Benítez Manaut, specjalista ds. bezpieczeństwa w meksykańskim Centrum Studiów nad Ameryką Północną (CISAN). - Inną sprawą jest, że przyjeżdżają tu nieuzbrojeni, poza jakimkolwiek programem rządowym, jako doradcy, którzy dzielą się swoją wiedzą - podkreśla Benítez Manaut.

Skoro nie do walki, po co "psy wojny" są wysyłane do Meksyku?

Czytaj również: Narkotyki doprowadziły Meksyk na skraj przepaści.

Jak podaje Narco News, L-3 MPRI jest częścią "Projektu Sparta", który ma "szkolić żołnierzy meksykańskiej armii w podstawowym i zaawansowanym zakresie prowadzenia wojny na terenie miejskim", a celem ostatecznym ma być utworzenie Urban Warfare Elite Force (Specjalne Siły Walki Miejskiej) - zespołu szybkiego reagowania, który będzie "wspierał federalne, stanowe i lokalne organy ścigania w walce z przestępczością zorganizowaną i kartelami narkotykowymi".

Według "NYT", 24 oficerów CIA, DEA i emerytowanych wojskowych z Pentagonu prowadzi działania wywiadowcze w ramach połączonego centrum w bazie wojskowej na północy Meksyku. Dziennik podejrzewa, że może to być 22 Batalion Piechoty w Siódmej Bazie Wojskowej w Escobedo, w stanie Nuevo Leon. Pomoc, czyli biznes

"Faktem jest, iż walka z przemysłem narkotykowym w Meksyku przeobraża się w lukratywny biznes dla amerykańskich firm zatrudniających byłych żołnierzy, które - według danych Senatu Stanów Zjednoczonych - w ciągu czterech lat zarobiły 170,6 mln dolarów za pośrednictwem kontraktów zawieranych z Departamentami Obrony i Stanu ", pisze ogólnokrajowy meksykański dziennik "Excélsior".

Według raportu amerykańskiego Senatu, łącznie do kieszeni najemników wysłanych do Ameryki Południowej, by zwalczać narkobiznes, trafiła okrągła sumka z budżetu Stanów Zjednoczonych. Dokładnie - nieco ponad trzy miliardy dolarów. Spora część z tych żołnierzy kontraktowych operuje na terenie Meksyku (większy korpus jest jedynie w Kolumbii). A sumy im wypłacane stale rosną - w ostatnim roku były o jedną trzecią większe (32%) niż cztery lata wcześniej. Tak duża inwestycja musi się zwrócić, więc prawdopodobnym jest, że spełnią się proroctwa wysoko postawionego urzędnika w meksykańskim rządzie federalnym. - (Operacja USA w Meksyku) nie może być dwu-, trzy-, cztero-, pięcio- czy sześcioletnią kampanią. Żeby taka polityka inwestycyjna się opłaciła, musi być długoterminowa - mówi anonimowo oficjel w rozmowie z "New York Timesem".

- Miliony (dolarów), o których Stany Zjednoczone mówią, że są przekazywane na pomoc w wojnie z przemytem narkotyków, nie trafiają bezpośrednio do rządów lokalnych - stwierdza z kolei w rozmowie z BBC José Luis Gómez del Prado, szef oenzetowskiej Grupy Roboczej ds. Wykorzystania Najemników. Co więcej, jego zdaniem pieniądze, które amerykańska administracja wysyła za Rio Grande w ramach Planu Mérida, w znakomitej większości pakowane są albo w technologie, albo w pensje dla personelu. Pierwsze są kupowane w Stanach Zjednoczonych, drudzy to przede wszystkim amerykańscy tajni oficerowie lub żołnierze kontraktowi, więc spora część środków de facto wraca okrężną drogą do amerykańskiej kieszeni.

Bezinteresowna pomoc okazuje się więc inwestycją, obliczoną na zbudowanie w oczach opinii międzynarodowej wizerunku Stanów Zjednoczonych jako wielkiego filantropa, który wyciąga rękę do ubogiego krewnego z południa, by pomóc mu wyjść z narkotycznego nałogu. To, że kuzyn musi za te pieniądze wykupić leki - produkowane przez bogatego krewnego - i opłacić specjalistów - pracujących dla niego - wydaje się tylko nieistotnym szczegółem.

Dobrodziejstwo czy upokorzenie?

Publikacja nowojorskiej gazety zbiegła się w czasie z raportem oenzetowskiej Grupy Roboczej ds. Wykorzystania Najemników. O ile "NYT" pisał o planach ulokowania w Meksyku żołnierzy kontraktowych, o tyle poświęcona im komórka ONZ donosiła, że amerykańscy najemnicy już przekroczyli Rio Grande.

- Gdy w 2010 roku zaobserwowaliśmy pojawienie się prywatnych kontraktorów, zatrudnionych, na przykład, jako ochrona instalacji naftowych, zwróciliśmy się do władz o zgodę na wizytę grupy roboczej, żeby zbadać tę kwestię, ale nie otrzymaliśmy odpowiedzi - informował w połowie 2011 roku Gómez del Prado. Ale najemnicy mieli pojawić się w Meksyku już wcześniej. Gómez del Prado w rozmowie z BBC mówi, że informacje o amerykańskich prywatnych przedsiębiorstwach wojskowych i ochroniarskich napływały od 2006 roku. Pierwsze doniesienia mówiły o oddziałach najemników szkolących meksykańskich policjantów federalnych w stanie Guanajuato w "sztuce" tortur. Według ONZ, prywatni kontraktorzy "z doświadczeniem na arenie międzynarodowej" byli również rekrutowani do osłaniania instalacji naftowej państwowej kompanii paliwowej Petróleos Mexicanos (Pemex).

Przyciśnięty do muru rząd Calderóna przyznał, że amerykańscy "tajniacy" i wojskowi są w Meksyku, ale o szczegółach już mówić nie chciał. Zasłonił się bezpieczeństwem narodowym, odmienianym zresztą przez wszystkie przypadki i w Meksyku, i w Stanach Zjednoczonych. Wyjaśnił jedynie, że amerykański personel "nie jest zaangażowany w żadne operacje ani nie jest uzbrojony", jego obecność i działania są zgodne z "aktualnym meksykańskim prawodawstwem" i są prowadzone z "pełnym poszanowaniem krajowych norm i jurysdykcji". Jednocześnie Rada Bezpieczeństwa Narodowego Meksyku wydała oświadczenie, w którym napisano, że administracja Obamy faktycznie wysłała do Meksyku "nowych operacyjnych agentów CIA i emerytowany personel wojskowy" i "rozważa wysłanie do kraju prywatnych firm ochroniarskich". Jednak, według "New York Timesa", operacja została przygotowana i przeprowadzona w taki sposób, żeby "obejść prawo krajowe, które zakazuje zagranicznym wojskowym i policji operowania na meksykańskiej ziemi". Meksykańscy dziennikarze
i działacze, w tym obrońcy praw człowieka i adwokaci, są mniej powściągliwi w ocenie kulisów współpracy rodzimych oficerów wywiadu z kolegami z Ameryki.

Dziennik "La Jornada" podkreśla, że publikacja nowojorskiej gazety "potwierdziła rażące naruszenie krajowych ram prawnych przez zagranicznych agentów rozlokowanych na naszym terytorium, a nawet, co ważniejsze, przez meksykańskie władze federalne, które tolerowały a nawet wsparły ten zamach na narodową suwerenność i konstytucyjne zasady".

Manuel Fuentes Muñiz, przewodniczący Narodowego Stowarzyszenia Demokratycznych Adwokatów (ANAD) stwierdził, że artykuł "ujawnia głęboką zależność (rządu Calderóna) od Stanów Zjednoczonych w stosunku do ścigania zbrodni, innymi słowy, kolonializm w odniesieniu do postępowania karnego i wymiaru sprawiedliwości". Jego zdaniem "Operacja Sparta" jest "nie tylko demonstracją rządowej nieudolności władz Meksyku w walce z międzynarodową przestępczością zorganizowaną, ale również oddaniem suwerenności i bezwstydnym łamaniem konstytucji".

Ostre słowa krytyki padły również z ust Eduardo Mirandy Esquivela, przewodniczącego Narodowego Związku Prawników. - To cicha inwazja Stanów Zjednoczonych na narodową (meksykańską - red.) suwerenność, (a rząd Calderóna wspierał) ekonomiczną, polityczną, kulturową, a teraz policyjno-wojskową penetrację i interwencję Stanów Zjednoczonych w Meksyku - ocenił Miranda Esquivel.

Jeszcze dalej w krytyce rządów Calderóna posuwa się wielu członków obywatelskiej inicjatywy Ruch na rzecz Pokoju (Movimiento por la Paz). Ich zdaniem nie tylko obecność najemników ogranicza suwerenność Meksyku, ale sam Plan Merida. Lansowany jako akt dobrodziejstwa, jest - według nich - raczej aktem upokorzenia, zrzeczeniem się suwerenności na rzecz Stanów Zjednoczonych.

Cel uświęca środki… albo i nie

"New York Times" podawał w sierpniu, że do tego czasu Amerykanie "wyszkolili ponad 4,5 tysiąca oficerów federalnych i brali udział w prowadzeniu podsłuchów, werbowaniu informatorów i przesłuchiwaniu podejrzanych", a "Pentagon dostarczył wyszukanego sprzętu, włączając helikoptery Black Hawk, a w ostatnich miesiącach nad terytorium Meksyku pojawiły się drony, które mają wyśledzić grube ryby" narkotykowego półświatka. Jednocześnie biurokraci po obu stronach Rio Grande podkreślają, że od 2008 roku, dzięki współpracy wywiadowczej, służby bezpieczeństwa zatrzymały lub zabiły ponad 30 bossów narkotykowych średniego i wysokiego szczebla. I zestawiają ten wynik z jedynie dwoma unicestwionymi gangsterami w latach 2003-2008.

- Rząd argumentuje, że liczba zabitych w Meksyku jest pozytywnym dowodem na to, że strategia działa i że kartele zostały osłabione. Ale dane są niepodważalne - przemoc rośnie, liczba przypadków łamania praw człowieka szybuje, a odpowiedzialność zarówno urzędników, którzy popełniają nadużycia, jak i domniemanych przestępców jest znikoma - uważa Nik Steinberg, specjalista ds. Meksyku w Human Rights Watch.

- Opiera się to na założeniu, że międzynarodowa przestępczość zorganizowana może być z powodzeniem zwalczana, działając ramię w ramię, a rezultat jest prosty jak drut: razem zwyciężymy lub razem przegramy - wyjaśnia w rozmowie z "NYT" Arturo Sarukhán, ambasador Meksyku w Stanach Zjednoczonych.

I dla Obamy, i dla Calderóna jest to trudny rok. Pierwszy będzie ubiegał się o reelekcję, a jego przeciwnicy polityczni nie omieszkają wytknąć mu klęski na obu frontach najważniejszych konfrontacji toczonych przez USA: afgańskim i meksykańskim. Drugi co prawda już w grudniu ustąpi miejsca na prezydenckim fotelu (w Meksyku kadencja głowy państwa trwa sześć lat, bez możliwości reelekcji), ale od tłumaczenia się ze śmierci 50 tysięcy, zniknięcia 10 tysięcy i wewnętrznych przesiedleń kolejnych 250 tysięcy Meksykanów i tak raczej nie ucieknie.

Na tłumaczeniu pewnie się skończy, w skorumpowanym do cna Meksyku były (już niebawem) prezydent łatwo wykaraska się z tarapatów. Pytanie, czy tyle samo szczęścia będą mieli zwykli obywatele. To ich barki dźwigają ciężar codziennego zmagania się ze spiralą przemocy, podkręconą sześć lat temu przez Calderóna.

Aneta Wawrzyńczak, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)