"Do Rzeczy": Waluś na celowniku
Janusz Waluś dokonał najgłośniejszego zabójstwa w historii RPA. Po 23 latach znów rozpętała się w Afryce Południowej burza wokół tego polskiego imigranta. Tym razem za sprawą decyzji o jego warunkowym zwolnieniu z więzienia - pisze Piotr Włoczyk w nowym numerze tygodnika "Do Rzeczy".
29.04.2016 | aktual.: 01.05.2016 12:54
W Wielką Sobotę 10 kwietnia 1993 r. Chris Hani postanowił dać wolne swoim ochroniarzom. Lider Południowoafrykańskiej Partii Komunistycznej (SACP) w tamten wielkanocny weekend nie miał zaplanowanych żadnych spotkań, na których mogło mu grozić niebezpieczeństwo – święta miał spędzić spokojnie w swoim domu w Boksburgu, nieopodal Johannesburga.
W sobotni poranek, tuż po joggingu, Hani postanowił wyskoczyć na chwilę autem na małe zakupy do pobliskiego centrum handlowego. Nie zauważył, że cały czas śledził go czerwony ford laser. Gdy tylko Hani wjechał na podjazd pod swoim domem, kierowca forda wysiadł z auta i szybkim krokiem skierował się w jego stronę.
„Wsadziłem pistolet Z88 za pasek z tyłu moich spodni i podszedłem do niego. Nie chciałem strzelać w plecy, więc zawołałem: »Mr. Hani«. Odwrócił się, a ja wyciągnąłem pistolet i strzeliłem w niego. Kiedy się przewracał, strzeliłem drugi raz. Tym razem w głowę. Kiedy upadł na ziemię, oddałem jeszcze dwa strzały w skroń. Zaraz potem wsiadłem do samochodu i odjechałem stamtąd najszybciej, jak to było możliwe” – tak Janusz Waluś opisał ostatnie chwile Chrisa Haniego, stojąc w sierpniu 1997 r. przed Komisją Prawdy i Pojednania.
Niecałe pół godziny po zabójstwie Waluś był już w rękach policji. Czarna większość mieszkańców RPA zawrzała na wieść o zabójstwie lidera SACP. W rankingach popularności plasował się on wówczas tuż za Nelsonem Mandelą. Ten wyszkolony w ZSRS i NRD komunista kierował Umkhonto we Sizwe (Włócznia Narodu), zbrojnym ramieniem Afrykańskiego Kongresu Narodowego (ANC), które organizowało ataki terrorystyczne wymierzone w białych.
Wielu afrykanerów – białych mieszkańców RPA – na wieść o zabójstwie lidera tamtejszych komunistów odetchnęło jednak z ulgą. Dla nich Hani jawił się niemal jak Lenin. Widzieli w nim człowieka, który miał potencjał, by pogrążyć RPA w rewolucji komunistycznej ze wszelkimi tego konsekwencjami.
Na krawędzi wojny
Zabójstwo Haniego wykraczało daleko poza politykę: dla czarnych był to przede wszystkim mord dokonany przez białego człowieka, który bronił apartheidu. W ten sposób Afryka Południowa znalazła się na krawędzi wojny domowej. Sytuację uspokoił dopiero apel Nelsona Mandeli, który wstrzymał odwet czarnej większości i zapobiegł wykolejeniu procesu negocjacyjnego zmierzającego do przeprowadzenia pierwszych wolnych wyborów. Mandela został prezydentem niemal dokładnie rok po zabójstwie Chrisa Haniego.
Wyrok mógł być w tym przypadku tylko jeden: Janusz Waluś został skazany na śmierć. Po zniesieniu w RPA kary głównej wyrok śmierci zamieniono Polakowi na dożywocie.
Emocje sprzed blisko ćwierćwiecza odżyły na nowo w zeszłym miesiącu, gdy sędzia Nicolene Janse van Nieuwenhuizen zdecydowała, że polski imigrant – od 1987 r. obywatel RPA - kwalifikuje się do zwolnienia warunkowego i powinien być w ciągu dwóch tygodni wypuszczony na wolność.
Decyzja ta wzbudziła niedowierzanie i gniew wśród bardzo wielu czarnych mieszkańców RPA, którzy do dziś uważają Haniego za bohatera walki z uciskiem białych. Minister sprawiedliwości Michael Masutha obiecał sympatykom zabitego przywódcy południowoafrykańskich komunistów, że nie pozwoli Walusiowi wyjść na wolność. Odwołanie ministra zostało jednak 14 kwietnia odrzucone przez sędzię van Nieuwenhuizen. Michael Masutha ma teraz tylko jedno wyjście: zapowiedział, że odwoła się od tej decyzji do Sądu Najwyższego.
Wiele wskazuje na to, że Polak niebawem wyjdzie na wolność i będzie czekał na koniec procesu odwoławczego.
Władze Afryki Południowej w naturalny sposób angażują się w tę sprawę: Południowoafrykańska Partia Komunistyczna jest integralną częścią rządzącego RPA nieprzerwanie od 1994 r. Afrykańskiego Kongresu Narodowego (ANC). Gniew jej członków to poważny problem dla ANC, szczególnie przed zbliżającymi się wyborami.
Polak znów budzi emocje
- Wolność dla Janusza Walusia to policzek wymierzony elementarnemu poczuciu sprawiedliwości – mówi w rozmowie z „Do Rzeczy” Jeremy Cronin, zastępca sekretarza generalnego Południowoafrykańskiej Partii Komunistycznej. – Człowiek, który o mało nie doprowadził do wybuchu wojny domowej w naszym kraju, starał się zapobiec przekazaniu władzy przez białych i nie wyznał prawdy na temat prawdziwych mocodawców tej brutalnej egzekucji, ma chodzić wolno? Nie możemy się na to zgodzić – podkreśla Jeremy Cronin.
Na czele społecznego ruchu oporu przeciwko wypuszczeniu Janusza Walusia stoi wdowa po zabitym, Limpho Hani. Przewodziła ona demonstracjom przeciwników decyzji sędzi van Nieuwenhuizen. Limpho Hani powtarza, że nigdy nie wybaczy mordercy swojego męża i ma nadzieję, że Waluś „zgnije w więzieniu”. Najgłośniejsze protesty przeprowadzają weterani organizacji paramilitarnej, na której czele stał Hani. 13 kwietnia weterani Umkhonto we Sizwe demonstrowali w Kapsztadzie. Jeden z ich przywódców – Fumanikile Booi – tłumaczył swój gniew: – Przyszliśmy tu, żeby przyłączyć się do chóru złożonego z milionów Południowoafrykańczyków, którzy mówią: „Żadnego zwolnienia, niech zabójca Chrisa Haniego zgnije w więzieniu!”.
Booi zapowiedział, że jeżeli Waluś wyjdzie na wolność, to weterani Umkhonto we Sizwe zaciągną go za kratki.
Decyzja o wypuszczeniu Polaka komentowana jest również w RPA pod kątem rasowym: jej krytycy podkreślają, że sędzia, która wydała ten werdykt, jest afrykanerką.
– To jakaś kompletna bzdura, rasa nie ma tu żadnego znaczenia. Jeżeli Waluś kwalifikował się do przedterminowego zwolnienia, to nie widzę tu żadnego problemu. Wdowa po Hanim nie ma prawa naciskać na sąd, by zmienił zdanie w tej sprawie – mówi „Do Rzeczy” Werner Weber, szef partii Front Wolności Plus (Vryheidsfront Plus) w prowincji Mpumalanga. Jego partia jest jedynym w południowoafrykańskim parlamencie ugrupowaniem reprezentującym interesy białych mieszkańców RPA (posiada cztery mandaty na 400).
– Jeżeli natomiast chodzi o zabójstwo Chrisa Haniego, ujmę to w ten sposób: bardzo dobrze, że nie ma go już wśród nas, że nie zatruwa przestrzeni publicznej swoim jadem. Ten człowiek był niebezpiecznym komunistycznym radykałem. Bardzo prawdopodobne, że to on zastąpiłby Nelsona Mandelę na stanowisku prezydenta. To byłby dramat dla milionów mieszkańców naszego kraju - tłumaczy Weber.
Janusz Waluś do RPA wyjechał z Polski tuż przed wprowadzeniem stanu wojennego. Przyjechał tu do swojego ojca i brata, przez kilka lat razem z nimi prowadził małą hutę szkła, potem został kierowcą ciężarówki. Wraz ze zbliżającym się wielkimi krokami końcem apartheidu Waluś zaczął coraz bardziej angażować się w politykę. W ten sposób związał się z ugrupowaniami – Partią Konserwatywną i radykalnym Afrykanerskim Ruchem Oporu – które chciały utrzymać stary system wbrew polityce największej partii białych – Partii Narodowej, która pod rządami F.W. de Klerka dążyła do kompromisu z czarną większością.
Morderca boi się wolności
Waluś zdeterminowany był dokonać zabójstwa, które miało doprowadzić do chaosu w kraju, a tym samym do wykolejenia procesu negocjacyjnego. Tak zeznał później przed Komisją Prawdy i Pojednania: „Zrobiłem to, ponieważ wierzyłem, że może to powstrzymać ANC i Południowoafrykańską Partię Komunistyczną przed przejęciem władzy w tym kraju”.
W tamtym okresie Waluś poznał Clive’a Derby’ego-Lewisa, znanego białego polityka Partii Konserwatywnej, który również postanowił siłą zatrzymać zmiany w RPA. To właśnie Derby-Lewis został uznany za bezpośredniego zleceniodawcę zabójstwa Haniego, to on przekazał Walusiowi pistolet. Derby’ego-Lewisa zwolniono z więzienia rok temu z uwagi na ciężką chorobę.
Jak podkreśla Jeremy Cronin z SACP, najważniejsze dla południowoafrykańskich komunistów jest ustalenie tego, kto konkretnie zlecił Walusiowi zabójstwo Haniego. To samo można usłyszeć z ust wielu czarnych mieszkańców przedmieść Kapsztadu – jak mantra pojawia się hasło: „Waluś (wymawiane „Łalus”) musi w końcu powiedzieć prawdę!”. Sympatycy Haniego twierdzą, że tak naprawdę za Januszem Walusiem stał nie Derby-Lewis, tylko białe służby specjalne, które nie chciały dopuścić do upadku starego ładu.
Polak twierdzi jednak, że te teorie nijak mają się do rzeczywistości.
"Jak powiedziałem to już kilkakrotnie, zrobiłem to, kierując się instrukcjami od pana Clive’a i Partii Konserwatywnej" – tak Janusz Waluś zeznał w 1997 r. przed Komisją Prawdy i Pojednania. Jedno jest pewne: Polak nie będzie się mógł czuć bezpiecznie na wolności w RPA.
- Wiele osób chce mnie zabić. Na pewno najlepszym rozwiązaniem byłby powrót do Polski - powiedział w zeszłym miesiącu Waluś w rozmowie telefonicznej z Michałem Zichlarzem, autorem książki "Zabić Haniego". - Mam już po dziurki w nosie tutejszej demokracji - skwitował Waluś.
Nowy numer "Do Rzeczy" od poniedziałku w kioskach