Polska"Do Rzeczy": Projekt Duda - reaktywacja?

"Do Rzeczy": Projekt Duda - reaktywacja?

Andrzej Duda ma szanse na wzmocnienie prezydentury. Jeśli tylko nie poprzestanie na deklaracjach i przedstawi konkretną propozycję rozwiązania sporu o Trybunał Konstytucyjny - pisze Rafał Ziemkiewicz w nowym numerze tygodnika "Do Rzeczy".

"Do Rzeczy": Projekt Duda - reaktywacja?
Źródło zdjęć: © Agencja Gazeta

22.04.2016 | aktual.: 22.04.2016 12:12

Szeroko komentowane wezwanie prezydenta Dudy do szukania kompromisu i narodowego pojednania wokół pamięci o tragedii w Smoleńsku, które wygłosił podczas rocznicowej ceremonii odsłonięcia pamiątkowej tablicy, może być początkiem wizerunkowej (a może nie tylko wizerunkowej) ofensywy. Prezydent udzielił też kilku wywiadów, w tym także mediom, dla których od początku urzędowania nie znajdował czasu. Zawarł w nich m.in. bardzo umiarkowaną wypowiedź na temat aborcji, samokrytykę za zacytowanie słów o „ojczyźnie dojnej”, a przede wszystkim – zapowiedź podjęcia inicjatywy kompromisu w sprawie Trybunału Konstytucyjnego.

To ostatnie jest szczególnie ważne, bo właśnie sprawa Trybunału Konstytucyjnego złamała swego czasu dobrą passę Andrzeja Dudy jako nowego politycznego przywódcy Polaków.

Postawiony przez własne polityczne zaplecze przed faktem dokonanym prezydent Duda popełnił poważny błąd i tak, jak wcześniej odmawiał zaprzysiężenia sędziów PO – słusznie, gdyż gdyby uległ w tej sprawie, nawet stwierdzenie przez Trybunał nadużycia nie zmieniłoby już stanu faktycznego – tak piątkę sędziów wybranych przez PiS zaprzysiągł w tempie ekspresowym, nad ranem, by ubiec ewentualną kontrakcję Trybunału.

Z perspektywy późniejszych zdarzeń nie ma chyba wątpliwości, że – jak komentowaliśmy na tych łamach – kierując się własnym interesem politycznym, ale i dobrem państwa, powinien wtedy prezydent nie spieszyć się z przyjęciem ślubowania także od drugiej piątki, zaczekać na orzeczenie Trybunału i postąpić zgodnie z nim. Oczywiście naraziłby się wtedy na zarzuty ze strony PiS i jego żelaznych zwolenników, że przez tę miękkość otworzył prezesowi Rzeplińskiemu drogę do prowadzenia nieustającej obstrukcji przeciwko „dobrej zmianie” poprzez blokowanie i kastrowanie kolejnych ustaw – bo że tak widzi prezes TK swą misję, też wydaje się z dzisiejszej perspektywy oczywiste. Tyle że „konwalidacja” i brnięcie w nią – nieuznana przez Trybunał ustawa zmieniająca tryb jego pracy, odmowa publikacji przyjętego niezgodnie z nią i sprzecznego z „domniemaniem konstytucyjności” wyroku i wszystkie tego konsekwencje – też bynajmniej pola „dobrej zmianie” skutecznie nie oczyściły. Dalszy ciąg sporu z Rzeplińskim i grupą najbardziej
oddanych poprzedniemu układowi sędziów wyglądałby inaczej, gdyby prezydent zachował możliwość występowania w nim w roli ponadpartyjnego arbitra, a opozycja w swym kołataniu o zagraniczne interwencje nie dostała do ręki tak skutecznych argumentów.

Prezydent i prezes

Trudno orzekać, co w większym stopniu skłoniło prezydenta do podporządkowania się grze Jarosława Kaczyńskiego. Być może po prostu miał większe zaufanie do politycznego wyczucia lidera PiS, od ćwierć wieku utrzymującego się prawie bez przerwy w samym centrum polityki, niż do własnej intuicji. Jest rzeczą oczywistą dla każdego uważnego obserwatora, że Kaczyńskiego i Dudę łączy swoista emocjonalna więź – jak pomiędzy mistrzem i uczniem. Tym silniejsza, że wzmocniona pamięcią Lecha Kaczyńskiego. Możliwe też, że według prezydenta pokierowanie batalią przeciwko „imposybilizmowi” okrągłostołowej Polski – bo tu jest przecież istota sporu o zakres kompetencji Trybunału – winno należeć do prezesa PiS na mocy politycznego „podziału pracy”, w którym prezydent zajmuje się raczej metapolitycznym budowaniem wspólnoty, a nie rozgrywaniem bieżących partii i konkretnymi reformami. Opowieści opozycyjnych mediów o „kontrolowaniu” prezydenta przez złowrogiego Kaczyńskiego można włożyć między bajki. Kompetencje głowy państwa są
tego rodzaju, że partia, z której się prezydent wywodzi, nie jest mu do niczego potrzebna – o czym swego czasu boleśnie przekonał się SLD.

Nawet jeśli jednak ktoś uważa, że Kaczyński próbując od razu zneutralizować Trybunał, wyciągnął właściwe wnioski z wieloletnich problemów Orbána, nie można nie przyznać, że wzięcie udziału w tej akcji prezydenturze Andrzeja Dudy bardzo zaszkodziło. Widać to w sondażach, które choć generalnie dla prezydenta życzliwe, pokazują rosnącą liczbę zdeklarowanych przeciwników.

Prezydent poniósł też największe straty wskutek przyjętej przez opozycję strategii umiędzynarodowiania sprawy Trybunału – pokazała to zwłaszcza wizyta w USA, cała sprowadzona w medialnym przekazie do sugestii, że Barack Obama odmówił spotkania z Dudą, aby okazać mu w ten sposób niezadowolenie z „zagrożenia dla demokracji” w sojuszniczym kraju. Była to co prawda narracja słabo osadzona w faktach, ale swoje zrobiła.

Jeśli dodamy do tego klęskę obiecanej w kampanii wyborczej „pomocy dla frankowiczów” czy zamieszanie wokół wypadku prezydenckiej limuzyny na autostradzie, to mamy obraz wizerunkowej słabości i politycznej stagnacji prezydentury – po której chyba wszyscy obiecywali sobie więcej.

Ponadto prezydent stoi przed silną pokusą – i właściwie w naturalny sposób jest w tę rolę spychany – wejścia w klasyczną wizerunkową narrację PiS. Czyli w rolę męczennika, który jest stale atakowany i opluwany przez rodzimą targowicę, niewahającą się nawet w wulgarny sposób demonstrować żalu, że wyszedł cało z wypadku. Z wielu względów odwoływanie się do takich emocji swoich zwolenników nie byłoby dla prezydenta korzystne. Ugruntowywałoby to jego wizerunek jako żołnierza jednej ze stron toczącej się „wojny polsko-polskiej”. I to żołnierza, siłą rzeczy, pośledniejszej rangi, bo ani w męczeństwie ze strony nikczemników III RP, ani w przewodzeniu walce z nimi nikt, nawet prezydent, nie zdoła wysunąć się w oczach zwolenników PiS przed prezesa.

Restart prezydentury

Wydaje się, że Andrzej Duda zdaje sobie sprawę z tych uwarunkowań i stara się – jak określili to komentatorzy – dokonać „restartu” swojej prezydentury. Najwyraźniej rozumie też, że jego polityczną rolą musi być szukanie jak najszerszej akceptacji, co wymaga przekraczania podziału politycznego opartego na emocjach wzajemnego wykluczenia „wojny polsko-polskiej”.

Apel: „Wybaczmy sobie wzajemnie… wszystkie niepotrzebne, niesprawiedliwe słowa, wszystkie gorszące zachowania, momenty poniżenia; apeluję o wybaczenie, bo jest ono i nam, i Polsce, ogromnie potrzebne”, wygłoszony w rocznicę katastrofy smoleńskiej, był przejawem politycznej dojrzałości i uchwyceniem właściwego tonu, takiego właśnie, jakiego oczekuje po prezydencie większość Polaków. Oczywiście nikt nie jest na tyle naiwny, by wierzyć, że „elity”, które na samo słowo „tupolew” rechoczą żywiołowo, kiedykolwiek się o takie przebaczenie zwrócą, ani że najbardziej przeżywający okazywaną ofiarom tragedii pogardę zaangażowany elektorat PiS gotów jest łatwo „gorszące zachowania i poniżenia” puścić im w niepamięć. Jednak pomiędzy zdecydowanymi zwolennikami twardej linii PiS a obrońcami III RP oraz wszystkich jej okrągłostołowych patologii znajduje się rozległa przestrzeń, zaludniona przez „milczącą większość” – tę, która na różne sposoby artykułuje oczekiwanie zgody politycznych elit i niezadowolenie z tego, że życie
publiczne zamienione zostało w nieustającą awanturę. Ta milcząca większość oczekuje takich wezwań, nawet jeśli okażą się one całkowicie nieskuteczne.

Dezawuowanie prezydenckich słów przez zestawianie ich z wypowiedzianymi kilka godzin później słowami Jarosława Kaczyńskiego: „Przebaczenie jest potrzebne, ale dopiero po ustaleniu winy i wymierzeniu kar” jest raczej „chciejstwem” opozycji, która z jednej strony nie pomija żadnej okazji, by poniżyć prezydenta insynuowaną „podległością” Kaczyńskiemu, z drugiej – zawsze stara się wbić pomiędzy przeciwników jakiś klin. Przykładem tego była zorkiestrowana kampania prowokowania Agaty Konrhauser-Dudy, aby dała się w jakikolwiek sposób propagandowo rozegrać przeciwko mężowi i jego obozowi politycznemu.

Ta sytuacja może zresztą zostać zarówno przez Kaczyńskiego, jak i Dudę dobrze wykorzystana. Aż się narzuca, aby podzielili się rolami „dobrego” i „złego”, z których jeden będzie przyciągać do obozu „konstruktywnego” i „państwowego” tych, których nuży jałowość i przeciwskuteczność opozycyjnego wrzasku, a drugi pilnować, by nawrócenie było szczere. Pytanie: Czy prezydent i prezes są w stanie prowadzić taką grę? Umiejętne podrzucenie prezydentowi we właściwej chwili argumentów przez zorganizowanie spotkania z opozycją jest być może dobrym znakiem.

Samodzielność

Warunkiem skuteczności gry jest jednak usamodzielnienie się prezydenta. Nie może się on ograniczać do apeli, szczególnie jeśli dotyczyć by one miały, tak jak w przypadku Smoleńska, imponderabiliów - choć oczywiście „bombardowanie miłością” jest jedną ze skutecznej broni w jego arsenale i nie powinien o tym zapominać. Prezydent, by zachować wysokie społeczne poparcie, powinien jednak wystąpić z konkretnymi inicjatywami, wyraźnie prowadzącymi do uspokojenia sporu. Nawet jeśli narazi go to na spektakularny spór z własną partią i politycznym patronem. Zapowiedź „inicjatywy prezydenckiej” w sprawie Trybunału nie może się okazać stwarzaniem pozorów – powinna zawierać wyraźną sugestię, w którym punkcie która ze stron powinna się cofnąć, a gdzie wszyscy razem mogą „uciec do przodu”.

Prezydent stoi jednocześnie przed trudnym zadaniem „rozbrojenia” narastającej przeciwko niemu mobilizacji. Może się to udać, jeśli zdoła pokazać milczącej większości pole do „porozumienia ponad podziałami”, obszar, na którym można zawiesić spór tożsamościowy i skupić się na „rozwiązywaniu problemów”.

Pytanie, jak spodziewana próba „restartu” prezydentury wpłynie na wzajemne stosunki prezydenta i prezesa PiS, jest jednym z najważniejszych dla przyszłości sceny politycznej i Polski. Także dla przyszłości samego PiS, który jeśli nie chce stopniowo skurczyć się do formy, w jakiej mimo całego zaangażowania żelaznego elektoratu przegrywał przez ostatnich osiem lat każde wybory, potrzebuje Andrzeja Dudy jako polityka silnego i umiejącego przekonać Polaków, że ma swoje zdanie i potrafi być przeciwwagą dla wad Jarosława Kaczyńskiego.

Nowy numer "Do Rzeczy" od poniedziałku w kioskach

Źródło artykułu:Do Rzeczy
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (190)