Dlaczego politycy boją się wyborców
Frekwencja wyborcza mogłaby zwiększyć się
nawet o połowę, gdyby Polacy mieli możliwość głosowania przez
Internet, listownie czy przez pełnomocnika, twierdzi
"Rzeczpospolita".
26.10.2005 | aktual.: 26.10.2005 07:13
Od zachodnich demokracji nasz kraj odróżnia brak jakichkolwiek ułatwień dla wyborców. Nie można głosować listownie lub za pośrednictwem pełnomocnika. Lokale wyborcze otwarte są tylko przez jeden dzień, a bez specjalnego zaświadczenia wyborca nie ma prawa głosować poza gminą, w której jest zameldowany. Dlaczego?
Wątpliwości nie ma prof. Lena Kolarska-Bobińska z Instytutu Spraw Publicznych. Jej zdaniem to wina polityków. - Każdy z nich podchodzi do problemu niskiej frekwencji tylko z punktu widzenia interesów własnej partii. Wielu obawia się, że im więcej ludzi pójdzie głosować, tym jego ugrupowanie będzie miało mniejsze szanse na zwycięstwo.
Sprawy podobnie widzi Bohdan Szcześniak, dyrektor zespołu organizacji wyborów w Państwowej Komisji Wyborczej. - W Sejmie jest absolutny brak zainteresowania jakimikolwiek rozwiązaniami, które sprzyjałyby większej frekwencji - mówi.
-_ W Komisji Ustawodawczej nie przeszedł projekt umożliwiający głosowanie przez pełnomocnika osobom niepełnosprawnym, choć prosiły o to ich organizacje_, przypomina Aleksandra Radwańska z Kancelarii Sejmu. Podobnie stało się z propozycjami opracowania elektronicznego spisu wyborców, co umożliwiłoby głosowanie każdemu z nas w dowolnym lokalu wyborczym w kraju, czy przedłużeniem do dwóch dni czasu, w którym można głosować.
Najwięcej szkód powoduje jednak zaniechanie przez posłów prac nad wprowadzeniem głosowania przez Internet. W Szwajcarii, gdzie wyborcy od kilku lat mogą przesłać swój głos listem poleconym lub przez Internet, frekwencja wzrosła o blisko 20 punktów procentowych.
Gdyby to miało zależeć tylko od informatyków, w Polsce moglibyśmy głosować on-line w przyszłym roku w wyborach samorządowych. - Mamy już rejestr wyborców. Mamy ustawę o podpisie elektronicznym. Przygotowanie aplikacji komputerowych nie zajmie więcej niż kilka miesięcy - mówi Bartłomiej Michalski, specjalista ds. wielkich systemów komputerowych w polskim oddziale Hewlett Packard.
Bohdan Szcześniak uważa, że jednorazowy rachunek uruchomienia bezpiecznego internetowego systemu wyborczego zamknąłby się kwotą 25 mln złotych. Czyli tyle, ile trzeba, aby zbudować trzy, cztery nowoczesne stacje benzynowe. Raz opracowany program i sieć służyłyby rzecz jasna w kolejnych wyborach. (PAP)