Dlaczego najbogatszy Ukrainiec nie powstrzymuje separatystów?
Ukraińcy od tygodni zachodzą w głowę, dlaczego najpotężniejszy człowiek w Doniecku i najbogatszy w całym kraju, miliarder Rinat Achmetow, nie jest w stanie stłumić rebelii na wschodzie, która grozi rozpadem Ukrainy - pisze "Financial Times".
Brytyjska gazeta zwraca uwagę, że Achmetow, do którego imperium należą m.in. kopalnie węgla, stalownie i elektrownie, stoi z boku, podczas gdy separatyści wyrywają znaczne obszary Ukrainy spod kontroli Kijowa.
Ukraiński oligarcha nie jest jednak bezczynny. We wtorek spotkał się w Kijowie z szefem niemieckiej dyplomacji Frankiem-Walterem Steinmeierem, który próbuje doprowadzić do rozmów między ukraińskim rządem a rebeliantami. Nie zdołał jednak powstrzymać eskalacji kryzysu. "FT" pisze, że wywołało to debatę nad prawdziwymi intencjami Achmetowa.
Ci, którzy go znają, mówią, że jest zdeterminowany, by nie dopuścić do rozpadu kraju - odnotowuje "FT" i pisze o "delikatnym balansowaniu na równoważni" tego najbogatszego człowieka na Ukrainie. Jeśli opowie się po stronie separatystów, mogą mu grozić zachodnie sankcje, a nawet utrata biznesu. Jeśli stanie po stronie Kijowa, ryzykuje utratę poparcia na wschodzie Ukrainy, który jest jego bazą, a także narażenie się na gniew Rosji.
Dotychczas Achmetow stara się, by postrzegano go jako postać neutralną. Wielokrotnie apelował o to, by Donieck pozostał częścią Ukrainy, a w oświadczeniu przekazanym we wtorek "FT" poparł plany Kijowa, dotyczące przeprowadzenia 25 maja wyborów prezydenckich - co separatyści odrzucają.
Sympatyzuje też jednak z niektórymi żądaniami separatystów, takimi jak większa autonomia i lepsza ochrona prawna języka rosyjskiego. We wtorkowym oświadczeniu wzywał do utworzenia bardziej reprezentatywnego rządu. Odrzucił rozpowszechniony w Doniecku pogląd, że wschód Ukrainy został pozbawiony praw w wyniku zmian w Kijowie.
"FT" pisze, że zdaniem niektórych analityków poparcie Achmetowa dla separatystów jest większe niż miliarder to ujawnia i że wykorzystuje on rebelię na wschodzie kraju, by wymusić ustępstwa na prozachodnim rządzie w Kijowie.
"Chce przekształcić Donieck w swoje małe księstwo. Im większa będzie tam autonomia, tym lepiej będzie mógł pilnować swych interesów biznesowych" - cytuje "FT" jednego z prokijowskich aktywistów w Mariupolu.
Gazeta zwraca uwagę, że opinia ta zyskała na wiarygodności, gdy Paweł Gubariow, jeden z przywódców separatystów, powiedział rosyjskiej gazecie, że jego zwolennicy są opłacani przez Achmetowa. Miliarder twierdzi natomiast, że nikomu nie dał "ani centa".
Zdaniem analityków Achmetow z zadowoleniem powitałby szersze uprawnienia wschodnich regionów Ukrainy, natomiast nie leży w jego interesie ich oderwanie się, stanie się czymś na wzór mołdawskiego Naddniestrza, którego społeczność międzynarodowa nie uznaje.
"FT" cytuje opinię jednego z doradców prokijowskiego gubernatora obwodu donieckiego Serhija Taruty: "Biznes Achmetowa jest zorientowany na eksport, więc miałby on kłopot, gdyby zagraniczne statki w obawie przed sankcjami nie mogły zawijać do Mariupola".
"FT" wskazuje, że secesja obwodu donieckiego mogłaby też zaszkodzić ogólnoukraińskim biznesom Achmetowa, takim jak monopolistyczna telefonia stacjonarna Ukrtelekom. Ponadto, choć jego kopalnie i stalownie znajdują się w Doniecku i Ługańsku, byłyby one bezwartościowe bez jego lukratywnych złóż rudy żelaza położonych dalej na zachód Ukrainy.
Zdaniem Andersa Aslunda z Peterson Institute for International Economics, ostatecznie Achmetow "tupnie i zaprowadzi porządek (w regionie), najlepiej z wykorzystaniem dodatkowych uprawnień przekazanych przez Kijów". Inne opcje - secesja lub aneksja przez Rosję - "byłyby dla niego prawdziwą katastrofą, zapewne początkiem końca Achmetowa" - uważa Aslund.