PolskaDlaczego MAK nie zainteresował błędami kontrolerów?

Dlaczego MAK nie zainteresował błędami kontrolerów?

MAK poświęcił cały rozdział na ocenę stanu psychoemocjonalnego kpt. Arkadiusza Protasiuka, w szczególności na dowiedzenie przewagi konformizmu nad innymi cechami jego charakteru, ale nie zainteresował się, jakie rozkazy na temat sprowadzania polskiego samolotu otrzymał dowódca lotniska płk Krasnokucki od przełożonych z moskiewskiej centrali. Brak jakiejkolwiek analizy postępowania kontrolerów lotu i innych osób obecnych w wieży kontroli lotów jest wystarczającym powodem, by raport MAK uznać za propagandowego śmiecia.

Dlaczego MAK nie zainteresował błędami kontrolerów?
Źródło zdjęć: © AFP | Natalia Kolesnikova

18.01.2011 | aktual.: 20.01.2011 14:44

Autorzy analizy zupełnie pominęli fakt, że obsługa lotniska w Smoleńsku konsultowała się z wojskowymi z centrali koordynacji lotów w Moskwie – łączyła się poprzez specjalną linię sił powietrznych Rosji, burzliwie dyskutując, czy zabraniać lądowania polskiego rządowego samolotu. Polecenie, by dać zgodę, wydała Moskwa.

Tymczasem MAK dysponuje magnetofonowymi nagraniami rozmów z wieży. Ich kopie trafiły do komisji Jerzego Millera, która nie zrobiła z nich żadnego użytku.

Nagrania potwierdzają to, co od paru miesięcy podaje „Gazeta Polska”, opierając się na pierwszych, składanych zaraz po tragedii zeznaniach kontrolerów lotu oraz innych świadków.

Kontroler bez badań i bez doświadczenia

Dzięki nagraniom wiadomo ponad wszelką wątpliwość, że w wieży kontroli lotów przebywały osoby postronne, które co chwilę wchodziły i wychodziły z pomieszczenia. Poza kierownikiem lotów ppłk. Pawłem Pliusninem oraz jego pomocnikiem mjr. Wiktorem Ryżenką od rana w wieży siedział płk Nikołaj Krasnokucki, choć – jak powiedział prokuratorom Pliusnin – „tego dnia nie wykonywał on jakichś specjalnych obowiązków”. Krasnokucki to zastępca dowódcy jednostki wojskowej w Twerze, dawny szef smoleńskiego pułku lotnictwa. Poza Krasnokuckim w wieży przebywał także m.in. mjr W. Łobancew, pomocnik kierownika lotów. Raport MAK przeczy zeznaniom kontrolerów lotu w sprawie badań lekarskich dopuszczających ich do służby. Ryżenko zeznał, że takich badań nie przeszedł, bo punkt medyczny był zamknięty. W raporcie MAK podano, że zaliczył je pomyślnie o 6.50. Ponadto raport pomija brak doświadczenia Ryżenki w pełnieniu funkcji. Na stanowisku kontroli lotniska w Smoleńsku Ryżenko po raz pierwszy pracował trzy dni przed katastrofą, to
znaczy 7 kwietnia 2010 r.

Rozmówca z Moskwy, Krasnokucki i tajemniczy Oleg

10 kwietnia 2010 r. w wieży panowała nerwowa atmosfera. Na lotnisku pojawiła się gęstniejąca mgła. Ponieważ wojskowy punkt meteorologiczny, wbrew regulaminowi, oddalony był od dyspozytorni o 25 minut drogi, pracownik punktu nie mógł przekazywać raportów pisemnie, tak jak nakazują przepisy.

Około 20–30 minut przed planowanym lądowaniem Tu-154 Pliusnin nawiązał kontakt z dyżurnym „Logiki” w Moskwie („Logika” to hasło wywoławcze sztabu kierowania lotnictwem wojskowo-transportowym Sił Powietrznych Rosji), prosząc, by odesłać polski samolot rządowy na lotnisko zapasowe.

Jak ujawniliśmy w listopadzie w „GP”, Igor Pustowiar, poborowy szeregowiec, powiedział prokuratorom, że to wtedy „po wewnętrznym kanale łączności usłyszał, iż dyspozytor lotów postanowił, w związku z bardzo złą widocznością, nie zezwolić polskiemu samolotowi na lądowanie na lotnisku Siewiernyj. Po blisko 30 minutach warunki pogodowe pogorszyły się jeszcze bardziej”.

Siergiej Syrow, inny szeregowiec, złożył podobne zeznania: „Przez radionamiernik słyszeliśmy rozmowy kontrolera lotów z innymi jakimiś oficerami jednostki prowadzone na kanale łączności wewnętrznej, to znaczy rozmów kontrolera z pilotem TU-154 nie słyszeliśmy. Powiadamiał kogoś o tym, iż kategorycznie zabrania lądowania samolotu Tu-154 na lotnisku Siewiernyj z powodu złej widoczności”.

Raport MAK zupełnie nie zauważa faktu, że w wieży kontroli lotów doszło wtedy do awantury między Pliusninem a Ryżenką i Krasnokuckim, którzy chcieli, by Pliusnin wykonał polecenie z Moskwy. Krasnokucki uciął dalsze próby Pliusnina, by odesłać tupolewa na zapasowe lotnisko, wydając mu polecenie: „Doprowadzamy do 100 metrów, 100 metrów i koniec rozmowy”.

Było to jaskrawe naruszenie wszelkich przepisów, bo Krasnokucki, choć był przełożonym Pliusnina, nie miał prawa wydawać mu poleceń. Co więcej, Krasnokuckij włączał się w korespondencję radiową pomiędzy stanowiskiem kierowania lotów a załogą rządowego tupolewa, a także meldował Olegowi Nikołajewiczowi przebieg lotu. Kim jest tajemniczy Oleg, nie wiadomo, bo MAK zignorował wielokrotne pytania strony polskiej w tej sprawie. Już z ujawnionych w czerwcu stenogramów czarnych skrzynek wiemy, że rosyjscy kontrolerzy z wieży w Smoleńsku niemal do końca informowali załogę Tu-154, iż polski samolot jest na właściwej ścieżce podejścia i na prawidłowym kursie.

„K…! Dawajcie straż tam...”

Dopiero pół minuty po katastrofie płk Krasnokucki zawołał do pracowników: „Kur…!, dawajcie straż tam, gdzie… kur…!”.

Po kolejnej minucie, jak wynika z nagrań, ktoś poinformował go: „Upadł po bliższej, z lewej strony drogi”. Mimo że Rosjanie z wieży kontroli lotów mieli pewność, że polski samolot „upadł”, nie ogłosili natychmiast alarmu dla jednostek ratowniczych z lotniska.

W raporcie brak jest oceny wpływu, jaki Krasnokucki miał na podejmowanie decyzji przez kontrolerów lotu. Testów psychologicznych na tę okoliczność MAK nie przeprowadził. Członkowie załogi jaka zeznali potem, że zaraz po tragedii widzieli roztrzęsionego, czerwonego na twarzy mężczyznę wybiegającego z wieży kontroli lotów. Zaraz wzięli go w ustronne miejsce funkcjonariusze służb specjalnych. Jak nazywał się ten mężczyzna, nie wiadomo, przypuszczalnie był to właśnie Pliusnin.

Kto zniszczył taśmy wideo

Magnetofonowe nagrania rozmów w wieży to fragment tzw. naziemnych środków obiektywnej kontroli. Wśród nich powinny być także nagrania z kamery wideo, dzięki którym można odtwarzać wskazania urządzeń oraz prawidłowość ich odczytu i przekazywania danych załodze. Pliusnin sprawdzał rano, czy magnetowid pracuje. Taśmy z wieży zostały przekazane natychmiast po katastrofie Federalnej Służbie Bezpieczeństwa (FSB). Jak teraz twierdzi MAK, wideo nie działało „z powodu skręcenia (zwarcia) przewodów pomiędzy kamerą a magnetowidem”. Nie przeszkadzało to autorom raportu MAK podawać położenia znacznika samolotu na jednym ze wskaźników (choć bez taśmy nie mógł być odczytany) i według tego oceniać załogę Jaka-40, która rzekomo zignorowała wydaną na podstawie tego wskaźnika komendę.

Zasłużony dla ZSRR wystawia opinię

Lotniczą ocenę działania załogi przeprowadziło czterech sowieckich pilotów (w tym jeden z tytułem zasłużonego pilota ZSRR) oraz naukowiec, wskazani przez MAK. Ich analiza nie obejmowała rozmów pomiędzy pracownikami wieży kontroli lotów i ich dowódcą oraz rozmów wieży z Moskwą. Ale wystarczyła, by wydać jednostronny werdykt, że wyłączną winę za katastrofę ponosi polska załoga Tu-154.

W innej części raportu kolejni eksperci zanalizowali działania grupy kierowania lotami z lotniska Siewiernyj. Podobnie jak w poprzedniej MAK zignorował stronę polską, opierając się na specjalistach z dawnego ZSRR. Eksperci MAK ocenili, że praca środków radiotechnicznych i wyposażenia świetlnego „nie miały wpływu na przyczynę zdarzenia lotniczego”, choć wiadomo, że zarówno oświetlenie naprowadzające na pas startów i lądowań, jak i radiolatarnia były zarośnięte drzewami i krzakami, powodując rozmaite zakłócenia sygnałów.

Za to różnice wykryte w zobrazowaniu ścieżki zniżania na wskaźniku stacji radiolokacyjnej na stanowisku pracy kierownika strefy lądowania określono jako „niedociągnięcia, które nie wpłynęły na rezultat końcowy lotu”.

(...)

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)