Dlaczego Amerykanie nienawidzą Clintonów
Donald Trump jest prawdopodobnie najbardziej nielubianym kandydatem w historii. Ale Hillary Clinton cieszy się tylko niewiele lepszą estymą wśród wyborców. Nie bez powodu.
08.11.2016 | aktual.: 08.11.2016 16:14
Donald Trump jest w niemal jednogłośnej ocenie większości komentatorów najgorszym i najbardziej nielubianym kandydatem na prezydenta nominowanym przez Partię Republikańską. A jednak mimo to w dniu wyborów wciąż ma realną szansę zostania prezydentem. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta: jego konkurentka jest przez Amerykanów nielubiana tylko trochę mniej.
Potwierdzają to statystyki. Według sondaży, negatywną opinię o Clinton ma aż 55 procent Amerykanów, podczas gdy pozytywną jedynie 42 proc. W przypadku Trumpa jest tylko niewiele gorzej: 58 proc. ocen negatywnych i 38 pozytywnych. To liczby bez precedensu w historii amerykańskich wyborów, które sprawiają, że bez względu na to, kto wygra wyścig, będzie on już na starcie najbardziej nielubianym prezydentem w historii. Niechęć do słynącego z kontrowersyjnych i obraźliwych słów oraz zachowań miliardera jest łatwo zrozumiała. Ale skąd bierze się antypatia do kandydatki Demokratów?
Powodów jest wiele, ale jeden powtarza się w niemal wszystkich analizach i komentarzach i można go zawrzeć w jednym słowie: establishment. "Clinton nie jest jedynie przykładem establishmentu. Ona wraz ze swoim mężem są establishmentem Partii Demokratycznej" - podsumowała na łamach "Washington Post" Danielle Allen, politolog z Harvardu. Clintonowie kojarzą się więc z wszystkim, czego Amerykanie nienawidzą u swojej klasy politycznej: kolesiostwem, korupcją, elitaryzmem, oderwaniem od rzeczywistości i powiązaniami z wielkim biznesem.
- Clinton jest uosobieniem wszystkiego, czego nienawidzimy w polityce - podsumował publicysta Fox News Sean Hannity.
Hannity jest jednym z najbardziej gorliwych zwolenników Trumpa wśród dziennikarzy, ale jego słowa nie są pustymi sloganami na użytek kampanii. Od czasu prezydentury Billa Clintona, para zbudowała swoistą partię w partii, która wywierała wielki wpływ nie tylko na politykę demokratów, ale też na obsadę stanowisk, przepływ pieniędzy na kampanię kandydatów i wydzielanie innych przywilejów, tworząc w ten sposób sieć zależności i wiernych sojuszników. Praktyki te, choć w świecie polityki względnie standardowe, mogą przywodzić na myśl niesławną w amerykańskiej historii "bossów" i "maszyn politycznych" będących symbolem politycznej korupcji w amerykańskiej polityce na przełomie wieków.
Dlatego kiedy Donald Trump nieustannie obciąża Hillary odpowiedzialnością za wszystkie fiaska i przewiny amerykańskiej polityki w ciągu ostatnich dekad, to jest to jedynie niewielkie nadużycie. Clintonowie są bowiem w praktyce współautorami obecnego systemu, przeciwko któremu buntują się wyborcy. Liberalizacja handlu i świata finansów, którą zapoczątkował Bill Clinton - i która w latach 90-tych przyniosła Ameryce jeden z najlepszych okresów rozwoju gospodarczego w ciągu ostatnich kilku dekad - koniec końców przyczyniła się do kryzysu finansowego i dezindustrializacji przemysłowych miast Ameryki, które dziś są matecznikiem elektoratu Donalda Trumpa.
Do tego dochodzi cały ciąg afer i pogłosek, które od dawna ciągną się za rodziną. Oskarżenia o gwałty, molestowania i inne skandale seksualne prześladowały Billa Clintona przez niemal całą karierę polityczną. Hillary zmaga się od ponad roku ze sprawą swojego prywatnego serwera e-mail, za pomocą którego korzystała ze służbowej poczty elektronicznej i naraziła na szwank bezpieczeństwo kraju. Tegoroczna kampania - głównie za sprawą rosyjskich hackerów i Wikileaks, którzy opublikowali tysiące e-maili ze sztabu Clinton - dołożyła do tego cały szereg spraw, które w dużej mierze potwierdziły obiegowe opinie o Clintonach: o ich bliskich związkach z mediami (zwłaszcza CNN), o kultywowaniu przyjaźni z przychylnymi reporterami, o kontaktach z wielkimi bankami i o tym, że była faworyzowana przez swoją partię, kosztem jej rywala Berniego Sandersa.
- To był ogromny cios w Hillary, który idealnie wpisuje się w prowadzoną od dawna narrację o tym, że jest nieuczciwa i popierana przez partyjny establishment oraz o tym, że wyborcy Sandersa zostali w jakiś sposób oszukani - powiedział WP Michał Baranowski, ekspert think-tanku German Marshall Fund w Warszawie.
Dlatego podobnie jak część konserwatystów ma poważne opory przed głosowaniem na kandydata republikanów, niemała grupa wyborców lewicowych - głównie zwolenników Sandersa - waha się w kwestii głosowania na demokratkę. I nie ma dla nich znaczenia, że socjalista z Vermont po przegranej w prawyborach poparł kandydaturę byłej sekretarz stanu. Dla niektórych alternatywą jest kandydatka partii Zielonych, Jill Stein, która może liczyć w tym roku na najlepszy w historii wynik, nawet 3 procent. Inni mogą nie zagłosować w ogóle lub nawet wybrać Trumpa.
- Zarówno Clinton jak i Trump to kłamcy i oszuści i powinni siedzieć - tłumaczy Elena, doktorantka ze stanu Wirginia, od zawsze głosująca na Demokratów. - Jedyna różnica jest taka, że ona jest inteligentna, a on nie. Przez to jest bardziej niebezpieczna - dodaje.
Co ciekawe, kandydatka Partii Demokratycznej zaskakująco wielu sojuszników znalazła w obozie republikanów. Choć przez wielu w partii i konserwatywnych mediach uważana jest za niemal diaboliczną postać, która zamierza wprowadzić w Ameryce skrajnie lewicowy dyktat, to ci, którzy mieli z nią bezpośredni kontakt, mówią że mit nie przystaje do rzeczywistości.
"Ona zawsze odrabia swoją pracę domową i jest przygotowana na każdą sytuację. A poza tym zwykle podchodzi do problemów w pragmatyczny, a nie ideologiczny sposób. Dlatego właśnie lewicowi partyzanci tacy jak Bernie Sanders są wobec niej tak podejrzliwi: wiedzą, że nie jest jednym z nich" - pisze na portalu "Daily Beast" Max Boot, konserwatywny publicysta i ekspert ds. międzynarodowych. Jego opinię potwierdza też część republikańskich senatorów, którzy przyznali, że z Clinton da się współpracować.
Takie głosy są jednak rzadkie. I choć Hillary przeważa w sondażach i według prognoz prawdopodobnie, to większość wyborców zagłosuje na byłą pierwszą damę bez przekonania - w dużej mierze dlatego, że alternatywa dla niej jest jeszcze gorsza. Jeśli więc Clinton wygra, już na początku będzie miała bardzo trudne zadanie, by przekonać do siebie większość obywateli.