Dla nich to nie Żyd, to sąsiad. Katechetka też sprząta macewy© WP.PL | Maciej Stanik

Dla nich to nie Żyd, to sąsiad. Katechetka też sprząta macewy

Piotr Barejka
22 kwietnia 2019

Nagrobki zarastały coraz gęściej. Oni wzięli piły, sekatory i rękawice. - Złote zęby idziecie wyrywać? - Usłyszeli niektórzy. - To nasi sąsiedzi - odpowiedzieli.

Pranie wisiało na sznurkach, buty stały w sieni, może piec był jeszcze ciepły po ostatnim wypieku. Wyrzucono ich z domów nagle. Niosły się krzyki, płacz i strzały.

Zapadła cisza. Wokół rynku zostały opustoszałe kamienice. Nie miał kto otworzyć sklepów.

Mijały lata. O dawnych sąsiadach się nie mówiło. Nie było nikogo, kto by chciał pamiętać.

Co wam złego zrobili?

- Idę sprzątać żydowski cmentarz - oznajmiła Kasia.
- Po co? - Dziwili się znajomi. - Przecież to żydowskie.
- To byli tacy sami ludzie, jak my - spakowała sekator i rękawice.
- Ale co oni dla ciebie zrobili?
- Nic, bo w tamtych czasach nie żyłam - odparła. - Co wam zrobili złego?

Obraz
© WP.PL | Maciej Stanik

Pizza i łzy

Bywa, że Żydzi wracają do Grybowa.

Pójdą pod synagogę. Tam wetknięty w okno, żółty niegdyś żonkil, dawno już wyblakł. Zostały tylko białe, papierowe płatki. Szyb też od dawna nie ma, zamiast nich wciśnięto dyktowe płyty. Otaczają je ściany, z których sypie się tynk.

Wspomną tam dziadka, który mijał ją, gdy był dzieckiem.

Pójdą na cmentarz, który leży dalej, na wzgórzu. Za ogrodzeniem plączą się gałęzie, przez krzaki ledwo widać nagrobki. Zamknięta na kłódkę brama porośnięta jest mchem. Gdzieniegdzie prześwitują obłupane kamienie, ułożone w rzędach. Została ich garstka.

Potem zjedzą pizzę, bo akurat to jest w ich dawnym, rodzinnym domu.

Wyrywasz złote zęby?

- Biorę wolne w piątek - oświadczył Paweł.
- Po co? - Spytali w pracy.
- Żeby sprzątać żydowski cmentarz.
- Co?! - Roześmiali się koledzy. - Będziesz ich wyciągał i złote zęby wyrywał?

Obraz
© WP.PL | Maciej Stanik

Trumny zamiast chleba

Niżej, wokół rynku, ciasno parkują samochody. Wzdłuż nich przechadza się parkingowy, wystawia rachunki. Ludzie wysiadają, robią zakupy w spożywczaku lub aptece, może idą na mszę i odjeżdżają.

Nie ma już gwaru, który panował tu dawniej. Stukotu kopyt, skrzypienia furmanek i krzyków w różnych językach. Zniknęli kupcy, którzy rozstawiali stragany. Ich zboże, ubrania i zwierzęta. Nie przyjeżdżają ani Żydzi, ani Łemkowie.

Zniknęły też ślady po żydowskich sklepach. Tam, gdzie stoi na półkach niemiecka chemia, wtedy był sklep żelazny. Tam, gdzie wieńce i trumny, kupowało się chleb. Od Żyda. Dalej, do pana Weissa, dzieci szły po słodycze, a ich matki obok do Ungera, po tkaniny. Ojcowie zaś mogli wstąpić do Finka, który sprzedawał wina.

Obraz
© WP.PL | Maciej Stanik

Każdy w mieście znał wtedy doktora Kohna. Szło się jeszcze kawałek w dół, do dużego domu, zaraz przy ulicy. Bogatsi płacić musieli, ale od biednych pieniędzy nie brał, po prostu przepisywał im leki. Nieważne czy Żyd, czy Polak. Uratował życie niejednemu.

Teraz nie ma gabinetu, są wieszaki z tanią odzieżą.

W szkolnych ławkach dzieci też siedziały razem. Na lekcjach uczyły się tego samego, czytały te same książki. Bywało, że Żydzi zapraszali Polaków do domów, częstowali macą.

Dbajmy jak o swoje

- Będziemy sprzątać - oznajmiła w klasie katechetka.
- Ale żydowski cmentarz? - Niektórzy dopytywali ze zdziwieniem.
- Tak - odpowiedziała. - Co wam ten człowiek zawinił? Zrobił wam coś?
- Nie.
- Znaliście go?
- Nie.
- Leży, więc dbajmy o jego mogiłę tak, jak o swoją.

Obraz
© WP.PL | Maciej Stanik

Tak nastała cisza

Barbara słyszała, jak Żydzi zniknęli. Wspominała to po latach.

Noc była burzliwa. Myśmy nie spali, taki jęk i płacz tam był. (...) Całą noc ich spisywali. Krzyk był, kto ma iść, kto ma zostać, bo stary jest. Taka segregacja. (...).W rynku, jak maszerowali, to grali im wesołą muzykę, celowo.

(...) Stary Bielas, Birkenfeld, on chyba wymodlił się, że zmarł przed tą całą tragedią. Ciągle siedział pod tym starym domem: jak on się kiwał, jak on się modlił! Moja mama później powiedziała: "on się wymodlił, żeby uniknąć tych cierpień".

Zośka Herbach… Zastrzelili jej ojca, leżał tuż przed drzwiami, pod miastem. Dała mi świadectwa szkolne i powiedziała, że jak przeżyje, to jej oddam. Zawsze je z sobą woziłam.

Jak poszli Żydzi, to gdy przyszło się do rynku, taka cisza... Jak makiem zasiał. Tyle ubyło ludzi.

Grybów, 1942

Obraz
© WP.PL | Maciej Stanik

Budynek z drzewem na dachu

We wciśniętej w wąską uliczkę synagodze nie odbywały się już modlitwy, zastąpiły je alkoholowe libacje. Próg przekraczali i pijaczkowie, i wandale. Ściany pokrywały bohomazy, a posadzkę góra śmieci. Ktoś podpalał je co jakiś czas.

Wtedy Kamil mijał ją codziennie. Tędy wiodła jego droga do szkoły.

- Czemu to jedyny budynek, na którym rośnie drzewo? - Zastanawiał się jako nastolatek.

Na lekcjach historii nie mówiło się o Żydach, którzy mieszkali obok. Było o tym, że ginęli gdzieś daleko, w Auschwitz albo Treblince. Miliony nieznanych ludzi, wiezionych w bydlęcych wagonach. Tylko babcia czasem wspominała, jak pachniały żydowskie domy, gdy wypiekali macę.

Wtedy nie wiedział nawet, że na wzgórzu jest cmentarz. Tam macewy zarastały trawą, a zasłaniał je coraz gęstszy las.

- Ci ludzie byli abstrakcyjni - mówi dziś, gdy chodzi między nagrobkami. - Aż znalazłem zdjęcie dziewczyny, która była w moim wieku. Zginęła dwa, może trzy lata później. To mną wstrząsnęło.

Obraz
© WP.PL | Maciej Stanik

Katechetka i macewy

Za porośniętą mchem, ceglaną bramą, przemykają postaci z kosiarkami. Słychać trzask łamanych gałęzi, a w chwilach ciszy świergot ptaków. Na płocie wiszą dziecięce kurtki, pod murkiem stoją szkole plecaki.

- Zastanówmy się: czyj Bóg jest najważniejszy? Przecież Boga mamy wspólnego - zastanawia się Ewa, katechetka.

Dzieci przyszły z nią ze szkoły, która jest we wsi obok. Na piechotę, dwa kilometry, pod górę. Też nie wiedziały, gdzie jest cmentarz.

- Ktoś tu mieszkał i należy mu się szacunek. Uczę dzieci tolerancji, ale uczyć musimy przez czyny. Co z tego, że będę mówić o dekalogu, jeżeli nie przyjdę tutaj, równo z nimi?

Robocze rękawice znikają z kartonu, dzieci rozbiegają się między macewami. Rwą chwasty i przerzucają sterty gałęzi. Kamienie szorują szczotkami.

- Przez trzy lata będziemy się cmentarzem opiekować - rzuca na koniec. - Oni już nie będą mówić, że Żyd to nie wiadomo kto.

Obraz
© WP.PL | Maciej Stanik

To nie nasza historia

Sprzed cmentarza widok rozpościera się na całe miasteczko. Domy porozrzucane są po wzgórzach, a w dolinie ponad dachy wzbija się kościelna wieża. Wieńczy okazałą katedrę, do której prowadzą granitowe schody.

- Nigdy tam nie byłem. Takie to zarośnięte - mówi proboszcz. - Mamy cmentarz parafialny. Dość swoich spraw i pochówków.
- Tamte są mniej ważne? - Pytam.
- Żydzi powinni zająć się swoją historią. Tutaj mamy katedrę, siedem wieków historii, ale nasze kościoły stoją odnowione nawet tam, gdzie żadnego domu nie ma.
- Ale tym zarośniętym cmentarzem zajęli się Polacy, mieszkańcy.
- Jeśli odnowią, to Bogu dzięki. O zmarłych trzeba pamiętać - oznajmia proboszcz. - Tylko to już taka dawna historia…

Obraz
© WP.PL | Maciej Stanik

Źle się chodzi, jak nie wiadomo, po kim

Znikają kolejne ciernie, krzaki i samosiejki, pojawiają się obłupane kamienie, hebrajskie napisy i Gwiazdy Dawida. Nagrobki coraz wyraźniej prześwitują zza płotu, wokół nich krząta się też siwowłosa, starsza kobieta.

- Szkoda czasu na gadanie! - Przystaje, żeby złapać oddech. - Pan zobaczy, jaka jestem na rękach podrapana.

Schyla się znów i ucina gałązkę, która wyrasta zza nagrobka. Szerokim krokiem omija jeden kamień, staje pomiędzy dwoma kolejnymi.

- Boli mnie, że depczę po tych grobach. Nie wiem, gdzie one są - zamyśla się. - Źle się chodzi, jak nie wiadomo, po kim.

Milknie, gdy spogląda na kamień, który krzywo wyrasta z ziemi. Zaokrąglony nagrobek porasta mech, a wyłupana dziura przerywa napis.

- Wstyd - rzuca po chwili. - Wstyd tak zaniedbywać groby naszych przodków - odkłada sekator na bok. - Bolało mnie to, bo mam tutaj trasę na kijki, chodzę od lat. Mówiłam kiedyś burmistrzowi, ale miał ważniejsze rzeczy.

Obraz
© WP.PL | Maciej Stanik

Szkoda, że nie mogą porozmawiać

Im wyżej, tym gęściej stoją nagrobki. Wyższe i niższe kamienie, niektóre rozrzucone gdzieś pod płotem, samotnie. Po paru krokach wzgórze chyli się ku dołowi, tam rośnie jeszcze gęsty las. Między drzewami widać dwóch mężczyzn. Piłują gałęzie.

- Ze zwykłej, ludzkiej empatii przyszliśmy - mówi starszy i odkłada piłę.
- Ten cmentarz stał się miejscem orientacyjnym, zamiast być miejscem kultu - zauważa młodszy.
- Obok żydowskiego się przechodzi i skręca gdzieś - prycha starszy.
- Mówiło się o tej akcji, a ile ludzi z Grybowa przyszło?
- Garstka - kręcą głowami.
- Mają tak zakorzenione swoje stereotypy i poglądy… - wzdycha młodszy.
- To prawda. Musiałaby się mentalność ludzi zmienić.
- Jakby tylko mogli z nimi porozmawiać, to wtedy mogłoby się to zmienić, a tak to dla nich jakiś niewidzialny wróg - młodszy spogląda na nagrobki.

Obraz
© WP.PL | Maciej Stanik

Znicz dla Marysieńki

Słońce powoli chowa się za wzgórzami, a cmentarz pustoszeje. Dzieci zabierają powieszone na bramie kurtki, zarzucają plecaki. Schodzą szutrową ścieżką. Milkną piły i zapada cisza. Pomiędzy nagrobkami przechadza się jeszcze Ania.

- Zawsze przewijał się w opowieściach grób Marysieńki… - mówi.

Mija góry gałęzi, odłożone sekatory i siekierki. Przechodzi obok wysokiego, granitowego kamienia, który wyróżnia się na tle rzędu piaskowców. Krok dalej stoi jeden mniejszy, oberwany w połowie.

- W domu mówili, żebym poszła do Marysieńki, żebym zaniosła kwiaty Marysieńce….

Idzie wciąż w dół. Tam, gdzie nagrobków jest coraz mniej. Mija kolejne drzewa, omiata je wzrokiem. Patrzy uważnie.

- Prababcia pamiętała jej pogrzeb. Wspominała, jak ją nieśli na rękach.To była młoda dziewczyna, dziecko….

Staje w miejscu, w którym zostały jeszcze gęste krzaki.

- Ten grób jest tak szczególnie położony.... - zamyśla się.

Nagrobek widać pod jednym z drzew. Zasłaniają go splątane, kłujące gałęzie. Wygląda, jakby stał oparty był o pień. Trochę pochylony i obłupany. Z dala od reszty nagrobków.

- Widać, że była tabliczka. Moglibyśmy coś odczytać, ale tak nie wiemy nic.

Obraz
© WP.PL | Maciej Stanik

Ludzie, nie liczby

Część macew zniknęła. Wyrwali je Niemcy. Zawieźli do browaru, gdzie wybrukowali nimi gnojowisko w stodole. Brali też Polacy. Robili z nich chodniki, podmurówki, ponoć ktoś zbudował kominek.

- Teraz nawet ciężko powiedzieć, kto coś ma. Leżą odwrócone tyłem, wyglądają jak zwykły piaskowiec - wzdycha Ania.

To ich boli, bo każda macewa to człowiek. Dawny, zapomniany sąsiad. Może lekarz, a może kupiec lub adwokat. Ktoś, kto chodził po tych samych ulicach, co oni. Patrzył na te same wzgórza wokół.

- Szkoły nas uczą, że Holocaust rozgrywał się gdzieś w obozach - mówi Kamil. - Nie mówią, że to działo się też w naszych miasteczkach, na tych rynkach i ulicach.

Dla nich to nie liczby, nieznana masa, ale ludzie i ich twarze, o których trzeba pamiętać. Bo wiedzą, że nikt inny nie może już tego zrobić.

Piotr Barejka

Obraz
© WP.PL | Maciej Stanik

Sprzątanie cmentarza żydowskiego w Grybowie było częścią akcji “Ludzie, nie liczby”, którą zapoczątkował olimpijczyk Dariusz Popiela. Od niedawna prowadzi własną fundację, przez którą realizuje projekt.

_Historię grybowskich Żydów bada od lat Kamil Kmak. Zgromadził ponad 2000 imion i nazwisk Żydów z Grybowa, a 1700 ofiar trafi imiennie na pomnik, który powstanie na cmentarzu. Uporządkowaną nekropolią ma zaopiekować się szkolna młodzież

Komentarze (120)