Diabelski cyrograf
Duchowni byli grupą szczególnie inwigilowaną przez SB. Wielu poszło na współpracę. Czas zamknąć ten rozdział. Jakkolwiek byłoby to bolesne.
Anita Gargas
Z pewnym biskupem, kojarzonym później z Solidarnością, Służba Bezpieczeństwa rozpoczęła grę operacyjną pod koniec lat 60. Nigdy nie był tajnym współpracownikiem, ale spotykał się z wysokim funkcjonariuszem SB – oficjalnie, w swoim gabinecie. Lata mijały, biskup wędrował po Polsce, przenoszony z diecezji do diecezji. SB dysponowała materiałem kompromitującym do ewentualnego szantażu, ale sięgnęła po niego raz, wykorzystując prasę, by zdyscyplinować hierarchę.
W postępowaniu z nim pomocne okazały się informacje od księdza, który był jego bliskim znajomym, a równocześnie tajnym współpracownikiem bezpieki. Funkcjonariusze zdecydowali, że nie będą formalizować współpracy z biskupem, bo wystarczy utrzymywać z nim tzw. dialog operacyjny. Ten kontakt SB uznawała za niezwykle pożyteczny. Prowadzący sprawę major J.Maj odnotował, że w czasie jednej z rozmów biskup wyraził pretensje: „Ja jestem wobec was szczery i lojalny, przyjmuję w swoim gabinecie. A wy nie dajecie mi nawet zgody na budowę kościoła! Biskup Tokarczuk wybudował tyle świątyń, a ja na ile dostałem zgodę w swojej diecezji? Zero”. Ostatnie raporty z uzyskanych od hierarchy informacji pochodzą z 1985 roku. Biskup wciąż żyje. Dotąd nie ujawnił kulisów swoich kontaktów z SB. W 1949 roku zakonnik – palotyn Roman Len – został zwerbowany i przyjął pseudonim „Zygmunt”. Len, dyrektor wydawnictwa Pallotinum, był TW do końca życia. Kopiował i przekazywał SB egzemplarz protokołów komisji episkopatu polskiego ds.
wydawnictw katolickich. Len jak wielu innych duchownych w czasach stalinowskich trafił do więzienia. Wyszedł na wolność za cenę zgody na werbunek. Przekazywał bezpiece nie tylko informacje dotyczące stosunków wewnątrz zgromadzenia księży palotynów, lecz także na temat spotkań z prymasem Wyszyńskim, z którym się przyjaźnił.
– W 1956 roku bardzo wielu kapłanów mogło urwać się organom bezpieczeństwa. On tego nie zrobił. Był rozżalony, że został zdjęty z funkcji dyrektora wydawnictwa. Z raportów wyłania się ciekawy fakt – oficer prowadzący ks. Lena był jedynym gościem, który go odwiedził w dniu jego urodzin, już na emeryturze. Odwiedziny były bardzo dobrze przyjęte. Ta fraternizacja pokazuje, że nie zawsze współpraca odbywała się pod przymusem – tłumaczy prof. Jan Żaryn, dyrektor Biura Edukacji Publicznej IPN. Zakonnik, który przez pewien czas był generałem jednego ze zgromadzeń, w dokumentach SB figuruje jako kandydat na tajnego współpracownika – „Wawel”. SB traktowała go jednak w kategoriach TW. W latach 70. „Wawel” przekazał SB bardzo cenny materiał z relacjami państwo–Kościół, między innymi udzielał wskazówek, co powinny robić władze, by utrzymać laicki charakter szkół, oraz relacjonował opinie kapłanów na temat rozmów ministra Stefana Olszowskiego z przedstawicielami Stolicy Apostolskiej.
W ogniwie „Lakara”
Najbardziej znanym zakonnikiem donosicielem jest ojciec Konrad Hejmo. Ten dominikanin za przekazywane wiadomości otrzymywał podarunki, na przykład winiak luksusowy za ówczesne 300 zł. Jako „Hejnał” i „Dominik” donosił bezpiece o wydarzeniach wewnątrz Watykanu, o opiniach pielgrzymów itp. Prof. Żaryn w rozmowie z „Ozonem” przytacza przykład księdza zwerbowanego podobnie jak Hejmo. Młodego kapłana diecezjalnego, pracującego na początku lat 60. w diecezji włocławskiej, który uwikłał się w relacje z funkcjonariuszami SB. Ks. Bogumił Lewandowski (1934–2001) – bo o nim mowa – był kapelanem bp. Pawłowskiego. Usytuowanie w bliskim otoczeniu hierarchy stanowiło impuls do werbunku. Szukano materiału kompromitującego księdza przy użyciu technik operacyjnych. Miał być wykorzystany, gdyby ks. Lewandowski nie zechciał podjąć współpracy dobrowolnie. Ale ten zgodził się na współpracę bez zachęty, tak, że bezpieka nie musiała użyć zgromadzonych na niego „kompromatów”. – Występuje w aktach SB m.in. pod pseudonimem „Miły” –
mówi Jan Żaryn. – W jego przypadku spotkań z SB nie formalizowano, ale „Miły” miał świadomość, z kim przestaje. Jak wynika z zachowanych dokumentów, domagał się utrzymania spotkań w dyskrecji. Być może przymilność księdza była grą wynikającą z chęci uzyskania paszportu. Ale ta gra przyniosła dobre wyniki SB.
Ks. Lewandowski raczej nie udzielał SB wartościowych informacji. Stanowił źródło uzupełniające, do potwierdzania już uzyskanych przez SB danych. Raz wciągnięty w orbitę zła stanowił jednak obiekt do dalszego rozpracowania. W latach 80. znalazł się w tzw. siatce czy też ogniwie „Lakara” – Andrzeja Madejczyka, agenta SB pracującego dla Departamentu I MSW, a jednocześnie na rzecz wywiadu zachodnioniemieckiego. Związki ks. Lewandowskiego z „Lakarem” sugerował o. Konrad Hejmo w swoim oświadczeniu; potwierdza to lektura akt. Więcej na ten temat można przeczytać w raporcie historyków IPN o sprawie o. Hejmo oraz w książce na ten temat, która jest przygotowywana przez IPN. Delta, czyli ewangelizacja
Te fakty poznajemy mimo krążących od roku 1989 zapewnień, że niemal wszystkie dokumenty bezpieki dotyczące Kościoła katolickiego zostały zniszczone. Do wyjątków zaliczano materiały dotyczące ks. Franciszka Cybuli – przyszłego kapelana prezydenta Lecha Wałęsy. Jego przypadek – jako TW „Franko” – opisano w słynnej już książce „Konfidenci są wśród nas”. Jednak historycy IPN docierają do danych, które pozwalają odtworzyć skalę zinfiltrowania tego środowiska, oraz do niezniszczonych akt. Kopalnią informacji okazały się materiały SB przechowywane za granicą. Bowiem to z planowanymi przez kapłanów wyjazdami, głównie do Rzymu we Włoszech, związana była podstawowa ścieżka ich werbowania przez Departament I MSW PRL (wywiad).
Wiadomo ponad wszelką wątpliwość, że każdy ksiądz miał w zasobach tajnych służb teczkę personalną. Duchowni byli jedyną grupą, którą służby inwigilowały tak skrupulatnie. Wszyscy księża mieli zakładane teczki jeszcze w seminarium. Gromadzono w nich najdrobniejsze szczegóły z życia figurantów, zwłaszcza te mogące się przydać w razie ewentualnego werbunku. Podobne rygory obejmowały zakonników i siostry. Szukano przede wszystkim dowodów słabości duchownych, które dyskwalifikowałyby ich w oczach wiernych (np. kontaktów seksualnych, zwłaszcza z tą samą płcią). Gdy dochodziło do spotkania z figurantem, rozmowa z nim nie musiała się kończyć formalną ofertą współpracy. Często nawiązywano dalsze kontakty, tylko dlatego, że rozmowy przebiegały po myśli funkcjonariuszy. Notatki z tych spotkań trafiały do akt, mimo że duchowny nigdy nie podjąłby świadomej współpracy. Zdarzało się, że księża dorabiali sobie ideologię, by wytłumaczyć własne postępowanie. Tak było z ks. Mieczysławem Malińskim z krakowskiej kurii biskupiej,
dawnym przyjacielem Karola Wojtyły. Miał jako TW „Delta” współpracować z SB, jego oficerem prowadzącym miał być kpt. Bogdan Podolski. Ks. Maliński tłumaczył w maju zeszłego roku, że owszem, rozmawiał z esbekami, ale traktował spotkania z nimi jak działalność ewangelizacyjną.
Zakrapiane spotkania
Inny jest przypadek biskupa Alojzego Orszulika. W stanie wojennym był mediatorem między opozycją a komunistami, później uczestnikiem rozmów w Magdalence. Utrzymywał stałe kontakty z wysokimi funkcjonariuszami resortu bezpieczeństwa niejako za wiedzą i na polecenie przełożonych. Bez problemu łączył się telefonicznie z Czesławem Kiszczakiem. – Dlaczego ksiądz biskup jeździł tak daleko do Wałęsy (do miejsca internowania w Arłamowie – przyp. AG), a nie np. biskup przemyski Ignacy Tokarczuk, który miał bliżej? – zapytano go w „GW”. – Oni nie chcieli nikogo dopuszczać do Wałęsy. Mnie znali, byłem członkiem Komisji Wspólnej. Byłem partnerem. Mnie nie odmówili. Utrzymywałem z nimi różnego typu kontakty. Pewnego razu zaprosili mnie do mieszkania przy Nowym Świecie. SB miała po całej Warszawie rozrzucone mieszkania, w których odbywały się takie nieoficjalne spotkania. Był tam generał Płatek, Pietruszka – „Matuszko”, masa żarcia, które niewidzialna osoba podawała zza uchylonych drzwi. Tylko ręka się wysuwała –
opowiadał. Wiadomo, że w IPN zachował się rachunek za dżin, który ksiądz Orszulik pił z esbekiem w hotelu Victoria. Z naszych informacji wynika, że ks. Orszulik spotykał się z Konradem Straszewskim, szefem słynnej Grupy D do zadań specjalnych, zajmującej się dezintegracją, dezinformacją środowisk opozycji, a także likwidacją jej członków.
W 1979 roku Orszulik przyjął Konrada Hejmo do biura prasowego obsługującego pierwszą pielgrzymkę Jana Pawła II. – Powierzyłem mu troskę o to, aby teksty papieskie nie wpadały w niepowołane ręce. Także w ręce władz komunistycznych. Był bardzo pomocny, wręcz usłużny. Nie wiem, dlaczego Leon Kieres ujawnił jego nazwisko. Nie mam podstaw, by nie wierzyć ojcu Hejmo – mówił w zeszłym roku. Jak obliczają historycy IPN, jeden na dziesięciu duchownych był donosicielem. To mało jak na skalę inwigilacji tego środowiska, dużo, gdy brać pod uwagę rodzaj informacji, które do nich trafiały. Zdarzało się, że ksiądz przekazywał UB tajemnice usłyszane podczas spowiedzi. Takie fakty trzeba ujawnić, aby nie powstało wrażenie, że w wolnej Polsce księża donosiciele jako jedyna grupa społeczna nie poniosą odpowiedzialności za swe czyny.