ŚwiatDemokratyczna Republika Konga: rebelianci u bram Gomy

Demokratyczna Republika Konga: rebelianci u bram Gomy

Partyzanci, którzy wiosną wywołali zbrojne powstanie na wschodzie Demokratycznej Republiki Konga (DRK), stanęli u wrót milionowej Gomy, stolicy prowincji Kiwu Północne.

Demokratyczna Republika Konga: rebelianci u bram Gomy
Źródło zdjęć: © AFP | Phil Moore

19.11.2012 14:28

Partyzanci, którzy od pół roku kontrolują region Rutshuru na granicy z Ugandą i Rwandą, ruszyli na Gomę, po zeszłotygodniowych walkach z rządowym wojskiem. Po krótkiej, gwałtownej strzelaninie, szkolone przez ONZ rządowe wojsko rzuciło się do ucieczki. W ślad za nim z Gomy uciekli urzędnicy z gubernatorem prowincji Julianem Paluku, który statkiem przez jezioro Kiwu wyjechał do oddalonego o 100 km Bukavu. Dowódcy kongijskiego wojska okopali się zaś w Sake, ok. 25 km od Gomy.

Zostały tylko siły ONZ

Po rejteradzie kongijskiego wojska i urzędników Gomy broni już tylko ok. 1,5 tys. żołnierzy sił pokojowych ONZ, którzy rozłożyli obozowisko na podmiejskim lotnisku. W sobotę cztery śmigłowce ONZ zaatakowały zbliżające się do miasta kolumny partyzantów, a sekretarz generalny ONZ Ban Ki Mun zapowiedział w poniedziałek, że "błękitne hełmy" nie zostaną wycofane z miasta.

Partyzanci zapewniają, że nie planują zajmować miasta i ruszą do szturmu tylko, jeśli zostaną zaatakowani przez kongijskie wojsko. Wezwali też siły ONZ, by zachowały neutralność, nie wspierały więcej kongijskiego wojska i w ogóle nie mieszały się do kongijskiej wojny, a wtedy włos im z głowy nie spadnie.

Pracownicy zagranicznych organizacji dobroczynnych z Gomy z niedowierzaniem odnoszą się jednak do zapewnień rzecznika partyzantów płk. Vianneya Kazaramy, który przechwalał się wcześniej, że partyzanci szukają sobie kwaterę w Gomie, a jak już zadomowią się w mieście, ruszą na Bukavu, stolicę sąsiedniej prowincji Kiwu Południowe. W ten sposób w rękach rebelii znalazłaby się cała kraina Kiwu, obfitująca w żyzne pola i przebogate kopalnie cennych minerałów.

Kto stoi za rebelią?

Według rządu z Kinszasy, a także ekspertów ONZ to właśnie jest celem rebeliantów, a także wspierających ich Ugandy i Rwandy. W październiku, w tajnym raporcie dla Rady Bezpieczeństwa, eksperci ONZ stwierdzili, że "ojcem chrzestnym" kongijskiej rebelii jest minister obrony Rwandy James Kabarebe i szef sztabu rwandyjskiej armii Charles Kayonga, który faktycznie dowodzi partyzantami, a ich przywódcy Bosco "Terminator" Ntaganda i generał Sultani Makenga wypełniają tylko jego rozkazy.

Dowódca wojsk ONZ Herve Ladsous przyznaje, że choć w partyzantce walczy niewiele ponad 1,5 tys. ludzi, są oni doskonale wyszkoleni, zaprawieni w walkach i uzbrojeni. Mają nawet 120-milimetrowe moździerze i noktowizory. Kongijskie wojsko nie ma z nimi żadnych szans i gdyby nie obecność prawie 7 tys. żołnierzy ONZ w Kivu (ogółem w Kongu stacjonuje 17 tys. wojsk ONZ), kraina ta już dawno zostałaby zajęta przez partyzantów.

Są nimi kongijscy Tutsi, dawni partyzanci, którzy, włączeni do rządowego wojska, wiosną zdezerterowali ze swoimi dowódcami, oskarżając rząd w Kinszasie o dyskryminację.

Kongijscy Tutsi, wspierani przez rządzoną przez ich rodaków Rwandę, a także zaprzyjaźnioną Ugandę od połowy lat 90. wywołują wojny w Kiwu. W 1996 r. zaczęli powstanie, by obalić prezydenta Mobutu Sese Seko, a przede wszystkim spacyfikować rwandyjskich Hutu, którzy po rzezi Tutsich w 1994 r. w Rwandzie, uciekli za granicę i tam szykowali się do nowej wojny. Wojna z lata 1996-97 zakończyła się obaleniem Mobutu i likwidacją obozów uchodźców Hutu.

W 1998 r. kongijscy Tutsi, a także wojska z Ugandy i Rwandy, wywołali w DRK nową wojnę - przeciwko krnąbrnemu, choć wyniesionemu przez nich do władzy prezydentowi Laurentowi-Desire Kabili, a także niedobitkom Hutu. Druga wojna przerodziła się też w grabież kongijskich skarbów. Według ONZ jedynie w 1999 r. na kongijskich łupach rwandyjskie wojsko zdobyło do swojego budżetu ponad ćwierć miliarda dolarów.

Kontrola nad Kiwu

Według ekspertów ONZ wojskowi z Rwandy i Ugandy chętnie wspierają zbrojne bunty kongijskich Tutsich, by plądrować kongijskie kopalnie, a także przejmować prowincje Kiwu, oddalone od Kinszasy o półtora tysiąca kilometrów, pod faktyczną kontrolę leżących tuż przez miedzę Kigali i Kampali.

Kontrola nad Kiwu daje Rwandzie i Ugandzie nie tylko gwarancje bezpieczeństwa i możliwość politycznych nacisków na Kinszasę, ale także okazję dla dorobienia się rwandyjskich i ugandyjskich generałów, których dłużnikami i zakładnikami stali się w wyniku wojen prezydenci Paul Kagame i Yoweri Museveni.

Partyzanci nie będą raczej szturmować Gomy. Wystarczy im, by pozbyć się z niego kongijskich urzędników i wojska. Zajmą Gomę, a także ewentualnie Bukavu, jeśli bezkrólewie będzie się tam przedłużać, a przede wszystkim jeśli nie będą musieli toczyć o miasta wojny z wojskami ONZ.

Wielka polityka

W październiku partyzanci wybrali na swojego politycznego przywódcę biskupa Jean-Marie Runigę i chcą, by Kinszasa przystąpiła z nimi do politycznych targów. Jak w przypadku poprzednich rebelii, będą domagać się faktycznej władzy nad Kiwu w zamian za przerwanie walk.

Oskarżane o wspieranie rebelii Rwanda i Uganda nie obawiają się specjalnie międzynarodowego potępienia i izolacji. Uganda straszy, że jeśli zostanie ukarana sankcjami, natychmiast wycofa wojska z Somalii, skazując na klęskę tamtejszą misję pokojową ONZ i Unii Afrykańskiej. Rwanda zaś, mimo oskarżeń o podżeganie do wojny w Kongu, w październiku wybrana na członka Rady Bezpieczeństwa NZ i zasiadając w niej w latach 2013-14, będzie blokować wszelkie próby karania jej za kongijskie awantury.

Wojciech Jagielski, PAP

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)