Demokracja dynastyczna
Społeczeństwa nie chcą żyć bez magii rodów, nazwisk, herbów i dynastycznych tradycji.
28.08.2006 | aktual.: 28.08.2006 08:48
Aby utrzymać potęgę dynastii, rodzina Borgiów nie cofała się przed morderstwami, wiarołomstwem i - podobno - kazirodztwem. Don Corleone wybijał członków konkurencyjnych rodzin. Lud dynastie zawsze poważał i lubił, czego dowodzi nie tylko hołubienie, na koszt podatnika, rodzin królewskich w wielu krajach Europy, ale też regularne głosowanie, a to na członków rodziny Bushów lub Kennedych, a to na posła Jarosława Wałęsę. By nie wspomnieć o tym, jak korzystne widoki na prezydenturę miała niegdyś w sondażach pierwsza Jolanta Kwaśniewska. Jeszcze lepszym dowodem na znaczenie i prestiż dynastii jest to, że Europejczycy uciekali do Nowego Świata przed dynastycznym porządkiem, by następnie już tam ten porządek odtworzyć.
Model plemienny
Wygląda na to, że wrastanie możnych lub sławnych rodzin w zbiorową wyobraźnię jest trwałym elementem ładu społecznego. Może wyborcy upatrują w ich uprzywilejowanej pozycji odwzorowania jakiegoś bezpiecznego plemiennego modelu? A może jakiejś potrzeby continuum i rodzinnego porządku, nawet w sprawach polityki. Czy bardziej powoduje wyborcami "ucieczka od wolności" ku temu, co już znane - z dobrej i złej strony, więc nie może specjalnie zaskoczyć? Czy może ciepłe mniemanie o rodzinie, jej wartościach, wzajemnej lojalności, więzach krwi wpływa na nasze oceny polityków? Może dynastie odradzają się i rosną w potęgę, bo wyborcy łatwo popadają w rodzinne przywiązania? Skoro mąż był dobrym politykiem, to może nada się i żona? A może syn prezydenta okaże się świetnym materiałem na prezydenta? Media z ich upodobaniem do śledzenia politycznych klanów podtrzymują jeszcze nasze dynastyczne preferencje.
Rodzina prezydenta Lecha Wałęsy została familią legendarną, cieszącą się nieustannym zainteresowaniem. Rodząca się kariera polityczna Wałęsy juniora, który wcześniej terminował w fachu politycznym u boku ojca, wydaje się czymś naturalnym. A media dopatrują się jeszcze ambicji politycznych u Marii Wiktorii Wałęsy, która po bracie przejęła funkcję asystenta ojca. Jej decyzję o występie w programie "Taniec z gwiazdami" śledzi się z uwagą, bo przecież tak pomnożoną sławę można tym bardziej wykorzystać w świecie polityki. Nazwisko rodowe jest cenną marką, do której przywiązać się mogą wyborcy, ale o potęgę marki trzeba dbać, co Habsburgowie robili przez mariaże, następcy Cezara przez dostarczanie chleba i igrzysk, a rodzące się współczesne dynastie przez odpowiednie publicity. Ciągłość rodowej sławy od zawsze była paszportem do sukcesu. A i dziś znane nazwisko działa jak logo, wokół którego można budować kampanię marketingową. Niegdyś mogła ona przyjmować kształt wojny o dynastyczną sukcesję, teraz - kampanii
wyborczej lub rywalizacji o pozycję w biznesie.
Nazwisko jak marka
W dobie kultury masowej urastanie rodzin do rangi dynastii dotyczy nie tylko klanów politycznych, ale też biznesowych, sportowych czy aktorskich. W Polsce taką rangę mają już Kwaśniewscy i Wałęsowie, ale też Kulczykowie, Walterowie, Stuhrowie, Smolarkowie czy Markowscy. Ich rozwojowi sprzyja to, że do społecznej pozycji i sławy rodziny mogą teraz dojść, przeskakując wiele historycznych etapów.
Adam Bellow, autor "Obrony nepotyzmu", twierdzi, że w obiegowym mniemaniu talenty się dziedziczy - zarówno aktorskie, jak i polityczne. Nazwisko, które działa jak logo, utwierdza nas w takich sądach a priori. Znane nazwisko, rozpoznawalna twarz rodzica, plotki rodzinne - wszystko to staje się instrumentami marketingu. Fenomen Busha II, a może i Busha III - jeśli prezydentem zostałby brat GeorgeŐa, można by tłumaczyć tak, jak kasowe sukcesy sequeli - na przykład serię filmów o "Rambo", "Rockym" czy "Supermanie". Prawa rynku i marketingu przeniosły się na świat polityki, łącząc się z magią nazwisk i rodów oraz wagą więzów krwi i powinowactw. Markowa strategia wielkich korporacji ma coś z rodowej promocji Burbonów czy Tudorów, a umiejętne fuzje i przejęcia umacniają pozycję brandów i nazwisk. To, co nazywa się w marketingu "rozpoznawalnością marki", w polityce utorowało drogę do władzy Indirze Gandhi, córce pierwszego premiera Indii - Nehru, w Pakistanie - Benazir Bhutto, w Indonezji - Megawati Soekarnoputri, w
Argentynie - Isabel Martinez de Perón. W Stanach Zjednoczonych na magię marki liczy Hillary Rodham Clinton, we Francji na sławie ojca próbuje zbić kapitał Marie Le Pen. Może nieco na wyrost, ale możemy założyć, że oto na naszych oczach szybko odradzają się i u nas dynastie, na razie biznesowe. Rodziny Kulczyków, Wejchertów, Gudzowatych czy Walterów zyskały już nie tylko wysoką pozycję społeczną, ale zawładnęły też do pewnego stopnia zbiorową wyobraźnią. Media karmią nas plotkami z ich życia, ugruntowując ich magiczną pozycję.
Stephen Hess, autor książki "Dynastie polityczne Ameryki", uważa, że za dynastię można uznać rodzinę, której przynajmniej czterej członkowie sprawowali ważne funkcje publiczne. Stany Zjednoczone, najbardziej egalitarna republika, takich dynastii mają wiele, a niektóre z nich zasiadają w Kongresie od siedmiu pokoleń, niczym w dziedzicznej brytyjskiej Izbie Lordów. Obecnie rządzi George Bush II, syn prezydenta, wnuk senatora i brat gubernatora. Nam do wieloosobowych klanów politycznych jeszcze daleko, ale wyraźnie i Polska zmierza w tym kierunku. Niejasne pozostaje, czy nasze przyszłe dynastie będą, wedle pragnień Jos Ortegi y Gasseta, arystokracją ducha, czy produktem "buntu mas", telenowel i innych dyktatów masowej kultury.
Marta Fita-Czuchnowska