Defensywna taktyka premiera
– Nasz rząd wie, że raport MAK jest ostateczny. Jednak oficjalne stanowisko jest inne – mówi pełnomocnik części rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej mecenas Rafał Rogalski.
16.05.2011 | aktual.: 16.05.2011 14:18
rozmawia Marek Pyza
Żałuje pan tej hipotezy z helem?
Przedstawił mi ją doktor fizyki pan poseł Ćwierz, który z kolei otrzymał jej założenia od innej osoby. Na etapie śledztwa należy weryfikować różne teorie. Ta hipoteza wymagała dla jej zrozumienia i zbadania wiedzy specjalistycznej. Po wypowiedziach osób kompetentnych, nienegujących wprawdzie podstaw teoretycznych tej koncepcji, ale wskazujących na istotne trudności techniczne, sprawę uważam za zamkniętą.
Nie zapaliła się panu czerwona lampka – nie powiedzieć za dużo, bo wyjdę na pieniacza? Nie pomyślał pan, że takie tezy cieszą wszystkich, którzy chcą poszukiwanie prawdy ośmieszyć?
Zastrzegłem bardzo wyraźnie, że jest to wyłącznie hipoteza naukowa, wymagająca gruntownego zbadania. Wykorzystano to jednak jako pretekst do rozpętania burzy medialnej. A przecież w toku śledztwa prowadzonego przez polskich prokuratorów sprawdzano jeszcze ciekawsze wątki. Badano radioaktywność, zapytaliśmy Amerykanów o możliwość zdalnego wpłynięcia na urządzenia nawigacyjne tupolewa…
Tzw. meaconing, o którym dużo można poczytać w Internecie.
Sam pan widzi, że prawidłowo prowadzone śledztwo wymaga stawiania i weryfikowania wielu hipotez. Tak się dzieje przy badaniu katastrof lotniczych na całym świecie.
Minęło 13 miesięcy od tragedii. Mamy pewien dysonans. Z jednej strony widzimy, że we Francji każdy kawałek airbusa będzie oglądany w laboratorium i wszystkie tamtejsze prace będą filmowane. Z drugiej – premier, prokurator generalny i prof. Żylicz z komisji ministra Millera twierdzą, że na podstawie dotychczas zebranych dowodów można zamknąć badanie katastrofy smoleńskiej. Nie zgadzam się z tym stanowiskiem. W mojej ocenie wypowiedzi premiera oraz ministra Jerzego Millera wynikają z prób zatuszowania nieudolności strony rządowej w pozyskaniu dowodów o charakterze pierwotnym, w tym w szczególności wraku, oryginałów rejestratorów i nagrań z wieży. Rosjanie nie chcą współpracować, więc polska komisja znalazła się niejako pod ścianą. Mimo wszystko liczę na rzetelny raport przedstawiający rzeczywiste przyczyny zdarzenia i oparty przede wszystkim na wiarygodnych pierwotnych dowodach. Komisja liczy przecież bardzo wielu członków, którzy niekoniecznie muszą się zgadzać z jej przewodniczącym, co do oparcia raportu
na dowodach pochodnych.
Może powinniśmy zrozumieć premiera i ministra? Może nie chodzi o nieudolność, ale pewną faktyczną niemożliwość uzyskania od Rosjan części dowodów?
Ale przecież pan premier nie podjął jakichkolwiek konstruktywnych działań w celu ich uzyskania. Gdy pojawił się temat zabezpieczenia wraku, nie był skory do interwencji w tej sprawie. Przy badaniu katastrofy lotniczej w każdym cywilizowanym kraju wrak zabezpiecza się w sposób kompleksowy, umieszczając go w hangarze. I nikt nie uważa, że w warunkach chociażby rosyjskiej zimy właściwym do tego celu materiałem jest brezent.
Kieruje pan do premiera kolejne pisma o podanie prawnej podstawy działania komisji Jerzego Millera. Nie powinna zajmować się tą katastrofą?
Sprawa nie jest tak oczywista, jak się wydaje. Z analizy dostępnych przepisów można wysnuć tylko taki wniosek, że komisja nie jest umocowana do badania tej sprawy. Być może zawarto umowę międzynarodową, która by to zmieniała, ale nikt jej nie widział. Chciałbym to wyjaśnić, bo przecież raport komisji Millera mógłby być ważnym dowodem w śledztwie prokuratorskim. Gdyby okazało się, że został sporządzony przez komisję, która nie miała umocowania prawnego, nie mógłby być wykorzystany w śledztwie.
Na jakiej podstawie działa komisja?
Ustawy z 3 lipca 2002 r. – Prawo lotnicze. Szczegółowe zasady jej funkcjonowania określa Rozporządzenie ministra obrony z 26 maja 2004 r. Zgodnie z nim podstawowym zadaniem komisji jest badanie wypadków na terytorium Polski.
Czyli w tym przypadku musiałoby istnieć jakieś dodatkowe rozporządzenie ministra, premiera?
Niezupełnie. Musiałyby istnieć jakieś przepisy międzynarodowe lub umowa międzynarodowa, której stronami byłyby Polska oraz Rosja, gdzie zawarto by upoważnienie dla polskiej komisji do badania wypadku na terytorium Rosji. Ewentualnie, zgodnie z polskimi przepisami, mogłaby ona podjąć badania, gdyby rosyjska rządowa komisja, w ramach której działał MAK, przekazała jej takie uprawnienia. Zasada suwerenności państw uniemożliwia podjęcie jednostronnej decyzji o prowadzeniu badań wypadku na terytorium obcego państwa przez polską komisję.
Donald Tusk jakąś umowę z premierem Putinem zawarł. Co prawda ustną, ale taka też ma moc prawną. Może 10 kwietnia w namiocie się na to umówili? Podobnie jak na zastosowanie załącznika 13. do konwencji chicagowskiej.
Zna pan treść tej umowy?
Nie.
Nie wiem też, kto w ogóle ją zna. A powinna być ogłoszona w „Monitorze Polskim”. Nie zrobiono tego. Z konwencją też jest problem. Chodzi o umocowanie MAK do samodzielnego badania przyczyn katastrofy. Tuż po tragedii premier przekazał, że badanie prowadzone przez MAK odbywa się w oparciu o umowę międzyrządową. Jako procedurę badania miano przyjąć konwencję chicagowską i jej załącznik 13. Z raportu MAK wiemy jednak, że podstawą był wyłącznie załącznik nr 13. Jakie ta rozbieżność ma znaczenie?
Zasadnicze. Różnica dotyczy trybu rozstrzygania sporów w instytucjach międzynarodowych. Jest on przewidziany przez konwencję, a nie ma go w załączniku. Mam nieodparte wrażenie, że nasz rząd ma świadomość tej sytuacji, ale próbuje być konsekwentny i mówi o stosowaniu konwencji, celowo wprowadzając nas w błąd.
Z niedawnej analizy prof. Żylicza, eksperta komisji Millera, wiemy, że zastosowano tylko załącznik 13 i drogi odwoławczej nie mamy. Co można było zrobić 10 kwietnia, by tego uniknąć?
Rząd zrezygnował z wykorzystania właściwego w tym wypadku dwustronnego międzyresortowego porozumienia z 1993 r. w sprawie zasad wzajemnego ruchu lotniczego wojskowych statków powietrznych. Prof. Żylicz zwraca uwagę, że gdyby przewidywało ono tryb procedowania, można by było je wykorzystać. Zwłaszcza że przewiduje ono badanie incydentów lotniczych przez wspólną komisję polsko-rosyjską. Premier mógł wykazać inicjatywę i uzgodnić zastosowanie porozumienia z 1993 r., a jako tryb procedowania odpowiednio zmodyfikowane procedury z załącznika 13 do konwencji chicagowskiej. Nadto konieczne byłoby uzgodnienie trybów rozstrzygania sporów.
Może nie było na to czasu?
W profesjonalnie funkcjonującym państwie taki czas powinien się znaleźć. Zabrakło wnikliwej analizy stanu prawnego oraz odpowiedniej determinacji. 10 listopada na spotkaniu z rodzinami pan premier stwierdził, że z góry założył, iż podjęcie jakichkolwiek negocjacji z Rosją nad nową umową międzyrządową, która stałaby się podstawą do prowadzenia wspólnego badania lub śledztwa, unieruchomi polską stronę w jakichkolwiek działaniach. Myślę, że premier po prostu zaniechał negocjacji, gdyż z góry uznał, iż tego typu działania będą skazane na niepowodzenie. Zastosowanie taktyki defensywnej ma, jak się okazuje, fatalne skutki faktyczne i prawne.
Jak w takim razie rozstrzygniemy spór z Rosją?
Raport MAK jest ostateczny wbrew twierdzeniom premiera Donalda Tuska. Gdyby było inaczej, to po blisko czterech miesiącach od jego ogłoszenia polski rząd uruchomiłby tryb rozstrzygania sporu. Procedura nie została uzgodniona, więc nie ma czego uruchamiać. W obecnej sytuacji jedynym wyjściem jest próba zainicjowania negocjacji z rządem rosyjskim, których wynik uzależniony jest od dobrej woli strony rosyjskiej. Stanowi to pokłosie braku przezorności polskiego rządu.
Czy to wszystko znaczy, że raport komisji Millera nie będzie miał żadnego znaczenia?
Przykro to stwierdzić, ale z punktu widzenia prawa międzynarodowego będzie nic nieznaczącym komentarzem do raportu MAK, który ma charakter ostateczny. Liczę jednak na przedstawienie sprawy zgodne z polską racją stanu na arenie międzynarodowej przez MSZ.
Prokuratura okręgowa badająca wątek odpowiedzialności urzędników za przyczynienie się do katastrofy odmówiła przyznania rodzinom statusu pokrzywdzonych. Czy ta decyzja może się jeszcze zmienić?
W mojej ocenie, zgodnie z kodeksem postępowania karnego, każdy z moich mocodawców posiada ex lege status wykonującego prawa pokrzywdzonego. Uzasadnienie braku uznania tego statusu przez prokuraturę jest dla mnie niezrozumiałe.
Prokuratura stwierdziła, że działania urzędników mogły narazić tylko interes publiczny, ale już nie prywatny.
To przecież nieporozumienie. W wyniku niedopełnienia obowiązków przez „cywilnych” funkcjonariuszy publicznych doszło do naruszenia dobra prawnego, tj. życia zmarłych pokrzywdzonych w sposób bezpośredni, a nie tylko pośredni. Mam nadzieję, że to stanowisko zostanie zweryfikowane, bo w przeciwnym wypadku rodziny zostaną pozbawione możliwości czynnego udziału w procesie, w tym składania wniosków dowodowych i zaskarżania decyzji. Będą petentami. Być może chodziło także o zamknięcie ust najbardziej zainteresowanym oraz pozbawienie ich wpływu na bieg sprawy.
Łatwiej będzie coś ukryć?
To pan powiedział.