Dariusz Bruncz: Bujdy na resorach. Morawiecki jak o. Rydzyk?
Kiedyś nowo mianowani urzędnicy jeździli na wschód po kremlowskie błogosławieństwo. Dziś najwyżsi urzędnicy państwowi jeżdżą do ojców patriotów, jakby ich konstytucyjnym obowiązkiem było wręczanie listów uwierzytelniających poświadczających prawomyślność.
13.12.2017 | aktual.: 13.12.2017 15:46
Czytaj także: Grzegorz Wysocki - Wszystko dla wszystkich. "Nowy" rząd PiS-u lepszy od Harry'ego Pottera
I tak oto mamy szeregowego posła i szeregowego redemptorystę – jeden kryje się za partią i władzą wykonawczą, drugi - za wspólnotą zakonną, skądinąd zasłużoną i o pięknej historii. Mamy też nowego premiera, który w expose udziela lekcji historii i rysuje wizję Europy, w której Polska jest tylko jedną nogą, ale gdy chodzi o moralizatorstwo i żonglerkę hasłami to chce jej przewodzić i domaga się honorowego miejsca. W imię, przepraszam, czego?
Pielgrzymka do Torunia
Ciekawszy jednak od samego expose jest fakt, że nie minął dzień, a nowy premier wybrał się w pielgrzymkę do Torunia, gdzie opowiedział o swoim marzeniu: rechrystianizacji Europy. Premiera polskiego rządu smucą puste kościoły na Zachodzie, bo w Polsce, jak wiadomo, chrześcijaństwo osiągnęło krystaliczną postać, ba, stało się wypełnieniem Królestwa Bożego na ziemi, które niechybnie musi rozlać się jak lawa po bezbożnej Europie. Tym dobrem trzeba się w końcu dzielić.
W expose nie było już mowy o rechrystianizacji, nie było hołdu toruńskiego, ale pod płaszczykiem bajeczki o jedności narodowej, nowy premier wyraźnie powiedział, że marzy mu się zjednoczenie na warunkach jednej opcji, aby rząd tzw. zjednoczonej prawicy stał się rządem wszystkich Polaków. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że to bujdy na resorach, szczególnie w sytuacji, gdy deklaruje się uścisk narodowej miłości, a wykonuje się chwyt obezwładniający i próbuje tworzyć mit zgody narodowej pod legendę Lecha Kaczyńskiego z pominięciem rzeczywistych bohaterów pierwszej Solidarności.
Zobacz także: Expose Mateusza Morawieckiego
W wystąpieniu premiera Morawieckiego było wiele podobieństw z narracją o. Rydzyka. Ten też mówi o Bogu, jedności i wierze, chętnie cytuje Jana Pawła II. Jednocześnie – w myśl obozu rządzącego – daje uzasadnienie dla lęków i fobii. Podobnie i premier Morawiecki mówi o tolerancji, wartościach, krytykuje Europę, że prawi o wartościach abstrakcyjnie. Ale sam nie proponuje nic w zamian poza krytyką i pieśnią dyktatu, że to Europa musi poznać bardziej Polskę. Nawet słońce mamy inne (chyba lepsze), bo przecież "die Sonne" nie świeci tak samo jak słońce. W Polsce słoneczko świeci z wartościami, być może nawet po katolicku – nie jak w Europie.
Jaki pomysł ma premier na wartości i rechrystianizację Europy?
W expose, o dziwo, tego nie zdradził. Poza bon motami i kaznodziejsko-sentymentalnymi lapsusami nie zaproponował niczego – i chyba dobrze. Może należałoby zmusić Radę Europejską do wprowadzenia dyrektywy z klauzulą bezwzględnego wykonania o relokacji zaprawionych w boju polskich kapłanów do zachodnioeuropejskich centrów handlowych i urzędów publicznych?
Jak wiemy, dzięki premier Beacie Szydło nie musimy już klękać przed Brukselą i mamy w niej niezachwianą pozycję potwierdzoną nawet matematycznie, stąd mamy prawo oczekiwać (wręcz żądać) od Europy, aby zrozumiała swoje gigantyczne nieszczęście i jak bardzo potrzebuje polskiego kontyngentu pomocy duchowej, polskiego chrześcijaństwa z jego wręcz niewyrażalną duchowością, jaką może zrozumieć jedynie Polak-katolik.
Zapewne widok rozmodlonych kapłanów i gorliwych owieczek przekonałby Europę o bezwzględnej konieczności rechrystianizacji i tych wartościach, których nie zna, a o których mówił Morawiecki. Może po prostu zbombardować Europę "my-chcemy-bogizmem", może zasypać ją różańcami, a wtedy uchodźcy sami wsiądą na tratwy i odpłyną w siną dal choćby burza szalała w świecie? Znikną wątpliwości i niewiara, a cała Europa zanuci nową pieśń i solidarnie wzniesie pomnik wdzięczności za powrót do wiary.
Jak schrystianizować Europę?
Jak mówić o jej duchowym fundamencie? Głowili się nad tym papieże, teolodzy różnych wyznań, a od jakiegoś czasu także polscy politycy. Póki co europejscy intelektualiści nie przestają się dziwić, jak to możliwe, że w jednym z największych krajów Unii Europejskiej rozgłośnia wyznaniowa ma taką siłę rażenia.
Czy Europa potrzebuje czarowników w centrach handlowych i poczucia wyższości polskich wyznawców chrześcijaństwa? Czy Europa potrzebuje rechrystianizacji poprzez krzyk i procesje z krzyżami? Czy Europa potrzebuje gawędy o polskiej wyjątkowości? Podobieństwo premiera Morawieckiego o puzzlach zabrzmiało jak groźba, a nie gotowość do konstruktywnego wkładu wykraczającego poza narrację 27:1 i dyżurny mesjanizm.
Niespokojne czasy nabrały przyspieszenia, a mowa o wartościach coraz bardziej przypomina opium dla ludu niż rzeczywistą chęć odnalezienia kompasu, który byłby akceptowalny dla Polaków wszystkich sortów.
Dariusz Bruncz dla WP Opinie