Damy szkołę sześciolatkom
Sześcioletnie dzieci od przyszłego roku pójdą do szkół – zapowiada Ministerstwo Edukacji Narodowej. Tysiące rodziców, którzy skrzyknęli się w Internecie, protestuje. Wielu rodziców nie chce też obowiązkowego przedszkola dla dzieci pięcioletnich, które MEN wprowadzi w 2012 roku.
18.07.2008 14:50
Choć obowiązek szkolny dla sześciolatków ma być wprowadzany już od 1 września 2009 roku, to reforma ta będzie rozłożona na trzy lata. To znaczy, że jeżeli w 2009 albo 2010 roku nie będziesz chciał posłać swojego sześcioletniego dziecka do szkoły, państwo nie powinno Cię do tego zmuszać. Powinieneś w takiej sytuacji wystąpić o opóźnienie szkolnego startu twojego dziecka.
To oczywiście nie znaczy, że dziecko będzie mogło zostać przez rok w domu. Zamiast do szkoły, trafi do obowiązkowej zerówki.
Pluszaki nie wystarczą
Według pierwotnych planów ministerstwa, wszystkie sześciolatki miały pójść do szkoły naraz, w jednym roku. To wywołało jednak oburzenie rodziców. Zwrócili oni uwagę: nie dość, że w jednej klasie spotkają się w takim razie siedmio- i sześciolatki, to w dodatku niektóre z nich bez przejścia przez zerówkę! Słowem: będzie wielki chaos! Ministerstwo ogłosiło więc rozłożenie reformy na trzy lata. Minister Katarzyna Hall przyznała, że robi to pod naciskiem protestujących rodziców.
Największy nacisk na ministerstwo wywarli rodzice zgromadzeni wokół strony internetowej ratujmaluchy.pl. Pod protestem przeciw planom Ministerstwa Edukacji Narodowej podpisało się za pośrednictwem tej strony 16 tysięcy rodziców. – Nie jesteśmy przeciw sześciolatkom w szkole. Nie chcemy tylko, żeby tę reformę wprowadzać tak szybko i chaotycznie – podkreśla Tomasz Elbanowski, który wraz z żoną Karoliną założył stronę ratujmaluchy.pl. – Jesteśmy przeciw, bo szkoły są dzisiaj do tej reformy kompletnie nieprzygotowane. Wystarczy przejść się po szkołach, żeby przekonać się, o czym mówię – dodaje.
Nie zaprzecza temu nawet samo ministerstwo. Na konferencji 7 lipca wiceminister Krystyna Szumilas zapowiedziała jednak, że w ciągu najbliższych trzech lat szkoły dostaną z budżetu 150 tysięcy zł. To ma im pomóc w przygotowaniu się na przyjęcie sześciolatków. Rodziców z ratujmaluchy.pl to jednak nie przekonuje. Napisali: „Żeby sześciolatki mogły się uczyć w godnych warunkach, potrzeba przebudowy łazienek, sal, wejść do szkół. Słyszeliśmy w Polsce już wiele obietnic wielkich zmian, ale niczego nie udało się zrobić w tak krótkim czasie. No, może tylko autostrady ;)”. Dodają, że w szkołach przy wprowadzaniu tej reformy „nie wystarczy kupić pluszaki, przesunąć ławki i położyć dywan!”.
Reforma dla reformy?
Sześciolatki powinny być uczone przez zabawę. To wymaga przygotowania nowych pomieszczeń i zgromadzenia pomocy naukowych. – W przedszkolach wszystko jest dziś dostosowane do potrzeb sześcioletnich dzieci. Są stoliczki odpowiedniej wysokości, jest plac zabaw – powiedział nam Tomasz Elbanowski. – Tymczasem w przepełnionych szkołach sześcioletnie dzieci znajdą się między starszymi uczniami. Będą musiały korzystać z łazienek, które w szkołach są, jakie są. Dzisiaj w przedszkolach nasze dzieci mogą przebywać od 7.00 do 17.00. Teraz będą siedziały godzinami w świetlicach. Jaka opieka zostanie im zapewniona? Już dziś wiadomo, że ta reforma się nie uda – uważa Elbanowski.
Wątpliwości rodziców wzmacnia fakt, że dotąd kolejne reformy systemu edukacji były w Polsce tradycyjnie nieudane. Największą kompromitacją resortu edukacji była największa reforma, która wprowadziła gimnazja. Nauczyciele zgodnie twierdzą, że gimnazja to niewypał, który tylko utrudnia pracę wychowawczą. Wzdychają dziś z sentymentem za dawnym systemem: ośmioklasową podstawówką i czterema klasami liceum. Nic więc dziwnego, że rodzice także dziś mogą podejrzewać, że urzędnicy znów wymyślają reformy tylko po to, żeby poczuć się kimś potrzebnym. „MEN ma problemy nawet z przygotowaniem matur i egzaminów gimnazjalnych. Dlaczego zamiast zająć się bieżącymi problemami, tworzy nowe? Czemu chce popsuć powszechnie chwaloną edukację przedszkolną i eksperymentować na najmłodszych?” – pytają rodzice na stronie ratujmaluchy.pl.
MEN goni Europę
Takich pytań rodzice zadają więcej. Dzisiaj ściśle przestrzega się zasady, żeby dziecko z zerówki odbierały tylko wyznaczone osoby. Czy teraz sześciolatki będą dojeżdżać gimbusami? Kto będzie brał za nie odpowiedzialność w drodze do szkoły?
O odroczenie reformy o co najmniej 4 lata zaapelowało też Stowarzyszenie Mazowsze XXI. Są również grupy rodziców, które w krytyce idą jeszcze dalej. Osoby skupione wokół strony internetowej prawarodzicow.pl. żądają nie tylko odroczenia reformy, ale w ogóle zaniechania jej.
W styczniu MEN ogłosiło, że cel reformy to m.in. „dostosowanie wieku rozpoczęcia obowiązku szkolnego do standardu obowiązującego w większości krajów europejskich”. – Problem w tym, że takich standardów nie ma. Na świecie nie ma dwóch identycznych przepisów edukacyjnych, każde państwo ma swój indywidualny system edukacyjny, oparty na pewnej tradycji. Wcale więc nie musimy bezmyślnie naśladować innych wzorców – mówi Wojciech Starzyński, prezes Stowarzyszenia Mazowsze XXI.
Prawdą jest jednak, że większość państw Europy posyła dzieci do szkół wcześniej niż Polska. Trudno jednak udowodnić, żeby wpływało to pozytywnie na poziom edukacji. W Wielkiej Brytanii, która obniżyła obowiązek szkolny najbardziej, bo do 5 lat, edukacja z różnych powodów przeżywa dzisiaj zapaść. – Tymczasem w uznawanym dziś często za najlepszy na świecie fińskim systemie edukacji dzieci idą do szkoły w wieku siedmiu lat! Dlatego mówienie, że ta reforma jest jedynym sposobem na tworzenie nowoczesnego systemu oświaty, to nieprawda – uważa Starzyński.
O ile Stowarzyszenie Mazowsze XXI mogłoby zaakceptować taką reformę, gdyby ministerstwo lepiej ją przygotowało, to jego większy niepokój budzi wprowadzenie obowiązku przedszkolnego dla pięciolatków. Ma być wprowadzony w 2012 roku. – To już narusza strukturę rodziny. Czasem powtarzam: może i „wszystkie dzieci nasze są”, ale moje dzieci są moje, a nie wasze – mówi prezes Starzyński. – Nie może być tak, że państwo coraz silniej ingeruje w decyzje, które powinny należeć do rodziców. Ministerstwo nie przedstawia w tej sprawie badań i opinii profesorów pedagogiki, którzy zgłaszają odmienne zdanie. W sprawie obowiązkowego posłania pięciolatków do przedszkoli potrzebny jest powszechny wymiar debaty publicznej – apeluje Wojciech Starzyński.
Przemysław Kucharczak