Dalszy ciąg pornoafery Trumpa. Kto zapłacił aktorce za milczenie o romansie?
Sprawa rzekomego romansu Donalda Trumpa z aktorką porno nie przestaje prześladować prezydenta. I może mu poważnie zaszkodzić, choć raczej z powodów prawnych, niż wizerunkowych.
Afera wybuchła w styczniu tego roku. Początkowo wydawało się, że będzie to jeden z wielu ulotnych, kilkudniowych skandali. Ale w odróżnieniu od poprzednich kontrowersji, niemal natychmiast przykrywanych kolejnymi, sprawa Stormy Daniels, nie chce umrzeć. Według doniesień "Wall Street Journal", aktorka porno (jej rzeczywiste nazwisko to Stephanie Clifford) miała przed wyborami otrzymać pieniądze za milczenie o intymnych relacjach z Trumpem. Do zbliżenia miało dojść w 2006 roku, tuż po tym, jak żona Trumpa Melania urodziła mu syna Barrona.
W środę rozpoczął się kolejny etap afery.
Prawnik o dobrym sercu?
Michael Cohen, wieloletni osobisty prawnik miliardera przyznał, że rzeczywiście wypłacił aktorce 130 tysięcy dolarów, ale zasugerował, że zrobił to z własnej inicjatywy.
"W prywatnej transakcji w 2016 roku, użyłem swoich własnych funduszy, by umożliwić płatność 130 tys. dolarów dla pani Stephanie Clifford. Organizacja Trumpa, ani kampania Trumpa nie była stroną transakcji i nie zwróciła mi kosztów zapłaty, pośrednio lub bezpośrednio" - napisał w oświadczeniu Cohen. W rozmowie z CNN dodał, że co prawda nie wierzy w opowieści Clifford vel Daniels o romansie, ale zapłacił jej, bo "sam fakt, że coś nie jest prawdą nie oznacza, że nie może to uczynić krzywdy".
Wypowiedź wzbudziła w Ameryce powszechne rozbawienie.
"Logicznie rzecz biorąc, ta historia jest bardzo trudna do przełknięcia" - napisał analityk CNN Chris Cillizza. "Cohen - z dobroci serca!!! - wypłacił sześciocyfrową sumę mimo że nie wierzył w jej opowieści o tym, że ona i prezydent mieli romans niedługo po urodzeniu jego syna Barrona? Bez przesady. Ludzie tak po prostu nie robią, niezależnie od tego, jak bardzo są bogaci" - dodał. Podobna była reakcja większości komentatorów.
Follow the money
Ale zaraz potem prawnicy i eksperci przyglądający się oświadczeniu Cohena zauważyli, że wcale nie musi ono oznaczać, że zapłacił aktorce z własnej kieszeni i z własnej inicjatywy. Wszystko ze względu na użyty w nim język, przede wszystkim sformułowanie, że Cohen "umożliwił" (ang. facilitate) transakcję. Cohen nie mówi też, że nikt nie zwrócił mu poniesionych kosztów, a jedynie że nie zrobiła tego firma Trumpa lub jego kampania. A to wcale nie wyklucza najbardziej oczywistej opcji - za zapłatą stał sam Donald Trump.
Wbrew pozorom, te semantyczne szczegóły mogą mieć duże znaczenie dla tego, jak dalej potoczy się sprawa. Jak tłumaczył na łamach "Washington Post" Paul Ryan, ekpsert ds. z organizacji pozarządowej Common Cause, od tego, kto zapłacił Daniels zależy to, czy zostało złamane prawo.
- Jeśli pieniądze pochodzą od samego Trumpa, oznacza to, że nie jest to nielegalna darowizna na rzecz kampanii wyborczej, bo kandydat może wydawać na nią tyle swoich pieniędzy, ile chce. Ale jeśli były to pieniądze Cohena lub kogoś innego, to wygląda na bezprawnie dużą, niezgłoszony datek na kampanię - powiedział prawnik.
Aby rozwiać te wątpliwości, Common Cause złożyła zawiadomienie do Departamentu Sprawiedliwości o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Nawet jeśli okaże się, że pieniądze pochodziły od Trumpa, niekoniecznie musi to oznaczać, że nie uniknie on kolizji z prawem. Zapłata Daniels może zostać bowiem potraktowana przez sąd jako wydatek kampanii. A każdy wydatek o takiej wysokości musi zostać zgłoszony.
Ale to nie koniec potencjalnych problemów Trumpa związanych ze sprawą Daniels. Po oświadczeniu Cohena, agent reprezentujący gwiazdę kina dla dorosłych powiedział agencji AP, że prawnik prezydenta złamał wiążącą ich umowę poufności. Dlatego Daniels zamierza opowiedzieć wszystko o swoich relacjach z obecną głową państwa.
Teflonowy Trump
Jednak niewielu spodziewa się, że jej rewelacje poważnie zaszkodzą popularności prezydenta lub jego reputacji. Opowieści aktorki - przedstawiające miliardera w niekorzystnym świetle - były już wcześniej publikowane przez portale i pisma plotkarskie. W styczniu swój wywiad z Daniels sprzed lat - w którym zdradzała ona szczegóły swoich intymnych kontaktów z Trumpem - wydrukował tygodnik "In Touch". Ale nie wpłynęło to na notowania prezydenta. W porównaniu ze styczniem, lutowe sondaże pokazują nawet niewielki, 1-2 punktowy wzrost popularności prezydenta. Niewiele wskazuje też na to, by cokolwiek mogło sprawić poziom poparcia mógł spaść poniżej poziomu jego żelaznego elektoratu - 35 proc.
Nie powinno to zbytnio dziwić. Trump od dawna znany jest z hedonistycznego stylu życia i nie stronił od seksualnych skandali. W redakcjach pism plotkarskich znany był m.in. z tego, że sam - pod fałszywym nazwiskiem - rozsiewał plotki na temat swoich podbojów. A jego kampanii nie wykoleiło nawet to, że o molestowanie i napaście seksualne oskarżyło go kilkanaście kobiet. Dlatego większe zdziwienie niż sam fakt romansu Trumpa z aktorką porno budzi, że zapłacił on, by o nim nie mówić.