Polska"Dałem 500 euro doktorowi G., to nie była łapówka"

"Dałem 500 euro doktorowi G., to nie była łapówka"

Ryszard J. przyznał przed sądem, że wręczył
500 euro dr. Mirosławowi G. jako podziękę za uratowanie życia
żonie - a nie jako łapówkę. Przed Sądem Rejonowym dla Warszawy-Mokotowa
ruszył proces kardiochirurga i 20 innych
osób. Lekarz jest oskarżony o przyjmowanie łapówek; jego pacjenci
- o ich wręczanie.

29.11.2008 | aktual.: 29.11.2008 15:04

Oskarżony mówił w śledztwie, że gdy przyjechał z żoną z Torunia na konsultację do Warszawy, G. powiedział, że musi być ona natychmiast operowana wobec zagrożenia życia. J. mówił, że chcieli wtedy zapłacić G., który odparł: to nie prywatny szpital; tu się nie płaci. Według oskarżonego, G. dodał wtedy: możemy się spotkać po operacji w Toruniu na koniaczku.

Już po operacji J. położył w gabinecie G. kopertę z 500 euro jako podziękowanie za udaną operację. - Mówił, że "nie trzeba", ale nie bronił się przed przyjęciem - zeznawał J. Dodał, że wraz z żoną odbierają G. dobrze.

Jego żona Helena - także oskarżona - mówiła, że "na sali chorych wszyscy powtarzali, że doktor "nie bierze". Dodała, że zadzwoniła wtedy do męża, by "nie wyrywał się z dowodami wdzięczności, bo będzie niemiły incydent".

Sędzia Igor Tuleya zezwolił mediom na relacjonowanie procesu dr. Mirosława G. i jego pacjentów oskarżonych o korupcję, ale nie wyraził zgody, by w czasie składania zeznań przez podsądnych rejestrowały to kamery i mikrofony, bo to by krępowało zeznających.

Sąd wyłączył sprawy dwojga nieobecnych spośród 23 oskarżonych w tym procesie. Proces jest precedensem jako sprawa o granice między korupcją a powszechnym w polskich szpitalach "okazywaniem wdzięczności" lekarzom przez pacjentów.

Prokurator Agnieszka Tyszkiewicz odczytała obszerny akt oskarżenia. Ta czynność może wypełnić całą sobotnią rozprawę. Wówczas na następnej rozprawie zaczęłyby się wyjaśnienia pierwszych oskarżonych. G. ma je składać jako ostatni - gdy wypowiedzą się już wszyscy ci, którzy wręczali mu "korzyści".

48-letni dr G. (dziś pracuje w prywatnej klinice) jest oskarżony o 41 przestępstw korupcyjnych, naruszanie praw pracowniczych personelu warszawskiego szpitala MSWiA, znęcanie się nad osobą najbliższą i zmuszanie pracownicy szpitala do "innej czynności seksualnej". Grozi mu do 10 lat więzienia. Nie przyznaje się do zarzutów, choć potwierdza, że kilka razy zostawiono mu koperty z pieniędzmi - tłumaczy, że nigdy ich nie żądał.

Pieniądze w wysokości do 13 tys. zł od jednej osoby oraz do tysiąca dolarów i kilkuset euro, złoty sygnet z rubinem, alkohole - takie m.in. korzyści majątkowe miał przyjmować dr Mirosław G. od swych pacjentów. Szczegóły takie przedstawia prok. Tyszkiewicz.

Z aktu oskarżenia wynika, że w kilku przypadkach G. miał uzależniać dalsze leczenie od "korzyści majątkowej"; inne korzyści miał przyjmować już po operacjach.

Wobec pewnej kobiety miał tego zażądać - by mogła pozostać na jego oddziale. Wobec odmowy wręczenia mu pieniędzy, kobietę wypisano. W innym przypadku G. miał zażądać 4,5 tys. od chorego, do czego nie doszło, bo pacjent zmarł. Od rodziny innego chorego miał przyjąć w sumie 13 tys. zł.

Generalnie, według prokuratury, G. przyjmował kwoty od kilkuset do kilku tysięcy złotych. W kilku przypadkach prokuratura nie zdołała ustalić kwoty przekazanej G. "korzyści majątkowej".

83-letni J. zeznawał jako pierwszy z 21 oskarżonych. Henryk J. nie przyznaje się do przestępstwa wręczenia korzyści majątkowej dr. Mirosławowi G. - za co grozi do dwóch lat więzienia. Odmówił on składania wyjaśnień, wobec czego sąd odczytał jego wyjaśnienia ze śledztwa. Mówił w nich, że G. nigdy nie sugerował, że chce coś otrzymać. - Nie mogę powiedzieć złego słowa o nim; uważam że uratował mi życie - dodawał były pacjent dr. G. Przyznawał zaś, że jego córka-dziennikarka, podarowała lekarzowi swoją książkę, o czym napisała w "Gazecie Wyborczej".

Do winy nie przyznała się też żona J., Jadwiga. W śledztwie mówiła, że nie wręczyła G. żadnej "korzyści majątkowej".

Elżbieta M. przyznała, że wręczyła doktorowi 200 zł, ale nikt od niej tego nie żądał. Jej zdaniem, to nie była łapówka, tylko "podziękowanie za opiekę nad mężem". Dodała, że "nigdy więcej nie chce już uczestniczyć w tej rozprawie".

- Ludzie mówili, że jest lepiej w szpitalu, jak się da lekarzowi pieniądze - mówił z kolei Władysław W. Przyznał on, że z własnej inicjatywy - i mimo protestów lekarza - zostawił na jego biurku w klinice MSWiA kopertę z 500 zł. - Na jej widok dr mówił: "Nie, nie" - dodawał W.

- Zabieg koronarografii się powiódł. Dr G. to porządny lekarz. Myślę, że uratował mi życie, a na pewno je przedłużył i poprawił - dodał oskarżony.

Oskarżona Teresa P. zeznała, że w kopercie, którą pozostawiłam w gabinecie dr. Mirosława G. były tylko wyniki moich badań.

Podstawą oskarżenia Teresy P. jest film z ukrytej kamery z gabinetu G, na którym widać jak ma ona podawać lekarzowi kopertę - dlatego prokuratora zarzuca kobiecie "wręczenie korzyści majątkowej o nieustalonej kwocie".

Inny oskarżony - Tadeusz K. nie przyznał się do przestępstwa wręczenia korzyści majątkowej. Zarazem potwierdził, że zostawił G. w gabinecie kopertę z tysiącem zł, co uznaje do dziś za "upominek" za udaną operację żony. Dodał, że G. "nie mówił o żadnych pieniądzach".

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)