Daję nogę za ocean - zapowiada chrzestny syn Bieruta
Bez względu na wszystko, daję nogę do Ameryki - powiedział Kazimierz Ordyniak, syn chrzestny Bolesława Bieruta. - Szkoda tylko, że nie ma już "Batorego". Strasznie się boję latać samolotem.
05.02.2004 | aktual.: 05.02.2004 08:43
Ma 55 lat i mieszka w podsławieńskim Kosierzewie. - Nie mam pracy, nie mam emerytury ani nawet marnej renty - smutno dodaje.
Urodził się w 1948 roku. Był siódmym dzieckiem w rodzinie. Gdyby urodził się przed wojną, byłby chrześniakiem prezydenta Mościckiego. Bolesław Bierut też chciał mieć gest. - Urodziłem się w Grzegorzach, koło Orzysza, w powiecie piskim - opowiada Kazimierz Ordyniak. - Moje narodziny zostały obwieszczone salwą armatnią. Tak zadecydował zaprzyjaźniony z tatusiem komendant garnizonu w Orzyszu. Tatuś był zastępcą dyrektora PGR i cieszył się względami nowej, ludowej władzy.
Rodzina Ordyniaka miała krewnych w Ameryce. Oni jako pierwsi zostali powiadomieni o jego narodzinach. Starali się o przyjazd na chrzciny. Niestety, nie otrzymali wiz. Nie otrzymali, bo o fakcie dowiedziała się również kancelaria Bolesława Bieruta.
- Nadszedł 17 maja, dzień mojego chrztu - mówi Ordyniak. - Ubrano mnie w wyprawkę przysłaną tydzień wcześniej przez bogatych krewnych z Ameryki.
Jednak, pół godziny przed wyjazdem do kościoła, wysłannicy starosty dostarczyli ogromną paczkę z wyprawką od Bolesława Bieruta. Nie wypadało robić afrontu. Trzeba było przebierać malucha w prezydenckie ciuszki. Stroje amerykańskie, chociaż ładniejsze i bogatsze, wylądowały na dnie szafy.
Kazimierz Ordyniak był w Belwederze z matką. Miał wtedy sześć lat. To jedyne spotkanie z Bierutem zapamiętał na długie lata. - Ojciec chrzestny wziął mnie na ręce, podniósł do góry i powiedział: "To jest przyszłość narodu polskiego. Przyszedł na świat w niezwykłej chwili historii Polski". Ministrowie obdarowywali mnie słodyczami i jakimiś zabawkami. Po spotkaniu zostaliśmy odwiezieni samochodem, czajką, do domu, na Mazury - opowiada. Po śmierci Bieruta nadal kontaktował się z rodziną ojca chrzestnego.
- O, tu jestem z Krystyną, córką Bieruta - pokazuje z dumą pożółkłą fotografię.
Mieszka w kawalerce stanowiącej część popegeerowskiego domu. Jest kawalerem. Matka zmarła dwa lata temu. Rodzeństwo też się wykrusza. Z dużej rodziny pozostał tylko brat. Dalsza rodzina w USA prowadzi sklepy i zakłady gastronomiczne, więc dla niego też znajdzie pracę. Kawalerka jest na sprzedaż. Kłopot w tym, że nie ma na nią kupca. Kazimierz Bolesław Ordyniak był pieszczochem polskiego stalinizmu. Był przecież chrześniakiem Bieruta. Mógł być ambasadorem lub co najmniej podsekretarzem stanu. "Tatuś" pewnie sfinansowałby i studia zagraniczne. Ordyniak jednak nie dostąpił tego zaszczytu. Historia spłatała mu psikusa. Bierut zmarł, gdy on miał osiem lat. Ukończył tylko średnią szkołę budowlaną. Pracował na budowach. Teraz ma dość polskiej rzeczywistości. Pociąga go bogata Ameryka - największy wróg ojca chrzestnego, kolebka - jak tego chciała komunistyczna propaganda - imperializmu i innych złych rzeczy. Czy mu się uda?
Piotr Peichert, Leonard Dymowski