Czym się święci 2 maja?
Myślę, że większość z nas tego doświadczyła. Być może niektórzy czują to do dzisiaj. To dziwne uczucie, niesprecyzowaną niepewność, jakiś taki chybotliwy posmak. Jednym słowem wspomnienie o 2 maja – najbardziej nieczytelnym dniu w roku.
03.05.2006 | aktual.: 03.05.2006 11:28
Ci, którzy zrobili sobie tego dnia wolne, na pewno choć kilka razy nerwowo chwytali za kalendarz i upewniali się, czy przypadkiem nie powinni być w pracy. Ci, którzy do pracy jednak poszli, zastanawiali się, dlaczego. Podobne wahania towarzyszą nam zapewne w takie rzekomo robocze dni jak Wigilia Bożego Narodzenia lub sylwester. Jednak drugiego maja są one wzmocnione tym, że dzień ten jest okrążony przez święta, jest więc czymś w rodzaju kabanosa przebywającego wśród dropsów miętowych – smak takiej potrawy to niewątpliwe wyzwanie dla zmysłów.
Jako próbę poradzenia sobie z tą niepewną sytuacją (obrzędowość nie cierpi niepewności), należy traktować pomysł sprzed kilku lat, a mianowicie Dzień Flagi Narodowej. Niestety takie rozwiązanie wydaje się nieco chybione. Wygląda na to, że naszą flagę czcimy po to, aby nie trzeba jej było ściągać z masztu. Taki trochę hołd przez zaniechanie. Wyczuli to nawet polscy rządzący i na uroczyste wciąganie na maszt uroczystej Biało-Czerwonej nie stawili się, wysyłając na obchody pewnego wiceministra.
Pojawiła się jakiś czas temu propozycja, aby 2 maja uczynić świętem Jana Pawła II. Po 16 października (rocznica wyboru) i 2 kwietnia (rocznica śmierci) 2 maja byłby ukoronowaniem swoistego triduum. Tylko nie wiadomo, dlaczego. Znowu – szczytny cel, jednak wciśnięcie Papieża między święto Konstytucji i Święto Pracy wydaje się mocno karkołomny.
W tym roku pewnym pomysłem wydawał się mecz polskiej reprezentacji w piłkę nożną z rezerwowymi piłkarzami Litwy. Niestety – ci, którzy nie zrobili sobie wczoraj Dnia Bez Telewizora zgodzą się chyba ze mną, że polscy gracze padli ofiarą tej niepewności, o której pisałem na początku: nie do końca zrozumieli, że są w pracy, i o tak zwanym „piłkarskim święcie” lepiej nie wspominać.
W tej sytuacji należałoby być może pomyśleć o jakichś innych rozwiązaniach, które mogłyby zlikwidować to niejasne międzyświęcie. Gdybyśmy byli jakimiś Brazylijczykami, którzy świętują przy użyciu samby, moglibyśmy ten dzień wykorzystać na doprowadzenie piór do porządku. My jednak z reguły tańczymy dopiero po skończonym świętowaniu i to w sposób mało widowiskowy.
I może te osobiste poświąteczne pochody są jakimś pomysłem. Po co szukać święta dla wszystkich obywateli? Lewica świętuje 1 maja, prawica - 3 maja, a 2 maja niech będzie dla zwykłych ludzi. Nie widzę powodów, by tego dnia trzeba było celebrować jakąś ogólnonarodową uroczystość. W końcu i tak jesteśmy porozjeżdżani po kraju i zagranicy, chowamy się na jakichś daczach czy w piwnych ogródkach, opalamy na balkonach lub w biurach, więc ciężko mówić o jakimś wspólnym przeżywaniu. Ale za to każdy mógłby sobie wybrać jakąś własną intencję, do osobistego świętowania.
Ci, którzy zostali wczoraj pracy mogliby świętować Dzień Bez Szefa, albo Dzień Bez Korków. W Warszawie można by nawet świętować Dzień Bez Warszawiaków, tylko nie wiadomo, po co.
Osoby, które zainwestowały grube pieniądze w wyjazd do jakiegoś kurortu, w dzień taki jak wczoraj z chęcią świętowałyby Dzień Bez Deszczu, ale niestety zmuszone były obchodzić Dzień Bez Opalania.
Ponieważ wielu sklepikarzy odpoczywa tego dnia po roboczym dla nich 1 maja i równie pracowitym 3 maja, 2 maja staje się w naturalny sposób Dniem Bez Zakupów.
Emerytowani działkowcy nie mogli sobie zapewne pozwolić na Dzień Bez Hałasu, gdyż zostali otoczeni przez młodzież świętującą na działkach swoich rodziców Dzień Bez Swoich Rodziców, dzięki czemu z kolei rodzice z radością oddawali się celebracji Dnia Bez Nerwów. Dzień Bez Nerwów to również propozycja dla wszystkich tych, których ucieszyło, że politycy postanowili zrobić sobie Dzień Bez Polityki.
To oczywiście tylko garść pomysłów. Zapewne wielu Internautów ma swoje własne pomysły. Ja na tym kończę (kiedy piszę tę słowa trwa jeszcze mój Dzień Bez Urlopu)
i ruszam w miasto swoim osobistym sambodromem.
Krzysztof Cibor, Wirtualna Polska