Trwa ładowanie...
20-10-2010 10:52

Czyja to wina, że zabójca nienawidził PiS?

Zginął człowiek. Zabójca nienawidził PiS, z prezesem Kaczyńskim na czele. I ponoć to właśnie on miał umrzeć. Czyja to wina? PO czy PiS? Obie strony dobrze wiedzą. Wprawdzie obie – co innego, ale z równie silnym przekonaniem. Najważniejsze jednak jest to, że na powrót nie ma wątpliwości. W Polsce znów są tylko dwie strony barykady. Wygląda to tak, jakbyśmy wrócili do polityki „sprzed krzyża”. Po trupach do celu? Chyba nie, bo tu już żadnego celu nie widać – tylko jałową wojnę permanentną. Wróg i przyjaciel, dwie Polski. Równo warte - zauważa Michał Sutowski w cotygodniowym felietonie dla Wirtualnej Polski.

Czyja to wina, że zabójca nienawidził PiS?Źródło: PAP
dt269dp
dt269dp

Pytanie o to, kto zaczął, jest zupełnie jałowe. Niczym w odwiecznej wojnie zwaśnionych plemion: kilkanaście pokoleń temu ktoś z jednej wioski ukradł krowę komuś z drugiej. Nikt nie pamięta kto i komu, ale to nieważne – przecież powodem do naszego najazdu na wioskę rywali jest ich ostatni najazd na naszą. Dziadek z Wehrmachtu, łże-elity, wieszanie Palikota na drzewie i dzieci KPP kontra dorzynanie watahy, moherowe berety, patroszenie Kaczyńskiego i spadkobiercy KPP. Wybór należy do Państwa.

To może: kto był silniejszy. Bo gdy winy równe, to może choć tego słabszego jakoś usprawiedliwić? No i masz: prezydent, premier, IPN, Kościół, Radio Maryja i TVP z jednej; prezydent, premier, Gazeta Wyborcza i TVN z drugiej strony. Liberalne elity i konserwatywne masy, dawna Solidarność i... dzisiejsza Solidarność. Wybór należy do Państwa.

Spór PO i PiS od niemal samego początku był sztucznie rozdmuchany – starcie wizji (Polska liberalna vs. Polska solidarna) wydawało się zasadnicze, ale przecież obie partie w 2005 roku myślały o wspólnym rządzie. W obszarze najważniejszym – polityki gospodarczej – różnice były kosmetyczne, za to dwie estetyki polityczne dzieliła przepaść. Wirtualny charakter sporu sięgnął zenitu po roku 2007 – polityczni wrogowie pracowicie zasypywali wyborców projekcjami na swój własny temat i spór „liberalnych zaprzańców” z „parafaszystowskim motłochem” mógł trwać najlepsze.

Wahadło przechylające się na stronę Platformy do pionu na chwilę przywrócił Smoleńsk – szybko jednak się okazało, że Polacy mają serdecznie dość konfliktu pomiędzy dwoma prawicami. Wynik Napieralskiego, teatr fanatyków pod Pałacem Prezydenckim i spontaniczna reakcja nań, ruch Palikota – wszystko to wskazywało, że pod powierzchnią pozornej wojny polsko-polskiej coś naprawdę zaczyna się dziać. Że konfliktów, podziałów i sporów w tym kraju nie wyczerpuje podział na sarmackich konserwatywnych liberałów i konserwatywno-liberalnych sarmatów.

dt269dp

Frustraci nieraz okazywali się pożytecznym narzędziem dominującej akurat, nienawistnej opowieści. Niespełniony malarz Eligiusz Niewiadomski wyciągnął ostateczne konsekwencje z endeckiej nagonki na „niepolskiego” prezydenta Narutowicza, społeczny wyrzutek Josef Bachmann próbował zabić zaszczutego przez tabloidy lidera niemieckiej lewicy, Rudiego Dutschke. W przypadku łódzkiej tragedii większość analogii jest bardzo kulawa – nie tylko dlatego, że w biurze poselskim PiS zginęły osoby w pewnym sensie przypadkowe. Także dlatego, że prawie każda analogia służy ilustracji tezy o winie jednej ze stron. Szczytem takiej instrumentalizacji było porównanie śmierci Marka Rosiaka do morderstwa... ks. Jerzego Popiełuszki (!). W domyśle: „oni są tam, gdzie stało ZOMO”. Albo SB, bez różnicy.

A może jednak znajdzie się trafna historyczna analogia? Warto sięgnąć pamięcią do Włoch, roku 1978. Wówczas strzelały Czerwone Brygady do chadeckiego premiera. U nas – samotny frustrat do przypadkowych ofiar. Gdzie związek? Śmierć Aldo Moro podtrzymała najważniejszy antagonizm polityczny powojennych Włoch – uniemożliwiła włączenie włoskiej partii komunistycznej do „normalnej” polityki i jakościową zmianę (z poważnym zwrotem w lewo) wśród rządzącej koalicji. Nie ma dziś znaczenia, czy lewaccy terroryści okazali się „pożytecznymi idiotami” systemu, czy może ktoś nimi sterował. Efektem okazało się faktyczne „zabetonowanie” systemu na bardzo długi czas.

Tragiczny napad na poselskie biuro PiS może odegrać podobną rolę – i nieważne, czy zabójcę przysłali Rosjanie, Donald Tusk, kosmici, czy po prostu sam przyszedł. Krew ofiar posłuży za ostateczny argument obu stronom – i kierunek oskarżeń nie ma dużego znaczenia. W sensie skutków dla debaty publicznej wydarzył się wczoraj – toutes proportiones gardees drugi Smoleńsk. Bo oto znów nie będzie niuansów. Walka z kryzysem, ustawa o in vitro, parytety, bezrobocie, recepcja środków unijnych, Afganistan, reforma szkolnictwa wyższego, finansowanie kultury – wszystko znowu nieważne w obliczu pytania „kto winien”.

Jeśli ktoś ma nadzieję na „otrzeźwienie”, niech przeczyta dzisiejsze gazety, w których każdy musi się opowiedzieć – po stronie „ofiar kampanii, którą zapoczątkował Donald Tusk” bądź przeciw „politycznym nekrofilom”. Kiedy Igor Janke wezwał do umiarkowania, kilkuset internautów dało mu wyraźnie do zrozumienia, że ma coś wspólnego z Jerzym Urbanem, który w latach 80. też nawoływał do spokoju...

Wygląda to tak, jakbyśmy wrócili do polityki „sprzed krzyża”. Po trupach do celu? Chyba nie, bo tu już żadnego celu nie widać – tylko jałową wojnę permanentną. Wróg i przyjaciel, dwie Polski. Równo warte.

* Michał Sutowski specjalnie dla Wirtualnej Polski*

dt269dp
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dt269dp
Więcej tematów