ŚwiatCzy Włosi w ogóle kochają zwierzęta?

Czy Włosi w ogóle kochają zwierzęta?

Zoo-mafia, która wykorzystuje zwierzęta na wszystkie możliwe sposoby i zarabia na tym pieniądze. Polskie konie, które po transporcie w strasznych warunkach trafiają do rzeźni i na włoskie stoły. Hodowla psów laboratoryjnych Green Hill w Montichiari, koło Brescii, a przede wszystkim 95 tysięcy psów porzucanych każdego roku przed wakacjami - oto smutna rzeczywistość Włoch.

Czy Włosi w ogóle kochają zwierzęta?
Źródło zdjęć: © AFP | Filippo Monteforte

20.05.2012 | aktual.: 21.05.2012 09:55

A przecież w tym kraju jest bardzo wielu ludzi, którzy kochają zwierzęta i walczą o ich prawa, narażając nawet własne zdrowie i bezpieczeństwo.

O Green Hill we Włoszech słyszy się już od jakiegoś czasu. To nie zielone wzgórza, lecz prowadzona na skalę masową hodowla psów rasy Beagle, przeznaczonych do badań oraz eksperymentów laboratoryjnych. Farma w miejscowości Montichiari powstała w 2001 roku. Kilka lat temu kupiła ją firma Marshall Farm Inc., której nazwa łączy się niechlubnie z wiwisekcją.

Czy Włosi kochają zwierzęta?

Pod koniec kwietnia grupa 12 obrońców praw zwierząt weszła nielegalnie na teren hodowli i uwolniła zamknięte w klatkach szczeniaki. Wśród osób przybyłych z różnych stron Włoch, aby wziąć udział w akcji była również Polka - Beata Stawicka. Zatrzymanym aktywistom, policja włoska postawiła zarzuty kradzieży, zniszczenia mienia, stawiania oporu i przemocy wobec funkcjonariuszy publicznych. Zgodnie z prawem włoskim grozi im za to od 4 do 10 lat więzienia. Jak ocenili przedstawiciele Marshall Farm Inc., z powodu działań obrońców praw zwierząt firma straciła 250 tys. euro.

- Weszłam do hangaru bez okien o długości około 300 metrów. W środku były nieskończenie długie rzędy klatek, uderzył mnie bardzo nieprzyjemny i ciężki zapach. Przechodziłam koło klatek, widziałam mnóstwo psów z rozciętym przez całą długość brzuchem. Wyglądało to, jakby były niedawno operowane, ponieważ zauważyłam świeże blizny, oczywiście bez opatrunków. W hangarach panowała straszna cisza, tyle psów i żaden nie szczekał. Do tej pory zadaję sobie pytanie, dlaczego one nie szczekały? - opowiedziała Beata Stawicka polonijnej gazecie "Nasz Świat". Polka spędziła we włoskim więzieniu 48 godzin.

Polonijna gazeta opisała perypetie Polki i jej wrażenia z Marshall Farm. "Psom wycina się struny głosowe, aby nie mogły szczekać ani skomleć podczas eksperymentów. Klientami Green Hill są laboratoria uniwersyteckie, firmy farmaceutyczne i renomowane ośrodki eksperymentalne jak Huntingdon Life Sciences w Anglii, największe laboratorium tortur zwierząt w Europie. Każdego miesiąca 250 psów z tej hodowli trafia do laboratoriów i na stoły operacyjne" - opisuje sytuacje zwierząt Anna Malczewska, dziennikarka "Naszego Świata".

Konsulat polski nie zareagował

Beata po wyjściu z więzienia postanowiła poprosić o pomoc prawna i konsularną polskie placówki dyplomatyczne we Włoszech. Wysłała e-mail do Konsulatu Generalnego w Mediolanie oraz do Wydziału Konsularnego przy Ambasadzie RP w Rzymie. Do dnia publikacji artykułu przez gazetę polonijną polska aktywistka nie otrzymała żadnej odpowiedzi. - Oprócz maili, próbowałam się skontaktować z obydwoma konsulatami telefonicznie, jednak bezskutecznie, dzisiaj zadzwoniłam także na numer alarmowy konsulatu w Mediolanie, ale nikt nie odebrał - powiedziała Beata Stawicka redakcji "Naszego Świata".

To bardzo smutne, że polskie placówki dyplomatyczne we Włoszech zignorowały całkowicie naszą rodaczkę. Miejmy nadzieję, że polski Konsulat RP w Rzymie zajmie się sprawą Beaty Stawickiej i udzieli jej konkretnej pomocy. Gdyby Włoch dokonał takiego czynu w Polsce, byłby traktowany przez własne władze konsularne jak bohater, a nie jak "persona non grata". Wystarczy pomyśleć o tym ile w sprawie Massimiliana Latorre i Salvatora Girone - dwóch marynarzy włoskich oskarżonych o zabójstwo dwóch rybaków hinduskich w stanie Kerala w Indiach - robi konsulat i rząd włoski. A Beata Stawicka przecież nikogo nie zabiła - wręcz przeciwnie - uratowała życie kilkunastu zwierzętom skazanym na tortury wiwisekcji. Chyba powinniśmy być z niej dumni za to, że w słusznej sprawie naraziła własną wolność?

Zwierze jak zabawka

Czy Włosi kochają zwierzęta? Niestety to pytanie zadaję sobie każdego roku, gdy nadchodzi lato. Każdego roku przed wakacjami porzuca się we Włoszech około 95 tysięcy psów. Rodzice kupują dzieciom zwierzęta jak zabawki, a kiedy zbliża się urlop i nie ma, co zrobić z biednym czworonogiem, oddają go do schroniska lub zwyczajnie porzucają na drodze. Choć na przestrzeni ostatnich lat Włochy zaostrzyły kary w stosunku do osób, które pozbywają się zwierząt i zjawisko to zaczyna maleć - liczby nadal przerażają i budzą głęboki smutek.

Nie wszystkie schroniska na Półwyspie Apenińskim są prowadzone przez osoby uczciwe i kochające zwierzęta. Często są zakładane dla zysku, gdyż gmina daje na to pokaźne pieniądze. Psy są trzymane tam w straszliwych warunkach, bite, głodzone i nierzadko sprzedawane także dla celów wiwisekcyjnych.

Pomimo, że prawa zwierząt we Włoszech nie są jeszcze priorytetem - jest tu bardzo wielu ludzi, którzy walczą o nie narażając siebie samych. Dzięki nim odkrywamy straszne rzeczy, wobec których nie możemy pozostawać obojętni - jak na przykład farma Green Hill międzynarodowego koncernu Marshall Farm Inc., która zasługuje na zamknięcie.

Z Rzymu dla polonia.wp.pl
Agnieszka Zakrzewicz

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1)