Czy tylko obrońcy Rospudy mają rację?
Kiedy w 1951 roku powstawała Europejska Wspólnota Węgla i Stali, która dała początek Unii Europejskiej i całemu procesowi integracji, Europa zachodnia przeżywała okres niezmiernie dynamicznego powojennego rozwoju. Powstawały podwaliny dzisiejszej nowoczesności, a nawet ponowoczesności. Podejrzewam, że padła wtedy pod ciosami industrializacji niejedna zachodnia Rospuda. Imperatyw rozwoju był zbyt silny, a świadomość i ruchy ekologiczne zbyt słabe. Polska, jak wiadomo, pozostawała nie ze swojej woli poza tym nurtem, będąc przedmiotem „socjalistycznej industrializacji”, też nota bene nie cackającej się ze środowiskiem naturalnym, lecz przede wszystkim dramatycznie mniej wydajnej od zachodniej.
02.08.2007 | aktual.: 02.08.2007 09:20
Dziś Polska próbuje stracony czas nadrobić. Jednak dziś ze środowiskiem trzeba się liczyć. To może rodzić pewne poczucie niesprawiedliwości: bogata Unia ze swoimi bogatymi obywatelami zabrania nam robić to, co sama zdążyła lat temu kilkadziesiąt.
Ano, tak jest. Jesteśmy w końcu sami członkami Unii i jej prawa nas obowiązują. Czasy są inne. My desperacko walczymy o nowoczesność, a Zachód jest już na etapie ponowoczesności. Siedzi nad oczyszczonymi rzekami, do których dojechał coraz bardziej ekologicznymi samochodami i pogryza zdrową żywność. Dla osłody, może chociaż polską. I raptem to coraz bardziej zdrowe i ekologiczne status quo chce naruszać jakaś bezczelna Polska (a pewnie i niektórzy inni nowi członkowie UE), którym zachciało się nadrabiać stracony czas. Trzeba więc przypominać nuworyszom o środowiskowych normach obowiązujących w cywilizowanej Europie. Piszę to ironicznie, ale w istocie to tylko pół ironii: tak naprawdę jest. I oczywiście obrońcy Rospudy mają rację, słusznie też zrobił premier wstrzymując budowę. Co prawda nie jest to rozwiązanie, lecz przygaszenie problemu, który przecież powróci. Powróci, jeśli decyzja o wstrzymaniu prac nie będzie pierwszym krokiem ku budowie trasy alternatywnej. Premier zrobił dobrze, choćby jego intencją
było tylko uniknięcie unijnych sankcji lub tylko nieotwieranie jeszcze jednego pola konfliktu w sytuacji potencjalnie przedwyborczej. Swoją drogą ciekawe, czy głosy, które niewątpliwie rządzący stracą w Augustowie i okolicach zostaną zrekompensowane z nawiązką głosami obywateli nastawionych proekologicznie. Niekoniecznie, bo wyborcy szczególnie proekologiczni wcale nie muszą być pro-pisowscy.
Ale zostawmy politykę i tak jest już jej za dużo. Zastanówmy się, czy oprócz racji ekologicznych nie ma też racji innej, dotyczącej rozwoju, budowy nowoczesnych dróg. To jest przecież polski dramat. Kiedy moja córka i syn jeździli po Bałkanach (i to raczej tych biedniejszych niż bogatszych), a także Rumunii, Bułgarii i po krajach bałtyckich, wracali i mówili, że tak fatalnych dróg jak u nas nie spotkali nigdzie. Radykalne unowocześnienie dróg to nasze być albo nie być, to nie tylko lokalna sprawa utrudnień w życiu mieszkańców Augustowa. Musimy gonić bogatą Europę, choć mamy trudniejsze warunki tego biegu, niż ona sama kilkadziesiąt lat temu. Dlatego też mamy prawo liczyć na to, że Europa „stara” pomoże nam sprostać owym trudniejszym warunkom. Istnieją chyba zarówno odpowiednie struktury i fundusze, a nie tylko trybunały.
A przede wszystkim wydaje mi się, że w przypadku Rospudy zmarnowano sporo czasu, zaniechano rozwiązań alternatywnych, za wcześnie i bez dostatecznego namysłu polscy urzędnicy przekonali polityków, że trasa alternatywna jest nierealna. Niestety – a właściwie - na szczęście ona musi być realna i nikt przy zdrowych zmysłach nie uwierzy w to, że w XXI wieku nie można tego problemu technicznie tak rozwiązać, żeby i dolinę ochronić i drogę zbudować. Polska i Europa potrzebują jednego i drugiego. Aby to osiągnąć musi tylko nastąpić przełom - nie w technice, ale w myśleniu. Oby decyzja premiera była pierwszym krokiem ku takiemu przełomowi
Prof. Andrzej Rychard dla Wirtualnej Polski