Czy to jeszcze nasza opera?
Teatr Wielki w Łodzi kolejny raz zniknął z pola widzenia publiczności. Zamiast zapraszać na przedstawienia, odbywa niekończące się zagraniczne tournee. W styczniu zagrano dwa spektakle, na luty planowanych jest sześć. W Poznaniu opera gra 25 razy w miesiącu.
29.01.2005 | aktual.: 29.01.2005 09:35
Dyrekcja łódzkiego TW utrzymuje, że dzieje się tak, bo dotacja, jaką teatr otrzymuje z Urzędu Marszałkowskiego, nie pozwala na więcej. Dlatego też teatr podpisuje kolejne kontrakty z holenderskim impresariatem Supierz Artist Management, choć obiecywano, że tak nie będzie.
Pamiętny "Rigoletto"
Kiedy rok temu wybuchła burza wokół kontraktu na realizację opery "Rigoletto", Grażyna Wasilewska (ówczesna dyrektor naczelna TW) broniła teatr przed agencją Zdzisława Supierza. Jej argumentów dowodzących, że realizacje z agencją nie są korzystne dla opery i łódzkiej publiczności, nikt wtedy nie chciał słuchać. Spór między Wydziałem Kultury Urzędu Marszałkowskiego (jemu podlega teatr), a Wasilewską zaowocował spektakularnym zwolnieniem dyrektorki. Tłumaczono, że jeśli teatr nie wywiąże się z umowy na produkcję "Rigoletta" (umówił się na nią poprzednik Wasilewskiej - Marcin Krzyżanowski)
, to będzie musiał zapłacić wysokie odszkodowanie.
Wasilewską odwołano, "Rigoletto" powstał, bo teatr uległ naciskom urzędu. Małgorzata Kowalska, dyrektor Wydziału Kultury Urzędu Marszałkowskiego, osobiście przekonywała niechętnych artystów do zgody na kontrakt. - To będzie już ostatni raz, przyrzekam - mówiła.- Jedźcie.
Jak bardzo prognozy co do "ostatniego razu" minęły się z rzeczywistością, świadczy fakt, że Teatr Wielki zrealizował kolejny tytuł na zamówienie Zdzisława Supierza - "Makbeta", z którym podróżował po Holandii prawie cały styczeń (w Łodzi premiera 5 lutego). Niebawem rozpoczną się próby do "Wesołej wdówki" zamówionej przez Supierza, a nieco później do "Toski" - również na zlecenie agencji z Holandii.
Dyrektor Supierz
Złośliwi mówią, że w Teatrze Wielkim dyrektorem jest Zdzisław Supierz. To on wyznacza tytuły kolejnych premier, terminy ich realizacji, on angażuje realizatorów i solistów do głównych partii.
- Ale w zamian my występujemy za granicą, co jest reklamą dla teatru, a nasi artyści zarabiają w miesiąc więcej niż w Łodzi przez kwartał - tłumaczy Tadeusz Kozłowski, dyrektor artystyczny TW.
Niewątpliwie jest w tym sporo prawdy, jednak czy należy dziwić się, że w Łodzi nikt nie może osiągnąć przyzwoitych dochodów, skoro teatr gra dwa razy w miesiącu (tak było w styczniu, tak ma być w marcu), a największa liczba przedstawień (zaplanowanych na kwiecień) to trzynaście?
Niewiele lepiej będzie w maju, choć tym razem planowane wystawienie dwóch spektakli operowych, jednego musicalu i dwóch baletowych determinują Łódzkie Spotkania Baletowe, które - szczęśliwie - odbędą się między 14 a 28 maja. Czerwiec znów ubożuchny w spektakle: jedna operetka, dwie opery, jeden balet. Na osłodę teatr planuje pokazać polską prapremierę "operomusicalu" Bernsteina "Kandyd". Nurtuje jednak pytanie, kiedy uda się przeprowadzić próby do "Kandyda"?
Na marginesie wypowiedzi Tadeusza Kozłowskiego na temat rzekomej reklamy na Zachodzie, można jeszcze zastanowić się nad jej jakością. "Makbet" - opera zaprojektowana na wielką orkiestrę i ogromne chóry - w Holandii prezentowana była w mocno okrojonym składzie orkiestrowym, a zamiast 70-osobowego chóru, śpiewano w dwadzieściakilka osób. W Polsce na tego rodzaju propozycje mówi się chałtura.
Miliony dla Holandii
W tym roku Teatr Wielki być może otrzyma z budżetu samorządu województwa 15 milionów złotych. To z pewnością pomoże w podróżowaniu po Holandii. Szkoda, że za te pieniądze w swojej siedzibie artyści pokazywać się będą łódzkiej publiczności kilka razy rzadziej niż za granicą. Bo nie w Łodzi, a w Holandii teatr grał od 8 do 28 stycznia, nie w Łodzi, a w Holandii grać będzie "Wesołą wdówkę" od 23 lutego do 25 marca, tam również zaprezentuje publiczności "Toskę" - między 16 września a 20 października.
Mało? Proszę więcej: z "Purytanami" i "Madame Butterfly" teatr wyjedzie między 1 a 21 grudnia, a cały listopad (do 4 grudnia) spędzi za granicą balet, prezentując "Królewnę Śnieżkę". Możliwe, że do skutku dojdzie też majowy wyjazd do Hiszpanii.
Gruszki na wierzbie
Trzeba jednak przyznać, że teatr ma osiągnięcia: właśnie zakończył obchody 50-lecia sceny operowej w Łodzi nie tylko sukcesem artystycznym, do którego przyczyniły się znakomite realizacje "Adriany Lecouvreur" w reżyserii Tomasza Koniny i "Lukrecji Borgii" wyreżyserowanej przez Macieja Prusa, ale również zwycięstwem, jakie odniósł na polu finansów. Z 11,5 mln zł długu, z jakim rozpoczął rok 2004, do spłacenia pozostało tylko 438 tysięcy.
- To już nie ten sam teatr co rok temu - cieszy się Wojciech Skupieński, dyrektor naczelny opery. - Zaległości udało nam się spłacić dzięki pomocy Urzędu Marszałkowskiego (urząd wziął 8 mln zł kredytu na spłaty długów teatru) i za sprawą naszych wyrzeczeń (teatr ze środków własnych uregulował ponad 2 mln zobowiązań).
Dyrektorzy opery ubolewają zgodnie, że teatr daje zdecydowanie za mało przedstawień w Łodzi. Ale też trudno się temu dziwić: licząc w "wartościach bezwzględnych", Teatr Wielki spędzi w tym roku około 150 dni za granicą. Jeśli dodać do tego wakacje, dni wolne od pracy, to na występy w siedzibie zostaje około 140 dni.
Mimo to w planach szefów opery jest zagranie dla łódzkiej publiczności... ponad 60 spektakli w roku. Przy założeniu, że wszystkie plany urzeczywistnią się, to w "kawałku" września i w listopadzie opera powinna dać w Łodzi 26 przedstawień. Wydaje się to wątpliwe.
- Chcielibyśmy grać jak poznański Teatr Wielki, po 24 spektakle w miesiącu - mówi Tadeusz Kozłowski. - Niestety, nie pozwalają na to finanse i kłopoty techniczne.
Okazuje się, że reorganizacja, jaką przeprowadzono w minionych latach, spowodowała, że w teatrze pracuje tylko jedna grupa techników do montażu dekoracji. Z tego powodu np. dekoracje "Lukrecji Borgii" ustawia się trzy dni, a demontuje dwa. Sopranów jest za to w teatrze piętnaście. Jeśli np. "Traviatę" gra się raz w roku, a w obsadzie partii Violetty są cztery solistki, to w kolejce do śpiewania wypada stać i trzy lata. Chyba coś tu nie gra...
Michał Lenarciński