Czy tarcza antyrakietowa powstrzyma pociski Kima? Lepiej na to nie liczyć
Podczas gdy w Waszyngtonie coraz śmielej mówi się o wojnie z Koreą Północną, USA nie mogą być pewne, że wyeliminują ryzyko nuklearnego kontrataku z Pjongjangu. Skuteczność amerykańskiej tarczy antyrakietowej jest bardzo daleka od doskonałości.
04.12.2017 | aktual.: 04.12.2017 19:05
- Zbliżamy się do konfliktu wojskowego. Kończy nam się czas. Czas zacząć ewakuować dzieci Amerykanów z Korei Południowej - powiedział w niedzielę telewizji CBS republikański senator Lindsey Graham. Był to tylko jeden z wielu ostatnio sygnałów wskazujących na to, że prewencyjne uderzenie przeciwko Korei Północnej.
"Słuchając Grahama potwierdza się moje poczucie, że administracja Trumpa poważnie kontempluje prewencyjny atak na KRL-D" - ocenił Richard Haass, prezes wpływowego ośrodka Council for Foreign Relations. Nie jest jedyny w swoim przekonaniu.
"Mój główny wniosek z trzech dni spotkań w Waszyngtonie, w tym spotkań z wysoko postawionymi oficjelami: wojna między USA i Koreą Północną jest bliżej, niż wiele osób myśli. Decydenci uważają, że polityka odstraszania nie zadziała przeciwko szaleńcowi. O ile sankcje nie zmienią zachowania Korei Północnej, USA mogą zacząć wojnę prewencyjną" - stwierdził na Twitterze Charles Grant z londyńskiego think-tanku Centre for European Reform.
Takie uderzenie wiąże się potencjalnie z setkami tysięcy ofiar, gospodarczym chaosem, a być może nawet nową wojną światową. Skąd więc tak lekką ręką rzucany pomysł? Jednym z czynników prawodpodobnie jest wiara w skuteczność systemu obrony przeciwrakietowej, która miałaby zneutralizować jakiekolwiek ryzyko nuklearnego odwetu ze strony Kim Dzong Una.
Skuteczność jak rzut monetą
- Mamy rakiety, które są w stanie przechwycić pociski w powietrzu z 97 proc. skutecznością, a jeśli wystrzelimy dwie z nich, to na pewno zostaną przechwycone - zapewniał w październiku prezydent Trump w wywiadzie dla Fox News.
Problem w tym, że to wiara zdecydowanie na wyrost.
Amerykańska tarcza przeciwrakietowa opiera się na czterech systemach: naziemnych Patriotach, THAAD (Terminal High Altitude Area Defense) i GMD (Ground-Based Midcourse Defense) oraz morskim Aegis. Ale tylko jeden z nich - rozlokowany na Alasce i w Kalifornii GMD - jest przeznaczony do zniszczenia rakiety międzykontynentalnej (ICBM), czyli takiej, jaką w kierunku USA może wystrzelić Pjongjang.
Problem w tym, że mimo kosztu 40 miliardów dolarów, jest to system osiągający najgorsze wyniki w dotychczasowych próbach.
- W środowisku mówimy nazywamy ten system "Naziemny system prawie przechwytujący" - mówi WP Alicia Dressman, specjalistka ds. polityki nuklearnej z Chicago. - W praktyce, działa on w 40-50 procentach przypadków - dodaje.
Inni są tylko nieco bardziej optymistyczni. Według gen. Treya Oberinga, byłego szefa Agencji Obrony Rakietowej, szanse na przecwycenie rakiety są "co najmniej tak dobre jak przy rzucie monetą". Potwierdzają to testy: na 18 testów, tylko 10 z nich zakończyło się sukcesem. Osiągnięcie skuteczności sugerowanej przez Trumpa teoretycznie jest możliwe, ale tylko jeśli poświęci się 4 interceptory przeciwko jednej północnokoreańskiej. Teoretycznie, testów z użyciem większej liczby przeciwrakiet jednocześnie nigdy nie przeprowadzano. Co więcej, stosując takie proporcje, USA posiadają wystarczająco pocisków, by strącić 11 pocisków wroga. Czy to wystarczy? Nie wiadomo.
Wątpliwości jest zresztą więcej. Próby GMD były przeprowadzane w całkowicie optymalnych - i nierealistycznych - warunkach, a do tego tylko jedna z nich została przeprowadzona na obiekcie klasy ICBM. Nawet i ta próba nie brała pod uwagę takich możliwości jak uzycie przez cel mechanizmów "oszukujących" przeciwrakiety.
"Jeśli Korea Północna pójdzie nam na rękę i wystrzeli swój ICBM z wystarczającym wyprzedzeniem by nas przygotować; i jeśli głowica będzie wyglądać tak, jak się tego spodziewamy; i jeśli rakieta nie będzie próbować oszukać obrony wabikami imitującymi głowice; i jeśli nie schowa głowicy w chmurze cząstek; i jeśli Koreańczycy nie będą próbować "oślepić" radarów, wtedy może USA będą miały 50-procentową szansę na przechwycenie rakiety" - napisał Joe Cirincione, ekspert ośrodka Carnegie Endowment for International Peace.
A to nie koniec problemów. Jak zauważają eksperci prestiżowej uczelni Massachussetts Institute of Technology (MIT) Vipin Narang i Ankit Panda, nawet udane przechwycenie północnokoreańskiego pocisku może mieć przykre konsekwencje. Ewentualne zestrzelenie prawdopodobnie musiałoby mieć miejsce nad terytorium Rosji. Wystrzelenie przeciwrakiety uruchomi rosyjskie systemy ostrzegania i może wywołać rosyjską odpowiedź.
"Dlatego starając się powstrzymać atak Korei Północnej, USA mogą spowodować nieporozumienie w Moskwie, które zacznie atomową wymianę ognia z drugim nuklearnym supermocarstwem" - przestrzegają specjaliści.
Arabski cios
Ostatni cios podważający wiarę w niezawodność tarczy antyrakietowej przyszedł w poniedziałek. Jak dowiódł "New York Times", saudyjska bateria rakiet Patriot - dotąd uważanych za jeden z najbardziej skutecznych systemów - nie zdołała przechwycić pocisku wystrzelonego przez jemeńskich rebeliantów z ruchu Houti. Irańska rakieta wycelowana w lotnisko w Rijadzie co prawda nie dosięgnęła celu, ale za sprawą błędu systemu kierowania, a nie dzięki Patiotom. Mimo to, Saudyjczycy i Amerykanie - w tym sam Donald Trump - ogłosili sukces.
Przykład z Arabii Saudyjskiej nie ma bezpośredniego przełożenia na skuteczność amerykańskiej tarczy przeciwko Korei Północnej, ale ukazuje szerszą prawdę, która musi stać u podstaw każdej decyzji o prewencyjnym ataku: stuprocentowo skuteczna obrona przed rakietami nie istnieje.