PolskaCzy sześciolatki poradzą sobie w szkole?

Czy sześciolatki poradzą sobie w szkole?

Ministerstwo Edukacji Narodowej ma do końca miesiąca przedstawić harmonogram zmian dotyczący planu obniżenia wieku szkolnego. Projekt ustawy przygotowywany przez MEN przewiduje, że od września 2009 roku sześciolatki pójdą do pierwszej klasy. Choć resort zapewnia, że celem zmian jest to, aby dzieci szybciej się rozwijały, to rodzice i nauczyciele mają wiele wątpliwości. O swoich obawach związanych z pomysłami MEN opowiada Wirtualnej Polsce Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego.

Czy sześciolatki poradzą sobie w szkole?
Źródło zdjęć: © Jupiterimages

13.03.2008 | aktual.: 17.06.2008 11:08

WP: Agnieszka Niesłuchowska: "Gazeta Wyborcza" dotarła do założeń projektu ustawy MEN. Wynika z nich, że resort planuje duże zmiany w przystosowaniu szkolnych wnętrz do potrzeb sześciolatków. W sali mają pojawić się stoliki zamiast ławek i kącik zabaw z kolorowym dywanem i zabawkami. Oprócz tego szkoła będzie musiała wygospodarować oddzielne pomieszczenie na świetlicę. Czy takie pomysły wydają się panu realne?

Sławomir Broniarz: Wizja ministerstwa jest zbyt piękna żeby była prawdziwa. Jako były dyrektor szkoły mogę powiedzieć, że zdecydowana większość szkół nie ma dziś takich warunków lokalowych, aby mieć pewność, że sześciolatek będzie w szkole bezpieczny. Niestety większość szkół to molochy, które w niczym nie przypominają przedszkoli. Dlatego nie da się uniknąć sytuacji, w której sześciolatek wychodzący na przerwę nie wpadłby pod nogi rozpędzonego dwunastolatka lub nie zgubił się, idąc długim i krętym korytarzem do toalety. Poza tym zacznie się problem z adaptacją wnętrz. Trzeba będzie wyposażyć pomieszczenie lekcyjne w nowe ławeczki i stoliki, dostosować łazienki do potrzeb maluchów.

WP: Wielu dyrektorów podstawówek zwraca uwagę na to, że trudno im będzie znaleźć miejsce na dodatkową świetlicę.

- Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Byłem kiedyś dyrektorem szkoły, która liczyła 2 tys. uczniów i nie mogę sobie uzmysłowić, jak miałbym teraz znaleźć w niej miejsce dla sześciolatków. Nie ulega wątpliwości, że będzie to olbrzymi problem dla wielu szkół, bo czasami nie da się przebudować szkoły tak, aby przygotować wyodrębnione dla maluchów klasy.

WP: Może w większych szkołach łatwiej będzie przebudować pomieszczenia szkolne, ale co będzie ze szkołami w mniejszych miejscowościach?

- Ja bym nie podejmował tutaj dyskusji na temat tego jak będą wyglądały te zmiany w szkołach, ale zastanowiłbym się nad inną rzeczą – dlaczego resort edukacji nie mówi o kompleksowej opiece nad dziećmi w wieku od 3 do 5 roku życia i rozwoju edukacji przedszkolnej. To kluczowa sprawa. Natomiast MEN skoczył na głęboką wodę mówiąc, że będzie stawiał wyłącznie na edukację sześciolatków.

WP: Czyli MEN zabrał się za reformę w złej kolejności?

- Zmiany są potrzebne, ale jeśli mówimy o wyrównywaniu szans edukacyjnych, to należałoby zacząć od przedszkola. W Polsce jest dziś ponad 650 tys. dzieci nie objętych edukacją przedszkolną, więc jeśli chcemy żeby dzieci rozwijały się, to musimy inwestować w przedszkola. Problem polega tylko na tym, że to leży w gestii gmin, które nie mają pieniędzy na zakładanie nowych przedszkoli. Niestety państwo nie jest zainteresowane wspieraniem gmin w zakresie upowszechniania edukacji przedszkolnej.

WP: Dlaczego?

- Między innymi dlatego, że przedszkolaki nie chodzą do urn. Łatwiej wykonać pewien gest w stronę emerytów, dając im zwolnienie z abonamentu radiowo-telewizyjnego, niż wyłożyć parę miliardów złotych w rozwój edukacji przedszkolnej poprzez wsparcie jednostek samorządu terytorialnego. Przedszkola nie mogą być finansowane wyłącznie ze środków unijnych, bo one w pewnym momencie się kończą, a poza tym nie wszyscy mogą o takie pieniądze aspirować. Podczas ubiegłotygodniowej debaty, która odbyła się w Związku Nauczycielstwa Polskiego, wiele ekspertów i naukowców poruszało temat wychowania przedszkolnego. Przyjechali goście z Brukseli, którzy mówili o tym, w jak katastrofalny sposób jest zorganizowana w Polsce opieka przedszkolna. Więc wyraźnie widać, że w nią należy inwestować. WP: Ministerstwo nie zdradza na razie ile miałoby dołożyć do tej inwestycji. Myśli pan, że wystarczy na modernizację wszystkich szkół podstawowych?

- Jak znam życie, zapłacą za to w całości samorządy. Jeśli będzie wsparcie z budżetu, to raczej symboliczne i nie będzie miało istotnego znaczenia w całym przedsięwzięciu.

WP: A może chodzi o to, że MEN woli przeznaczyć pieniądze na przebudowę szkół, niż tworzenie nowych przedszkoli, co z pewnością byłoby bardziej kosztowne.

- Być może, ale rząd nie powinien koncentrować się wyłącznie na tym, ile trzeba na to wydać, ale powinien patrzeć z szerszej perspektywy. Rozwój edukacji to przecież inwestycja w młodego człowieka.

WP: Istotną zmianą, która znalazła się w projekcie ustawy, do którego dotarła „Gazeta”, jest również zwiększenie godzin pracy nauczycieli. Do tej pory Karta Nauczyciela gwarantowała im 18 godzin, a mają pracować 26.

- To jest charakterystyczne dla ekip rządzących i przykład na to, że politycy znowu chcą coś zmieniać poza naszymi głowami. MEN nie zapytało ani nauczycieli, ani związków zawodowych, co sądzą na ten temat. A może warto byłoby porozmawiać z nami o tym. Myślę jednak, że o decyzji w sprawie godzin pracy dowiemy się już po fakcie, kiedy wejdzie odpowiednie rozporządzenie.

WP: Czy myśli pan, że nauczyciele, którzy pracowali do tej pory z siedmiolatkami, są przygotowani do nauczania dzieci o sześciolatków?

- Minister edukacji Katarzyna Hall publicznie mówiła wielokrotnie, że nie ma różnicy w zakresie przygotowania nauczyciela kształcenia zintegrowanego klas 1-3 i nauczyciela przedszkolnego. Może dla pani minister nie ma różnicy, ale jest to problem widoczny gołym okiem. Świadczy o tym fakt, że są specjalne kierunki studiów dla obu typów kształcenia. Trzeba mieć świadomość, że nauczyciele wychowania przedszkolnego mają inne kwalifikacje, bo pracują z młodszymi dziećmi, które mają zupełnie inne potrzeby. Mam nadzieję, że prace nad podstawą programową zostaną zweryfikowane przez ekspertów, bo niedopuszczalne byłoby, aby eksperymentowano na dzieciach. Na szczęście nauczyciele to najsilniejsze ogniwo naszego systemu oświaty więc podejrzewam, że większość z nich będzie chciało się kształcić, pójdą na kolejne studia podyplomowe i poradzą z tym sobie.

WP: Wielu rodziców, którzy wypowiadają się na forach internetowych obawia się, że ich sześcioletnie dzieci, które pójdą za rok do szkoły, nie będą do tego przygotowane. Dorośli martwią się, że reforma skróci ich dzieciom dzieciństwo. Czy te wątpliwości są pana zdaniem uzasadnione?

- Czytałem raport Akademii Świętokrzyskiej, która prowadziła potężne (przeprowadzone na ok. 70 tys. dzieci – przyp. red.) badania „Dziecko sześcioletnie u progu nauki szkolnej”. Wynika z niego jednoznacznie, że sześciolatek jest gotowy do rozpoczęcia nauki w szkole. Ja bym nie podchodził do tej sprawy przez pryzmat utraty dzieciństwa, tylko stworzenia im nowych szans w przyszłości. Chodzi o to, aby 18-latek mógł dokonywać wyborów życiowych i miał jeszcze rezerwę czasową. Rozumiem jednak wątpliwości rodziców i myślę, że jeśli uważają, że ich dzieci rzeczywiście sobie nie poradzą, to mogą skorzystać z możliwości odroczenia obowiązku szkolnego.

Rozmawiała: Agnieszka Niesłuchowska, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Zobacz także
Komentarze (0)