Polska"Czy Kaczyński poprowadzi gejowską paradę Europride?"

"Czy Kaczyński poprowadzi gejowską paradę Europride?"

„Lewica stawia warunki”, „Do lewicy w konkury” – to wczorajsze nagłówki gazet. Jarosław Kaczyński mówi, że PiS „może i po trosze jest lewicowy”. Janusz Palikot wzywa, by pogonić ludowców na drzewo i czym prędzej zakładać koalicję z SLD... Czyżbyśmy w poniedziałek obudzili się w innym kraju? Czy Komorowski przejdzie na wegetarianizm, a Kaczyński poprowadzi gejowską paradę Europride? A może Jacek Rostowski podwyższy najbogatszym podatki, a Jarosław Gowin ostentacyjnie przejdzie na buddyzm? - zadaje pytania Michał Sutowski z "Krytyki Politycznej".

"Czy Kaczyński poprowadzi gejowską paradę Europride?"
Źródło zdjęć: © WP.PL | Paulina Matysiak

24.06.2010 | aktual.: 24.06.2010 16:44

Nie ma tak dobrze. Dwie polskie prawice, niczym Chińczyki z „Wesela”, trzymają się mocno – 13 procent Grzegorza Napieralskiego wiosny nie czyni. A może jednak? Może faktycznie, jak twierdzi Kinga Dunin, „coś drgnęło w lewo”?

Skromne 5 procent różnicy przed II turą w oczywisty sposób każe przeciągać wyborców Napieralskiego na swoją stronę. Wyborców właśnie, a nie samego Napieralskiego, bo – z całym szacunkiem dla jego ciężkiej pracy i zasłużonego wyniku – nie jest to kandydat porywający tłumy. Nie ma charyzmy, dzięki której dwa miliony wyborców z I tury zagłosują tak, jak im lider wskaże. Dobrze rozumie to Jarosław Kaczyński – jego retoryka jest mało wiarygodna, ale przynajmniej odwołuje się do realnych kwestii interesujących wyborców. Lider PiS sprytnie podjął wątek prywatyzacji służby zdrowia, próbując przywołać podział na Polskę liberalną i solidarną. A Komorowski? „Nic już nie musi obiecywać” lewicy, bo... powołał Belkę na szefa NBP, Napieralskiego zaprosił do RBN, a Włodzimierzowi Cimoszewiczowi łaskawie pozwolił się poprzeć.

Rewelacja, SLD wniebowzięte (może poza ostatnią kwestią), tylko jak to się ma do bolączek lewicowego elektoratu? Donald Tusk mówi już konkretniej: in vitro tak, parytety tak. Ale na tym koniec. Ani słowa o płacy minimalnej. A z Afganistanu i tak miał się wycofywać. Czyli: „żadnych złudzeń, Panowie” („i Panie”, warto dopowiedzieć). Nic ponadto, co dotychczas głosiło liberalne skrzydło PO – trochę więcej Muchy, trochę mniej Gowina. Za poparcie konserwatywnego i patriarchalnego do bólu kandydata – ogólne zapewnienia. A przy in vitro i parytetach diabeł tkwi w szczegółach – komu in vitro i za czyje pieniądze (nigdy dość przypominać dawnej frazy Gajowego o „dzieciach wychowywanych na dobrych obywateli”), ile procent parytetu i w jakich sferach.

Prognozy wyniku II tury to dziś wróżenie z fusów czy raczej „wróżenie z sondaży” (ciekawe o ile procent pomylą się tym razem?). Niezależnie od tego kto wygra, wielkiego lewicowego zwrotu w żadnej z dwóch głównych partii raczej nie będzie. Istotne – i optymistyczne dla lewicy – jest co innego. Kandydat SLD został wystawiony przez własnych kolegów na odstrzał, przez niektórych wprost zdradzony. Pomimo histerycznej kampanii mediów z obu głównych stron konfliktu („smoleński zamach Tuska i KGB” przeciw „hodowcy zwierząt futerkowych”), pomimo ewidentnego braku osobistej charyzmy – i tak zdobył kilka razy więcej głosów niż mu przepowiadano. Co ważne, możliwe że część „tradycyjnego” elektoratu SLD, najbardziej przerażona wizją powrotu IV RP, już w I turze odeszła do Komorowskiego – jeśli Włodzimierz Cimoszewicz kogoś za sobą pociągnął, to właśnie ich. A to znaczy, że wśród 13 procent Napieralskiego wcale nie dominuje tzw. elektorat nostalgiczny, choć i ten – gdy rozpłynie się widmo kaczyzmu – może w przyszłości
powrócić do lewicy.

W I turze wyborcy pokazali coś więcej niż tylko niechęć do dominującej dwójki PO-PiS – gdyby tylko o to chodziło, Olechowski z Pawlakiem nie ponieśliby tak sromotnej klęski. Co to wszystko znaczy? Otóż lewica – elektorat socjalny, a zarazem antykonserwatywny i proeuropejski, w przyszłości proekologiczny – ma potencjał dużo większy niż wynik kandydata SLD. Zaczął się sypać spójny dotychczas matrix „wojny PO z PiS”, pozór, że te dwie partie sensownie reprezentują „dwie Polski”. Język lewicowy – na razie tylko język – przestaje być traktowany jako anachronizm bądź spuścizna PRL. Nawet Jarosław Kaczyński deklaruje koniec dawnych, historycznych podziałów. A gdyby do tego doszedł charyzmatyczny kandydat? Szeroki ruch społeczny? Jawne poparcie choćby jednej dużej gazety, może jednego kanału telewizji? Zaplecze eksperckie i parę autorytetów, które przypomną sobie, że powołaniem inteligenta w Polce było bronić słabszych a nie własnego statusu elity? No, tu to się zagalopowałem – zostańmy już przy zapleczu
eksperckim...

Problemów, które na gwałt domagają się lewicowych rozwiązań jest mnóstwo i będzie coraz więcej. Solidaryzm wewnątrz Unii Europejskiej, wspólna polityka zagraniczna, reforma polskiej energetyki, kryzysy kolei, służby zdrowia, nauki i szkolnictwa wyższego, emigracja, degradacja peryferii, wreszcie wielki projekt modernizacji kraju, którego podstawową bolączką jest to, że jeszcze nie istnieje.

13 procent głosów dla średniego kandydata w beznadziejnych warunkach to sygnał, że potencjał jest dużo większy. Lewica powinna dostrzec – choć tak odległe jeszcze – światło w tunelu. Może wreszcie nie będzie to reflektor lokomotywy wolnego rynku w katolicko-narodowych barwach.

Michał Sutowski (Krytyka Polityczna) dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)