Czerwoni marszandzi


Reporterzy "Wprost" odnaleźli niektóre obrazy skradzione z gmachu KC PZPR pod koniec istnienia PRL.

To było przestępstwo doskonałe. Zniknął nie tylko łup, ale i wszelka dokumentacja mogąca naprowadzić na jego ślad. Wbrew sugestiom, nie ma tej dokumentacji w słynnej szafie płk. Lesiaka. Łupem były dzieła sztuki wypożyczane przez partię komunistyczną z muzeów i skradzione następnie z gmachu KC PZPR. Na trop zrabowanych dzieł naprowadziły nas dzieje jednego z obrazów, który sprzedano na aukcji w paryskim domu aukcyjnym Drouot. Działo się to kilkanaście miesięcy po samorozwiązaniu się PZPR, które poprzedziła grabież depozytów muzealnych zdobiących gabinety partyjnych bonzów.

Reporterzy "Wprost" dotarli do nabywcy obrazu wiszącego niegdyś w KC PZPR, a sprzedanego na aukcji w Paryżu. Okazał się nim Polak, który jako nastolatek wyemigrował z kraju i osiadł we Francji, gdzie prowadził firmę budowlaną. Wśród jego bliskich znajomych byli pracownicy konsulatu PRL w Paryżu i ich rodziny. Jedna z tych osób poprosiła go o przechowanie w domu kilkuset obrazów. Większość malowideł stanowiły pejzaże. Liczne były też podobizny Bolesława Bieruta, Włodzimierza Lenina i Feliksa Dzierżyńskiego. Nasz rozmówca twierdzi, że nie interesował się wziętymi na przechowanie dziełami. Trzymał je u siebie do chwili, gdy pracownicy konsulatu wystawili je na licytacji w domu aukcyjnym Drouot. Organizatorem aukcji miał być niejaki Bogdan Nawrat. Wśród licytowanych obiektów znalazły się wartościowe obrazy, o czym może świadczyć wysoka cena uzyskana na aukcji. Bardzo dobrze sprzedawały się też podobizny komunistycznych przywódców. Francuscy rusofile gotowi byli sporo zapłacić za pamiątkę po komunizmie, tym
wartościowszą, że wiszącą wcześniej w gmachu KC PZPR. O pochodzeniu wystawionych na aukcji dzieł sztuki świadczyły tabliczki inwentaryzacyjne na odwrocie każdego obrazu.

Łże-Malczewski

O pomoc w odszukaniu dzieł sztuki wywiezionych za granicę z siedziby KC PZPR poprosiliśmy biuro prasowe Drouot w Paryżu. Przypomnijmy, że to tam Wojciech Fibak od lat 70. kupował obrazy polskich malarzy do swej kolekcji. To tam w 1995 r. sprzedano serię rysunków Józefa Chełmońskiego. Usłyszeliśmy, że aby odnaleźć w archiwum domu aukcyjnego ślad zlicytowanych 15 lat temu obiektów, musimy sami przekopać się przez obszerną dokumentację. Kiedy po kilku dniach nasz wysłannik pojawił się w Hotel Drouot, usłyszał z kolei, że za sprawdzenie tych informacji trzeba zapłacić kilkaset euro. Polonijny biznesmen, u którego wcześniej zmagazynowane były licytowane obrazy, kupił wówczas za niewygórowaną - jak twierdzi - kwotę obraz, który umownie zatytułowaliśmy "Odpoczynek wędrowca", zapłacił 1500 franków. Na odwrocie niedużej kompozycji przedstawiającej brodatego mężczyznę w surducie i kapeluszu na tle pejzażu z chatami znajduje się mosiężna tabliczka z napisem "KC PZPR. Gr. VIII. Nr inw. 743". Malowidło nie jest
sygnowane. Nowy właściciel sądził, że może być dziełem sztandarowego malarza modernizmu Jacka Malczewskiego. - Na moje oko Malczewski to nie jest, bo zarówno motyw, aranżacja, jak i "pismo malarskie" na poziomie szkicu są o kilka klas gorsze, a na pewno inne niż u Malczewskiego - ocenia dr Andrzej Jarosz z Instytutu Historii Sztuki Uniwersytetu Wrocławskiego. Autorstwo Jacka Malczewskiego wykluczyła też kurator zbiorów polskiej sztuki nowożytnej Muzeum Narodowego w Warszawie dr Elżbieta Charazińska.

- KC PZPR, podobnie jak inne instytucje rządowe, miał swoje zbiory, którymi dekorował gabinety. Pochodziły one głównie z zakupów w antykwariatach prywatnych (do mniej więcej 1950 r.), w Desie bądź od artystów poprzez Centralne Biuro Wystaw Artystycznych lub Ministerstwo Kultury i Sztuki - mówi Roman Olkowski, zastępca głównego inwentaryzatora Muzeum Narodowego. Zapewnia on, że w inwentarzach muzealnych nie natknął się na "Odpoczynek wędrowca".

Grabież za pięć dwunasta

Śladu obrazu z tabliczką "KC PZPR" szukaliśmy w Archiwum Akt Nowych (AAN), do którego winna trafić dokumentacja po rozwiązanej w 1990 r. partii. Dwukrotna kwerenda dowiodła jedynie, że nie zachowała się ewidencja dzieł sztuki przechowywanych w "białym domu". Rozmawialiśmy natomiast z pracownikami dawnego archiwum KC. Z chwilą likwidacji PZPR i narodzin SdRP archiwum "nieboszczki" stało się częścią Centralnego Archiwum Lewicy Polskiej. Za przekazanie archiwaliów odpowiedzialny był m.in. prof. Tomasz Nałęcz, którego żona Daria od lat kieruje Naczelną Dyrekcją Archiwów Państwowych, nadzorującą AAN. Poza spisem depozytów muzealnych, które nie wróciły z KC, nie ma dokumentów świadczących o tym, co zostało skradzione z siedziby KC. Wygląda na to, że ślady kradzieży zostały dobrze zatarte.

Złodzieje mieli ułatwione zadanie, gdyż - jak wynika z materiałów, które odnaleźliśmy w Muzeum Narodowym w Warszawie - w KC nikt nie kwitował dzieł sztuki zabranych do poszczególnych gabinetów. Po likwidacji partii ci, którzy wynieśli obrazy, mieli sporo czasu, bowiem ustawa o nacjonalizacji majątku PZPR została uchwalona w 1990 r., ale weszła w życie dopiero w 1991 r. Dzieła sztuki z depozytów muzealnych poginęły też z innych instytucji i urzędów centralnych PRL, na przykład siedem XIX--wiecznych figurek porcelanowych z Miśni z Urzędu Rady Ministrów (wypożyczone do dekoracji gabinetu ówczesnego premiera Józefa Cyrankiewicza).

Grzegorz Indulski
Jarosław Jakimczyk

Źródło artykułu:Wprost
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)