"Czemu raporty Millera i MAK są tak podobne?"
Raport przedstawiony przez komisję Millera wpisuje się w raport MAK. Wprawdzie jest poszerzony o wątek pracy kontrolerów w dniu katastrofy smoleńskiej, ale nie widzę w nim pogłębionych badań. Wojskowi mieli przewagę w komisji i raport został przygotowany w stylu raportu sporządzonego po katastrofie CAS-y, z której nie wyciągnięto wniosków. Jestem rozczarowany - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską płk Edmund Klich, były akredytowany przy MAK, szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych.
29.07.2011 | aktual.: 09.08.2011 16:46
Edmund Klich mówi, że raport jest niepełny: - Zabrakło mi wskazania rzetelnej przyczyny, nie znalazła się informacja czy gen. Błasik naciskał pilotów, jakie wnioski wyciągnięto z katastrofy CAS-y, która była kalką katastrofy smoleńskiej (przyp.red: członek Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego pilot Maciej Lasek mówił w czasie konferencji po prezentacji raportu, że dowódca Sił Powietrznych w końcowej fazie lotu był w kokpicie, ale nie ingerował w działanie kapitana ani załogi. Jerzy Miller dodał, że presji bezpośredniej nie było, ale presja pośrednia istnieje w przypadku każdego lotu o statusie HEAD) . Pojawiły się też błędy merytoryczne, np. w raporcie napisano, że kontroler systemu lądowania wydawał komendy, a tak naprawdę, to jego rolą jest informowanie, a to zupełnie coś innego.
Były akredytowany przy MAK dodaje, że w dokumencie zabrakło odniesienia się do sprawy zamknięcia lotniska: - Według mojej oceny kontrolerzy w świetle rosyjskich przepisów powinni zamknąć lotnisko, bo potwierdzali to w zeznaniach kontrolerzy, co w zupełności wystarczyło to stwierdzenia faktu.
Pułkownik tłumaczy, że w uwagach do raportu MAK, wskazywał o wiele więcej przyczyn katastrofy niż te, które zostały zaprezentowane w końcowym raporcie komisji. - Jestem przekonany, że przyczyny, które ja wskazywałem, decydowały o wypadku. Okoliczności, o których dziś usłyszeliśmy, dotyczą jedynie sposobu szkolenia załogi, a jeśli tak, to raport doskonale wpisuje się w katastrofę CAS-y, z której nie wyciągnięto wniosków - mówi Edmund Klich.
Płk Klich wymienia przyczyny, które jego zdaniem, doprowadziły do tragedii, w tym m.in.: brak lidera, który pomógłby w sprowadzaniu samolotu, niewłaściwy obieg informacji o warunkach atmosferycznych co skutkowało podjęciem decyzji o starcie, a przecież pogoda była poniżej minimum na 18 minut przez startem, wykonanie podejścia i zezwolenie na wykonanie go przez kontrolerów w sytuacji, gdy nie było szans na lądowanie, brak zamknięcia lotniska, nie odpowiadanie przez załogę na pytania wieży, wykorzystanie radiowysokościomierza, nie podjęcie we właściwym czasie decyzji o odejściu, brak reakcji na sygnały TAWS. - Wprawdzie w raporcie była mowa o tych sprawach, ale nie przedstawiono ich jako bezpośrednich przyczyn - mówi Edmund Klich.
Edmund Klich uważa, że na kształt raportu miał wpływ skład komisji: - Wojskowi mieli przewagę w komisji i raport został przygotowany w stylu raportu sporządzonego po katastrofie CAS-y (do katastrofy doszło 23 stycznia 2008 r. Samolot rozbił się przy podchodzeniu do lądowania na lotnisku wojskowym w Mirosławcu. Zginęło 20 osób – 16 wysokich rangą oficerów Sił Powietrznych i czterech członków załogi - przyp. red.). Jeśli ktoś szuka przyczyn, a nie chce naprawiać systemu kontroli i nadzoru, to daleko nie zajedzie i może to doprowadzić do kolejnej katastrofy w przyszłości. Jestem rozczarowany, bo uważam, że raport nie dąży do naprawy realnych problemów, skupia się jedynie na szkoleniu załóg. To zdecydowanie za mało.
Pytany o to, w jaki sposób raport zostanie odebrany przez Rosjan i czy będzie im na rękę, mówi krótko: - No cóż, raporty są do siebie bardzo podobne, ale nie chcę się wypowiadać szerzej na ten temat.
Prezentacja raportu przygotowanego przez Komisję Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego pod przewodnictwem Jerzego Millera, szefa MSWiA trwała niemal trzy godziny. Dokument liczy 328 stron a pracowało nad nim 24 ekspertów, w tym pilotów wojskowych i cywilnych, prawników oraz meteorologów. W styczniu podobny dokument przedstawił Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK). Zespołowi, któremu kierowała Tatiana Anodina, zarzucano, że odpowiedzialnością za katastrofę obarcza Polaków i pomija rolę rosyjskich kontrolerów lotu.
Agnieszka Niesłuchowska, Wirtualna Polska