Czekając na karnawał
Ciężko w to uwierzyć, a jednak to prawda! Nie jesteśmy już najbardziej religijnym narodem w Europie. Co gorsza – wleczemy się w jakimś ponurym ogonie, podczas gdy na pierwszych skrzypcach europejskiej duchowości grają... Francuzi! Taką gorzką pigułkę przyszło nam połknąć w połowie maja – miesiąca upokorzeń.
Po czym można rozpoznać nagłe nawrócenie naszych sojuszników znad Sekwany? Ano po tym, że w poniedziałek, 16 maja lewicowe związki zawodowe laickiej republiki wezwały kolejarzy, pilotów, taksówkarzy, nauczycieli i sprzedawców bagietek do pozostania w domach. Ci zaś Francuzi, którzy nie wierzą już nawet w związki zawodowe, zostali w domach z własnej woli. Dlaczego? Przez Ducha Świętego, którego zesłanie Francuzi chcieli świętować nie tylko w niedzielę (jak np. w rzekomo katolickiej Polsce), ale również w poniedziałek, co dotąd było we francuskim zwyczaju. Było, gdyż w tym roku prawicowy rząd postanowił odebrać swemu narodowi jego uświęcony długi weekend. I poniósł całkowitą klęskę.
Jak więc dowiedzieliśmy się z wtorkowej prasy, Francuzi masowo zignorowali rzekomy dzień pracy. Francja została sparaliżowana. Nie działała komunikacja, nie było szkoły, nie chrupały bagietki. Prawdziwy karnawał! Prawdziwe święto! Prawdziwe postawienie świata na głowie! Święto nie polega bowiem na tym, że się nie pracuje (to można robić codziennie!). Święto polega na tym, że za nic nie można rozpoznać otaczającego nas świata, tak różny jest on od tego, do czego przyzwyczaja nas codzienna rutyna. Takie prawdziwe święto ma tę potężną moc, że odmienia wszystko, co jest wokoło. Tak też odmieniło władze Republiki, że i prezydent i premier, zrozumieli jaki błąd popełnili odwołując dzień wolny i dołączyli do świętujących taksówkarzy. A że w poniedziałek akurat rozpoczynał się szczyt Rady Europy w Warszawie: Pardon, Olek, mamy fajrant.
I - to trzeba przyznać - dobrze zrobili panowie Chirac i Raffarin zostając w swoich domach. Warszawa bowiem pokazała się podczas szczytu od swej najbardziej świeckiej, codziennej, nieodświętnej strony. Rok temu, eh... rok temu to mieliśmy festiwal! Witryny pozabijane dyktą, pół miasta wyłączone z ruchu, poodwoływane lekcje, przymusowe urlopy... W centrum stolicy - karnawałowo pozbawionej nie tylko korków, ale w ogóle samochodów - słychać było ptaki. Świąteczna pustka. A teraz? Polacy naprawdę oduczyli się świętować... żadnej dykty, żadnych urlopów, żadnej pustki. Nawet korki bardziej niż codzienne. Po co nam taki szczyt?
Na szczęście jednak są Polacy, którzy nie zatracili zrozumienia święta. Nie zatracili potrzeby postawienia wszystkiego na głowie, karnawału, który z króla robi błazna. A skoro w III RP króla nie ma, zrobią karnawał, który z generała uczyni szeregowca. Już się szykują do swojego świętowania. Tylko kto wytrzyma taki festiwal przez następne cztery lata?
Krzysztof Cibor