SpołeczeństwoCzas na pokutę

Czas na pokutę

Z księdzem Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim, duszpasterzem Ormian w Polsce południowej, kapelanem hutniczej Solidarności, rozmawia Jan Pospieszalski.

16.02.2006 | aktual.: 16.02.2006 15:50

Jan Pospieszalski: Ksiądz wywołał burzę w polskim Kościele, od kilku tygodni publicznie domagając się przeprowadzenia lustracji wśród duchowieństwa. Jakie są reakcje z ostatnich dni?

Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski: Otrzymuję dużo maili, SMS-ów, telefonów z wyrazami poparcia. Najbardziej mnie cieszy, że piszą i dzwonią do mnie księża z archidiecezji krakowskiej, często dużo młodsi ode mnie. Natomiast kuria metropolitalna uważa, że mam złe intencje. Dla mnie to bardzo bolesne. Rzecznik prasowy kurii podał do publicznej wiadomości, że księża archidiecezji krakowskiej są oburzeni tym, co mówię, a to zwyczajna nieprawda. Nie pytano ich, bo jest ich wszystkich przecież tysiąc stu. Księża są zirytowani właśnie dlatego, że ktoś wypowiada się w ich imieniu, nie pytając ich o zdanie.

Ksiądz sam omal nie został zamordowany za swoją działalność opozycyjną. Dlaczego SB w ogóle zainteresowała się księdzem?

– Jeszcze jako kleryk podczas odbywania służby wojskowej poznałem ludzi ze Studenckiego Komitetu Solidarności. Już przed rokiem 1980 miałem dostęp do bibuły i zajmowałem się jej kolportażem. Potem bardzo ściśle związałem się z Solidarnością. Współpracowałem z księdzem Kazimierzem Jancarzem (założycielem Duszpasterstwa Ludzi Pracy, obrońcą represjonowanych działaczy „S” z Mistrzejowic, części Nowej Huty – przyp. red.). W 1988 roku brałem udział w strajkach na terenie huty jako kapelan Solidarności. Pięć lat wcześniej odmówiono mi paszportu, gdy miałem jechać na studia do Rzymu. W kwietniu, a później w grudniu 1985 roku, dwukrotnie zostałem napadnięty przez tzw. nieznanych sprawców. Czułem się wtedy autentycznie zastraszony.

Jak wyglądało pierwsze zatrzymanie?

– U mojej mamy w piwnicy zrobiłem schowek na różnego rodzaju bibułę. Gdy pewnego razu przyjechałem z Mistrzejowic, zostałem ogłuszony gazem, a potem przypalano mnie papierosem. Podziobali mi skórę na brzuchu w kształcie litery V, żeby dać do zrozumienia, kto to zrobił. Piwnicę przeszukali, a schowaną bibułę rozrzucili po ziemi. Później Urban w telewizji powiedział między innymi, że jestem chory na padaczkę, wskutek czego wywróciłem się i wpadłem na zapaloną świeczkę. Śledztwo umorzono. Dzisiaj mam dokumenty z kolejnych postępowań, w których ewidentnie widać mataczenie. Mówi się, że dokumenty IPN-u są niewiarygodne, bo esbecy mogli fałszować swoje archiwa. Mój przypadek pokazuje, że nie mogli tego robić. Jeżeli nawet coś starali się zagmatwać, to o tym raportowali. Do wiadomości publicznej podawano co innego, a w dokumentach wyraźnie widać, że oficer poleca zatrzeć jakiś ślad. Dokumenty IPN-u pokazują, jakie stosowano metody inwigilacji, jak starano się złamać świadków: siostry zakonne, lekarzy, również
księży, którzy udzielili mi pomocy. Pokazują, jakimi sposobami chciano wymusić na nich zmianę zeznań.

Czy kościelni zwierzchnicy wzięli księdza w obronę?

– Owszem. Mój ordynariusz, ks. kard. Franciszek Macharski, sprzeciwiał się zaangażowaniu jego księży w Solidarność, ale po każdym napadzie i szykanach bronił mnie jak lew. SB próbowała wprawdzie zbałamucić księdza kardynała, podsuwając mu różne sensacyjne bzdury na mój temat. On jednak był konsekwentny i do końca prowadził korespondencję z gen. Kiszczakiem w mojej sprawie. I dlatego władza musiała wszcząć śledztwo. Po rewelacjach Urbana kard. Macharski powołał specjalną komisję lekarską, która udowodniła, że moje rany to celowo dokonane, punktowe oparzenia. W IPN-ie odnaleziono odręczne notatki gen. Kiszczaka, które były szkicem odpowiedzi Macharskiemu. Szef MSW wprost nakazywał w nich fałszowanie dokumentów, aby przedstawić kardynałowi tamto wydarzenie w innym świetle. Po paru miesiącach uważałem, że sprawa została już tak nagłośniona, że ponownie nic podobnego mi się nie przytrafi. No i okazało się, że byłem w błędzie. Pewnej nocy usłyszałem dzwonek, a potem głos pielęgniarki, która powiedziała, że mój
proboszcz ma zawał serca. Prosiła, bym razem z ekipą pogotowia podjechał do plebanii. W drzwiach zobaczyłem młodą, ładną dziewczynę o niewinnej twarzy. W życiu bym nie przypuszczał, że mogła pracować dla bezpieki. Chwilę później kilku drabów obezwładniło mnie i związało. Byłem święcie przekonany, że to mój koniec, bo rok wcześniej zamordowano przecież księdza Popiełuszkę. Obrazki z całego życia przeleciały mi przed oczami. Tamci zdemolowali moje mieszkanie, zabrali ogromną ilość bibuły i moich rzeczy osobistych. Próbowali zapakować mnie do karetki, ale aby tego dokonać, trzeba było przeprowadzić mnie parę metrów, bo wozem nie dało się podjechać bezpośrednio pod dom. Sprawcy zostali spłoszeni, ponieważ nagle po prostu mnie porzucili. Byłem związany, miałem wykręcone do tyłu ręce i pętlę założoną tak, że gdy ruszyłem rękami, po prostu się dusiłem. Doczołgałem się do mieszkania sióstr i leżałem tam chyba z półtorej godziny. Siostry znalazły mnie nad ranem. Po moim odnalezieniu powiadomiono wszystkie służby, ale
milicja nie przysłała przez trzy godziny żadnego patrolu. Z moich akt wynika, że w końcu przyjechali pracownicy IV wydziału SB przebrani za milicjantów. W tym roku w październiku odnalazła się kaseta wideo pokazująca przesłuchanie, sprawdzanie śladów i rekonstrukcję napadu. To była perfidia ze strony esbeków: w trakcie wizji lokalnej związali mnie ponownie. Musiałem jeszcze raz przeżyć ten horror! 6 października zeszłego roku nagle z radia dowiedziałem się, że w IPN-ie odnalazły się moje akta i kaseta wideo. Kiedy mi ją puszczono, ponownie doznałem szoku. Zobaczyłem siebie samego, bez brody, młodego, pobitego, a później związanego. Wydawało mi się, że jestem zahartowany, bo pracuję na co dzień z niepełnosprawnymi, ale nie byłem w stanie obejrzeć tej kasety do końca.

Dlaczego ksiądz w ogóle poszedł do IPN-u?

– Nie chciałem iść po teczkę, bo bałem się przechodzić przez to wszystko jeszcze raz. W sierpniu, jadąc pociągiem na uroczystości do Gdańska z moimi znajomymi z Solidarności, przysłuchiwałem się ich opowieściom o tych teczkach. Podczas lektury akt odkryli, że donosili na nich ludzie, których nigdy by o to nie podejrzewali. Wtedy się przełamałem. Z akt wyczytałem, że niestety niektórzy moi znajomi księża musieli na mnie donosić, bo były tam informacje, które mogły pochodzić wyłącznie od nich. I to było dla mnie najbardziej bolesne. Nigdy nie sądziłem, że agentura była tak silna w Kościele. To jest taka prawda, która jest niechętnie pokazywana. Jakby nikomu nie była potrzebna. W Polsce niestety fałszywie pojmowana jest solidarność korporacyjna – lekarz kryje lekarza, a ksiądz kryje księdza. Te akta pokazują jednak, że obok sługusów reżimu w Kościele było także dużo naprawdę bardzo szlachetnych postaci, począwszy od księdza kardynała, a skończywszy na wspomnianych siostrach zakonnych. Wielu ludzi po prostu nie
chciało donosić, zmieniać zeznań, brać udziału w akcjach przeciwko mnie. Tych akt nie można zniszczyć, bo one są świadectwem siły Kościoła. A że byli przy tym niektórzy duchowni czy świeccy, którzy się złamali, to też trzeba powiedzieć. Najpierw diecezje: tarnowska, wrocławska, lubelska oraz prowincja ojców dominikanów powołały swoje komisje badające akta z IPN-u. Od kilku dni wiadomo, że do tego grona dołączyła moja diecezja, krakowska.

Może ta wiedza przyniesie dużo szkody wizerunkowi Kościoła?

– Myślę, że właśnie ukrywanie tych rzeczy szkodzi Kościołowi. To jest podobna sytuacja jak z pedofilią księży w Stanach Zjednoczonych. Byłem w kolegium ormiańskim w Rzymie akurat w czasie, gdy wybuchł ten skandal. Po odprawieniu mszy razem z Ojcem Świętym odbyło się spotkanie z kardynałami, na którym wypowiedziano słynną zasadę, że jeśli ludziom Kościoła nie starcza cnót chrześcijańskich, to musi być powiedziana o tym cała prawda. Grzechy z przeszłości wypłyną wcześniej czy później w formie różnych skandali. Musimy oczyścić się sami. Zresztą przypadki samooczyszczenia miały miejsce także w naszym Kościele. Gdy ksiądz arcybiskup Życiński objął zwierzchnictwo w diecezji lubelskiej, od razu rozprawił się z gangiem księży, którzy handlowali samochodami. Było tam dwóch–trzech kapłanów ubabranych w ten proceder, a cień podejrzenia padł na 500 szlachetnie pracujących księży.

Czy po 1989 roku ksiądz spotkał się z którymś z tych esbeków bądź z tymi ludźmi, którzy donosili? Czy ktoś przyszedł i księdza przeprosił?

– Tak, miałem jeden taki przypadek. Tuż po śmierci księdza Jancarza mój kolega – ksiądz z pobliskiej parafii – wpadł do mnie, aby porozmawiać od serca. Opowiadał najpierw ogólnie, że SB nakryło go na czymś, potem zaproponowali mu współpracę, on bał się odmówić itd. W końcu wyznał, że donosił na mnie, na Jancarza i jeszcze na dwóch innych księży. Powiedział, że ma ogromne wyrzuty sumienia i przyszedł prosić mnie o wybaczenie. Żałował, że nie miał odwagi przyznać się Jancarzowi za jego życia. Powiedziałem mu wtedy, aby wyjawił swój grzech owym dwóm pozostałym księżom. I on to zrobił. Od duchownych, którzy poszli na współpracę z SB, oczekuję dziś takiej właśnie postawy.

Czy w przypadku kapłana dla rozgrzeszenia ze współpracy z SB nie wystarczy spowiedź? Rozmowa z biskupem? Przełożonym?

– Taki ksiądz musi oczywiście wyznać winy przed biskupem. Ale na tym nie kończy się sprawa. Musi też przyjść do bliźnich, którym wyrządził krzywdy, i przynajmniej powiedzieć „przepraszam”, aby odzyskać wiarygodność. Mnie też nieraz zdarzało się w życiu popełniać różnego rodzaju błędy i nieraz zabrakło mi cywilnej odwagi, by przeprosić. Przecież powtarza się nam od chwili wejścia do seminarium, że mamy innych ludzi nauczyć rachunku sumienia. Jak to uczynić, jeżeli ktoś sam ma zachwiane sumienie? Ojciec Święty nieraz wzywał do przeprosin. Prymas Polski w Warszawie w czasie jubileuszowej mszy św. przepraszał nie za swój grzech, ale za księży patriotów. Przeprosił też za to, że nie uchronił od śmierci księdza Popiełuszki. Na mnie zrobiło to piorunujące wrażenie. Uważam, że postąpił jak mąż stanu i prawdziwy chrześcijanin. Ale kto przeprosił społeczeństwo za księży, którzy brali pieniądze od SB i niszczyli innych? Poza tym była to zdrada ojczyzny. Nie wierzę, że ktoś, kto poszedł na współpracę z SB, nie zdawał
sobie sprawy, że staje przeciw wolności Polski.

No tak, ale przez te lata w Polsce stosowano zasadę, że „wszyscy byliśmy ubabrani”...

– W takim razie każdy może przyjść do konfesjonału i powiedzieć: „Proszę księdza, wszyscy kradną, ja też ukradłem, więc nie mam się z czego spowiadać, bo i tak wszyscy kradną”. Ksiądz, który jest spowiednikiem, absolutnie musi mieć sumienie inaczej ukształtowane.

Księża też brali pieniądze od SB?

– Ależ oczywiście. Różne były formy zapłaty: od drobnych upominków do regularnych pensji. Są w aktach informacje, że najlepsi agenci kościelni dostawali wysokie uposażenie, wielokrotnie przekraczające ich pensje.

A może jednak zostawić tych ludzi? Minęło już 17 lat, zmieniła się sytuacja, ich działalność przynosiła stosunkowo niewielkie szkody...

– Nie zgadzam się. Przeglądając swoje akta, zyskałem pewność, że agenci wyrządzali ogromne krzywdy. Nie bagatelizujmy tego, co robili donosiciele. Jeden z agentów TW „Biały”, człowiek świecki, napisał raport o moim psie – jak się wabił, gdzie był szkolony, kto mi go kupił. Błaha rzecz, ale dla SB ważna. Choć agenci bezpieki pisali nieraz takie bzdury, to konsekwencje dla ofiary mogły być poważne. Zbieranie informacji, które służyły analizie portretu psychologicznego danego księdza, to jedna sprawa. O wiele gorszą robotę wykonywali tzw. agenci wpływu, którzy na polecenie SB rozpowszechniali fałszywe informacje o niewygodnych księżach. Pomówienia i oszczerstwa złamały niejednego. Mnie ukształtowały dwie rzeczy: seminarium w archidiecezji krakowskiej i Solidarność. Jeśli ktoś mi mówi, że sprawy sprzed 17 lat są mało ważne, to w takim razie nic już nie jest ważne, bo Solidarność była dla nas czymś wyjątkowym.

Jeśli chcemy być dumni z tego, co Solidarność znaczyła dla Polaków i dla świata, to musimy również uporać się z tym, co w tym czasie było złe. Czy tak?

– Dokładnie. Mojemu koledze historykowi zarzucono, że w jego doktoracie o Armii Krajowej znajdują się informacje o agentach gestapo w AK. Napisał to, bo taka jest prawda historyczna. Koledzy po fachu mieli jednak do niego pretensje, że szkodzi wizerunkowi polskiego ruchu oporu podczas okupacji. A było dokładnie odwrotnie. Zdrajcy w AK stanowili znikomy odsetek członków. Dopiero w świetle pełnej prawdy widać, jak bardzo szlachetni ludzie trafiali do zbrojnego podziemia. Z prawdą o polskim Kościele w PRL może być podobnie.

Z jednej strony jest heroizm, a z drugiej strony jest zdrada – czy bez tych pojęć można żyć, czy można budować zdrowe relacje międzyludzkie, wspólnotę?

– Młodzi księża nie są dziś powoływani do wojska, kończą seminarium w dość cieplarnianych warunkach, a potem idą na finansowane przez państwo posady katechetów. To jest młode pokolenie, które w ogóle nie wie, co to jest stan wojenny. Trzeba więc przypominać moim młodym współbraciom, że były inne czasy i że trzeba było dokonywać trudnych wyborów. Oni też muszą ich dokonywać, tylko na innym tle. Paradoksalnie dziś, w wolnym kraju, mogą być kuszeni jeszcze silniej do czynienia zła. Czasy stalinowskie, stan wojenny i historia Solidarności mogą być doskonałym materiałem poznawczym dla młodego księdza. O tej próbie nie można zapomnieć.

Jednak coraz więcej ludzi odbiera swoje akta i rozszyfrowuje konkretne osoby. Coś trzeba z tym zrobić.

– Tak. I tutaj mam żal do władz kościelnych, że one nie pokazują wiernym i swoim duchownym, co należy zrobić w takiej sytuacji. Dramaty zaczynają się, gdy pokrzywdzeni poznają prawdziwe nazwiska donosicieli. Za miesiąc–dwa skandal wybuchnie jeszcze większy. Ktoś może wziąć akta, zobaczyć, co jego ksiądz proboszcz wyrabiał, i pójść z tymi materiałami do antyklerykalnej gazety, a ta je opublikuje. Dlatego kościelna lustracja jest pilnie potrzebna. Żeby było jasne: nie postuluję wyrzucania byłych agentów z diecezji. Niech tylko się wytłumaczą i przeproszą. Zresztą każdy przypadek był inny. To powinno było się zdarzyć 15 lat temu, bo wtedy byśmy z tym problemem się nie mocowali. Mądrzej postąpiono w Niemczech i w Czechach.

Czy proces beatyfikacyjny Jana Pawła II może być dobrą okazją do pojednania i przebaczenia w Kościele?

– Zarzucono mi, że to, co powiedziałem o potrzebie lustracji w Kościele, może zaszkodzić trwającemu właśnie procesowi beatyfikacyjnemu Jana Pawła II. Bardzo mnie to zabolało. Przecież jest wprost przeciwnie: ujawnienie agentów może tu tylko pomóc. Mam wiele sygnałów, że dotyczy to osób, które są zaangażowane w sam proces. Jaka będzie wiarygodność świadectw składanych przez świadków, jeżeli ktoś ujawni, że niektórzy z nich współpracowali z bezpieką i w dodatku popełnili krzywoprzysięstwo, nie przyznając się do tego?

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)