Czarny scenariusz dla Europy: to doprowadzi do podziału
W najnowszym felietonie dla Wirtualnej Polski prof. Jadwiga Staniszkis zastanawia się nad przyszłością krajów strefy euro i Unii Europejskiej. Socjolog wymienia trzy kwestie - które jej zdaniem - mogą doprowadzić do podziału Europy. Przekonuje także, że nie warto "majstrować przy Traktacie Lizbońskim, bo on jakoś scalał tę złożoną strukturę".
Nowy strumień pieniędzy dla krajów strefy euro z nadmiernym deficytem (i sformalizowanie zasad dyscypliny finansowej na przyszłość) nie odbuduje wiary rynków w witalność tej strefy. Postulowana przez Merkel rewizja Traktatu z Maastricht (bo to on – a nie Traktat Lizboński zajmował się kwestiami wspólnej waluty) może okazać się konieczna. Proponowana jednak przez niektórych polityków niemieckich, z FDP i Zielonych, federalizacja (to od nich Sikorski i Tusk ściągnęli tezy do swoich przemówień) to krok za daleko. I niechybnie podzieli Europę. Zwolennicy federalizacji (i wyboru Parlamentu z ponadkrajowych list) twierdzą – moim zdaniem błędnie – że da to „demokratyczną” legitymizację do centralizacji władzy, ustanowienia nowych podatków i ujednolicenia procedur w skali Unii.
Dla nas to groźne podwójnie. Już i tak jesteśmy poddani cichemu odpaństwowieniu: chodzi m.in. o nowe reguły rozliczania Strategii 2020 i – głównie nas dotyczących – funduszy strukturalnych. A dalsze usztywnienie reguł (i finansowanie przez nas bogatszych bo Włosi mają niższy deficyt finansów publicznych niż my, a Niemcy – o połowę niższe bezrobocie)
nie pozwoli nam stawić czoła wyzwaniom rozwojowym naszego stadium budowy kapitalizmu. Nie będzie nas stać na konieczne, strukturalne, reformy. A to nas zmarginalizuje znacznie głębiej, niż dzisiejszy sceptycyzm Czechów, czy Węgrów którzy dbają o interesy własnych krajów.
Warto też pamiętać, że w tle tych zdarzeń można dostrzec trzy głębsze procesy. Po pierwsze, kres wiary, że niewidzialna ręka rynku (i kultura kontraktu), same wypełnią rolę selekcjonera. I odrzucą te rozwiązania, które pozwalają jednostkom i grupom przerzucać swoje koszty na innych i przechwytywać wartości przez nich stworzone. Kryzys w strefie euro pokazał, że konieczna jest interwencja polityczna. Ale nikt nie wie – jaka. Jest to tym bardziej groźne, że – po drugie – już Traktat Lizboński przyznawał, że nie da się uniknąć arbitralności władzy. Jego odpowiedzią na tę konstatację było samoograniczenie władzy, z naciskiem na otwarte procedury pozwalające na odmienność lokalnych decyzji. Ale dziś odpowiedzią staje się nieograniczona ekspansja władzy. I, po trzecie, oba te procesy ujawniają (a raczej – aktywizują) ukryte w Europie Imperium Rzymskie. Kraje z jego kręgu (Wielka Brytania, Francja, Włochy, nawet południe Niemiec i Europy Środkowej) buntują się przeciwko tworzeniu jednoznacznych, sztywnych
hierarchii, czego chcą Niemcy.
I te kwestie, a nie – ewentualne wyjście Grecji ze sfery euro – podzielą moim zdaniem Europę. Dlatego nie należy majstrować przy Traktacie Lizbońskim, bo on jakoś scalał tę złożoną strukturę. Silnie podkreślał rolę państw jako katalizatorów rozwoju, ale i ośrodków społecznej refleksji nad związkami tworzonego prawa z własną tradycją.
Tytuł i lead pochodzą od redakcji