Coraz mniej normalnych
Wczoraj podczas przerwy na kawę koleżanka powiedziała mi, że ma problem, gdyż interesuje się nie normalnymi facetami, tylko takimi trochę innymi. Problem? Problem miałaby, gdyby interesowali ją normalni. Znaleźć normalnego faceta (znaleźć cokolwiek normalnego) jest bowiem dzisiaj wyjątkowo trudno.
Jeszcze nie tak dawno na straży normy stali ubrani w schludne dresy i wygoleni na łyso mieszkańcy osiedli z wielkiej płyty. Dość łatwo można im było podpaść, odstając w jakikolwiek sposób od normy. Dziwna fryzura, nieco ekstrawagancki strój czy sposób zachowania - wszystko to zasługiwało na dyscyplinującą reakcję ze strony strażników normy. Sam się o tym przekonałem, gdy w pewne gorące czerwcowe wczesne popołudnie, jakieś 10 lat temu, stałem się celem ataku ze względu na spacer w sandałach.
Dzisiaj w sandałach (a nawet japonkach) chodzi co drugi dresiarz. A pozostali zakładają całkowicie wariackie buty, które świecą, piszczą, bzyczą bądź oddychają. Stroje również nie są zuniformizowane. Zrozumiałem to kilka dni temu, gdy zobaczyłem na mieście dwóch dresiarzy w prześlicznych amarantowych koszulach (gdybym miał na sobie taką 10 lat temu, ci sami dzielni chłopcy szybko wybiliby mi z głowy wszelką ekstrawagancję). Nie jest już normą również łysa pała, gdyż każdy normalny dresiarz może dzisiaj mieć malutkiego irokeza, loczki, koczki, warkoczyki, albo fantazyjny przedziałek układający się w napis HWDP.
Moralno-estetyczny kręgosłup naszego społeczeństwa cierpi więc na lordozę, skoliozę, osteoporozę i astygmatyzm, co ma tę zaletę, że wszelkie dziwaki coraz rzadziej cierpią na pobicie ze złamaniem.
Oczywiście nie oznacza to wzrostu poziomu tak złowrogiej tolerancji czy jeszcze bardziej niebezpiecznej poprawności politycznej w naszym społeczeństwie (o tym, jakim trądem jest ta druga, pisała w poniedziałek na tych łamach profesor Magdalena Środa)
. Po prostu granice normalności się przesunęły (na odcinku ubioru i obyczajów), ale to co poza nimi wciąż nie może czuć się bezpiecznie. Wie o tym doskonale 300 normalnych Polaków, którzy organizują paradę normalności, by pokazać osobom o innych przekonaniach politycznych i preferencjach seksualnych, że w Polsce nie mogą się one czuć u siebie. A jeśli chcą się czuć u siebie w kraju, w którym normalni bezkarnie krzyczą o wysyłaniu nienormalnych do gazu, muszą odpowiednio sformatować swoją tożsamość.
Sytuacja jest więc nieco schizofreniczna. Z jednej strony globalny rynek usług, towarów, mediów i stylów życia likwiduje jakiekolwiek poczucie kanonu - znika więc opresja społeczeństwa w sprawach, w których mamy wybór. Z drugiej - wzrasta społeczna niechęć do inności religijnej, etnicznej czy seksualnej, czyli tej, która nie do końca jest naszym wyborem i wyjątkowo trudno (jeśli w ogóle) ulega transformacji.
Pod kolorowym papierkiem kryje się czarno-biała masa. Z przewagą czarnego.
Krzysztof Cibor, Wirtualna Polska