PolskaCo z telewizją publiczną?

Co z telewizją publiczną?


Zawsze po wyborach wraca ten temat, bo wielu jest niezadowolonych z działania telewizji publicznej. Tym razem niezadowolenie osiagnęło chyba etap nieznany wcześniej: już nie tylko opozycja uważa, że telewizja była stronnicza, sądzi tak wciąż jeszcze rządzące Prawo i Sprawiedliwość. Ktoś mógłby powiedzieć, że skoro obie przeciwstawne siły polityczne są przekonane, że telewizja publiczna im nie służyła, to może wszystko jest w porządku i naprawdę jest ona niezależna? To byłoby zbyt proste, widzieliśmy, że jednak sprzyjała bardziej PiS-owi. Telewizja publiczna jest uwikłana w politykę i nie wiem, czy bez zasadniczej zmiany instytucjonalnej to się zmieni.

Co z telewizją publiczną?
Źródło zdjęć: © WP.PL

W moim przekonaniu przed TVP stoją z grubsza biorąc trzy scenariusze. Pierwszy, zgodnie z którym uznanoby, że publiczna to znaczy tyle, co podległa kontroli różnych sił politycznych proporcjonalnie do ich znaczenia na scenie krajowej. I tak, możnaby wówczas w KRRiTV dać miejsca przedstwicielom poszczególnych partii w proporcjach równych tym, jakie mają w Sejmie. To byłoby w jakiś sposób uczciwsze od udawania tego, że jest ona niezależna. Oznaczałoby koniec strusiej polityki chowania głowy w piasek. Oznaczałoby jednak też koniec utopii telewizji niezależnej, wtedy bowiem niezależność od polityki zostałaby zastąpiona pluralizmem politycznych zależności. Niby to może i lepiej niż zależność od jednej siły, ale wyobrażam sobie, jakie napięcia i konflikty wywoływałoby to w codziennym funkcjonowaniu firmy – bo przecież jest to w końcu także firma (a w każdym razie powinna być).

Dlatego może warto myśleć o scenariuszu drugim: budujemy TVP publiczną, ale niezależną od polityki. Głos decydujący w określaniu jej misji mają np. przedstawiciele organizacji pozarządowych, może Prezydenta i Marszałków Sejmu oraz Senatu, a także niezależne autorytety. One formują Radę Nadzorczą, która wybiera zarząd, a KRRiTV w ogóle znika. Może jest to jakieś rozwiązanie, choć moim zdaniem mało realne. Wtedy pojawia się niebezpieczeństwo, że TVP nie będzie co prawda quasi partią polityczną ani quasi Sejmem, ale stanie się klubem dyskusyjnym, gdzie też może być trudno o spójną wizję i politykę programową, a o stronie finansowej też nie za bardzo będzie się pamiętać.

Dlatego może warto choć teoretycznie rozważyć scenariusz trzeci. Jego punktem wyjścia jest pytanie o to, co to znaczy „publiczna”? Czy musi to oznaczać formę własności, czy jednak przede wszystkim służenie publicznym wartościom? Czy telewizja pełniąca funkcje publiczne nie może działać jako firma prywatna? To by wymagało pewnie wyobraźni instytucjonalnej, może w grę wchodziłyby jakieś formy parnterstwa publiczno-prywatnego, może jakieś inne rozwiązania. Chdziłoby w istocie o zbudowanie instytucjonalnego mechanizmu zapewniającego, że taka prywatna telewizja będzie w jakieś istotnej części realizowała funkcje publiczne (określone np. przez rozsądną, apolityczną, Radę Nadzorczą), a nie zawsze kierowała się tylko logiką zysku. To pewnie daje się wymyśleć. A poza tym: gdzie jest powiedziane, że musi istnieć państwowa w istocie telewizja (radio chyba sobie lepiej daje radę, a może po prostu tylko budzi mniejsze emocje)? Przecież nie ma „publicznych” gazet i jakoś to działa. Dlaczego telewizja ma być wyjątkiem?
Wtedy na pewno KRRiTV znika, a jej zniknięcie przyspiesza jeszcze proces digitalizacji nadawania, który, jak mam nadzieję, wytrąci z rąk tego dziwnego ciała jego główne źródło władzy, jakim jest rozdzielnictwo częstotliwości.

Warto chyba zastanowić się nad tymi, a może i innymi scenariuszami. Najgorsze byłoby to, gdyby jedyną nowścią okazało się dążenie do obsadzenie KRRiTV oraz władz TVP zgodnie z nowym politycznym rozdaniem. Oznaczałoby to, że istota starego i złego mechanizmu nie zmieniła się.

Prof. Andrzej Rychard dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)