Co się stało z doktorem Wojciechem Jabłońskim? Popularny politolog stał się internetowym trollem
Politologów na Twitterze jest kilku, ale nie ma drugiego takiego jak Wojciech Jabłoński. Od lutego napisał ponad 11 tys. wiadomości, niedawno zaczął prowadzić bloga. Jabłoński zdaje się prowadzić prywatną krucjatę przeciw PiS i Jarosławowi Kaczyńskiemu. Jego wpisy są ostre, czasami wręcz przekraczają granicę.
"Co mnie obchodzą kawałki najkosztowniejszych zwłok w historii Polski. Ja muszę - do Europy... Ja jestem żywy". To nie wpis anonimowego przeciwnika PiS, który wylewa swoją nienawiść w sieci, tylko popularnego politologa dra Wojciecha Jabłońskiego. Niegdyś popularnego.
Dawniej media go uwielbiały. Politolog z Uniwersytetu Warszawskiego lubował się w malowniczych porównaniach i ostrych tezach. Idealny do telewizji albo skomentowania czegoś w tabloidzie. Koledzy po fachu nieco zgrzytali zębami, nazywając Jabłońskiego "Dodą polskiej politologii", ale on się nie przejmował i regularnie pielgrzymował po mediach. Dzisiaj wciąż się tam pojawia, ale znacznie rzadziej.
Polityczną rzeczywistość komentuje teraz głównie w sieci. W lutym 2017 Jabłoński założył konto na Twitterze, zdążył już napisać ponad 11 tysięcy wiadomości (mam konto 7 lat dłużej i o 4 tys. tweetów mniej). Politolog dyskutuje z każdym, jak swego czasu Lech Wałęsa, który odpowiadał nawet na najbardziej prostackie zaczepki trolli i hejterów. Można odnieść wrażenie, że Jabłoński wręcz cieszy się z zainteresowania.
Na ostro
Poza ostrym językiem, internetową twórczość Jabłońskiego cechuje jeszcze jedno: skrajna anty-PiS-owskość. Jabłoński prowadzi krucjatę przeciw partii rządzącej, porównując ją do najgorszych reżimów. Przekonuje jednak, że PiS de facto już upadło, że media związane z władzą już ostatecznie się skompromitowały i opozycja jest na prostej drodze do wygranej.
Jabłoński kilkakrotnie zmieniał polityczne sympatie. Kiedy PiS ogłosiło kandydaturę Piotra Glińskiego na premiera, Jabłoński wprost nazywał go "figurantem" i "Dyzmą Kaczyńskiego". Jednak kiedy PiS nieubłaganie parło do władzy, politolog zaczął ostro uderzać w PO, a przede wszystkim w Bronisława Komorowskiego.
Wszystkie wolty doktora
"Wiedziałem, że ta debata pójdzie Komorowskiemu źle, ale nie myślałem, że aż tak źle" - mówił radiu RMF FM w maju 2015 roku. Regularnie pojawiał się też na stronach portalu braci Karnowskich. "Jedynym dobrym wyjściem dla Komorowskiego byłoby honorowe wycofanie się z wyborów" - przekonywał po I turze. Także po wyborach ostro recenzował działania opozycji, wróżąc jej powolny upadek.
Z tego tonu nic już nie zostało. Teraz poza krucjatą przeciw PiS Jabłoński prowadzi jeszcze jedną walkę: z Erykiem Mistewiczem, współpracującym z MSZ ekspertem od marketingu. Niedawno opisaliśmy, że fundacja Mistewicza dostała z MSZ 230 tys. zł. Jabłoński uznał to za wielką aferę, którą postanowił rozpracować na swoim blogu. Publikuje więc kolejne wpisy na temat Mistewicza i narzeka, że media się tym nie interesują.
"Afera Mistewicza"
"SLD miało Aferę Rywina. (...) PiS - ma Aferę Mistewicza. Jeśli nie odpowie na pytania, które do tej pory zamiatane były pod dywan, to się dla partii raczej nie skończy dobrze. W takim razie - pomóżmy im skończyć" - zachęca w jednym z wpisów. W kolejnym dodaje: "Tak. #AferaMistewicza to dziennikarskie śledztwo. Ale poważne".
Co popycha popularnego niegdyś politologa do tak ostrej publicystyki? W rozmowie z nami politolog przekonuje, że prowadzi na Twitterze badania? Jakie dokładnie? Na czyje zlecenie? Z potoku słów można wyłowić, że zleceniodawca jest z zagranicy (bo polskie instytucje badawcze nie poznały się na geniuszu badań). Jabłoński zapowiada, że wszystko będzie jasne, kiedy opublikuje książkę na ten temat.
Tajemnicze badania
- Już udało mi się potwierdzić tezę, że nadszedł w Polsce schyłek mediów tradycyjnych. Politycy i dziennikarze, nawet ci aktywni na Twitterze, nie mają nic do powiedzenia. W dodatku dziennikarze nie podejmują tropów, które podrzucają użytkownicy Twittera, media w Polsce wyrzekły się funkcji kontroli władzy - przekonuje Jabłoński.
Jako dowód podaje brak zainteresowania "aferą Mistewicza". - Wykryłem pewną nieprawidłowość w naszej demokracji, otóż jakiś amator dostaje od rządu relatywnie dużą kasę, a nikt się tym nie interesuje - mówi politolog. To nieprawda, bo media opisywały grant przyznany przez MSZ fundacji Mistewicza. Poświęcono sprawie dokładnie tyle uwagi, na ile zasługiwała.
O co chodzi?
Jabłoński przekonuje, że choć wszystkie wpisy są jego autorstwa, to prowadzi konto "w asyście profesjonalnych dziennikarzy zachodnich, a także profesjonalnych prawników polskich". - Nauczyłem się, że w sieci trzeba działać z otwartą przyłbicą. Wielu ludzi mnie obraża, atakuje, ale mnie bardzo trudno obrazić, szczególnie jeśli robią to bezimienne konta. Co innego jeśli atakują mnie dziennikarze mediów publicznych. Wysłałem już kilka pozwów o naruszenie dóbr osobistych - ujawnia Jabłoński. - Jeśli dziennikarz wyzywa mnie od chamów, nazywa mnie pajacem, to nie mam innego wyjścia - dodaje.
Czy tak ostra publicystyka w sieci nie przeszkadza szefom Jabłońskiego z UW? - Staram się nie używać logotypów pracodawców, obecnych i byłych. Są pewne sprawy, które toczą się na na forum prawnym, ale się nie żalę - mówi tajemniczo. - Jeśli chodzi o UW, to jest temat między mną a UW. Wolałbym go tu nie poruszać, bo to jest temat mniejszej wagi - ucina.
O co chodzi? Zgodnie z systemem informatycznym UW dr Wojciech Jabłoński nie jest już aktywnym pracownikiem uczelni. Z naszych informacji wynika, że nie pracuje już tam, bo nie udało mu się habilitować w przewidzianym przepisami terminie. Pytania internautów o to Jabłoński także zbywa. Ale trudno nie połączyć tych doniesień z nagłym wybuchem internetowej aktywności naukowca.