Co nasi politycy mają do ukrycia?
Na dźwięk słowa "wariograf" milkli i
wycofywali się rakiem. Tak opisuje "Fakt" reakcję polityków,
którym gazeta zaproponowała udział w eksperymencie przebadania się
na wykrywaczu kłamstw.
Nie ma mowy! Nie będę rozmawiać! Nie dam się zaprosić! - ci, którzy robią z siebie niewiniątka przed komisją śledczą, wcale nie chcą udowodnić, że nie kłamią w sprawie afery Orlenu, pisze gazeta. Przez ponad tydzień "Fakt" dobijał się do kolejnych bohaterów afery i śledczego z komisji, z propozycją, by poddali się w redakcji badaniu na wykrywaczu kłamstw. Na darmo.
Maszyna ustaliłaby szybko kto kłamie, a kto mówi prawdę. Bo żeby oszukać wariograf, trzeba mieć stalowe nerwy. Na każde pytanie jest jakaś reakcja, trzeba ją tylko odczytać z zapisu, tłumaczy spec w tej dziedzinie Jacek Bieńkuński, z którym dziennikarze czekali na polityków.
Ale Leszek Miller i Wiesław Kaczmarek, którym łatwo puszczają nerwy, o takim badaniu nie chcieli słyszeć - pisze "Fakt". Na spytki nie dał się też wziąć "człowiek z branży" czyli były szef Agencji Wywiadu, Zbigniew Siemiątkowski. - Znam działanie wykrywacza kłamstw. I nie ma co kusić losu - wykpił się od badania.
Redakcja spróbowała więc z tym, który dybie na bohaterów afery Orlenu - wiceszefem komisji śledczej Romanem Giertychem. Też rozczarowanie. Nie dam się zaprosić - oświadczył.
Ostatnia nadzieja w świadku numer jeden - Janie Kulczyku. Niestety płonna. Bo miliarder przekazał przez swego pełnomocnika, że "nie czas na takie badania".