Co listonosz zrobił z 33 tys. zł?
50 policjantów i psy tropiące poszukiwało w weekend listonosza, który na Złotnie przepadł jak kamień w wodę. Wraz z nim zginęły listy i 33 tys. zł - pisze "Express Ilustrowany".
O zaginięciu listonosza dyrekcja poczty powiadomiła w piątek po południu komisariat policji przy ul. Armii Krajowej. Zawiadomiono również policję, iż zaginiony listonosz telefonicznie skontaktował się z kolegą z pracy i powiedział, że chce popełnić samobójstwo.
Policja przyjęła trzy wersje śledcze. Według pierwszej listonosz miał zostać uprowadzony, inna mówiła, że popełnił samobójstwo, kolejna zakładała, że listonosz przywłaszczył pieniądze i ukrył się w jakiejś melinie.
Funkcjonariusze ustalili, że doręczyciel odjechał ze Złotna oplem kadettem. Do akcji poszukiwawczej skierowano funkcjonariuszy z oddziału prewencji Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi, wywiadowców i policjantów pionu operacyjnego. Wspomagały ich psy tropiące, załogi radiowozów i mieszkańcy Złotna, wśród których zaginiony doręczyciel cieszył się dużą sympatią. Policjanci rozmawiali z setkami osób. Sprawdzili też dziesiątki posesji. Utworzyli również tyralierę i przeszukali łąki i zarośla na Złotnie. Ciała listonosza jednak nie znaleźli.
Policjanci z komisariatu przy ul. Armii Krajowej ustalili, że listonosz żyje i był widziany w kilku miejscach. W Zgierzu w pobliżu jego domu przygotowano zasadzkę. W sobotę około godz. 5 listonosz został zatrzymany. Był pijany. Odnaleziono również jego samochód. Nie miał przy sobie pieniędzy. Stwierdził, że zostały mu skradzione.
(em)