Co łączy Michnika, Leppera i J. Kaczyńskiego?
Co łączy Adama Michnika, Jarosława Kaczyńskiego, Leszka Millera, Donalda Tuska i Andrzeja Leppera. Na pierwszy rzut oka nic – oprócz podstawowych cech biologicznych. Po bardziej wnikliwej obserwacji okazuje się jednak, że wszyscy ci panowie opowiadają się za totalnym upublicznieniem teczek PRL-owskich tajnych służb. Zabawne, bo jeszcze tydzień temu taki prolustracyjny front ponad podziałami był równie możliwy, co piłkarskie derby Krakowa bez mordobicia…
15.05.2007 | aktual.: 15.05.2007 09:56
Jak to mówią, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Szokująca zmiana stanowiska wielu polityków i osób publicznych w sprawie lustracji była następstwem niesmacznej presji jaką PiS wywarł na Trybunał Konstytucyjny. Partia Kaczyńskiego nie zawahała się sięgnąć w tym pojedynku także po brutalną broń teczkową. I uzyskała efekt zaskakujący: Trybunał naciskom nie uległ, za to wrogowie lustracji z gorliwością neofitów zaczęli się jej domagać w wersji maksymalistycznej.
Szczególnie zadziwiająca wolta miała miejsce w wypadku Adama Michnika. Redaktor naczelny „Gazety Wyborczej” był wszak ideologiem totalnego sprzeciwu wobec lustracji, a nie totalnej lustracji. Dowodził całymi latami, że najlepiej byłoby ubeckie archiwa spalić, a babranie się w teczkowym szambie może przynieść wyłącznie samo zło. Teraz Michnik ogłosił, że teczki trzeba ujawnić, żeby nie można było nimi grać. Zapewne wyznawcy redaktora „Wyborczej” – o ile jeszcze jacyś ludzie podłączeni do Michtriksa się ostali – dojdą do wniosku, że faktycznie, archiwa trzeba ujawnić, żeby nigdy więcej teczkami nie grali żaden lokajski Kurtyka z wrednym Dornem i jeszcze wredniejszym Kaczyńskim.
Racja. Tylko, że powyższy argument od ładnych paru lat głoszony był przez zwolenników ujawnienia UB-eckich zasobów, także przez niżej podpisanego. Ileż to atramentu przelano, ile klawiatur zniszczono, wystukując teksty porównujące archiwa dawnych służb specjalnych do składu materiałów wybuchowych, nad którymi zawsze ktoś sprawuje kontrolę. I ten ktoś zawsze może odpalić ten czy inny ładunek, by w odpowiednią stronę pokierować zainteresowanie opinii publicznej, czy – już nie bawiąc się w eufemizmy – upieprzyć kogoś, kogo akurat upieprzyć trzeba. - Tę bombę trzeba rozbroić! – zdzierali sobie gardło rozmaici publicyści. – Lepsza kontrolowana eksplozja, niż nieustające wycieki, przecieki i zacieki, które zawsze będą komuś na rękę, a komu innemu – wręcz przeciwnie.
Michnik trwał jednak niewzruszony na swoich pozycjach. Trwał, trwał i trwał, wraz z nimi trwali i inni, hamując i oprotestowując wszelkie próby lustracji (wybiegiem zawsze była tzw. lustracja cywilizowana – idealna, acz jakoś nigdy nie uchwalona, gdy jej zwolennicy byli u władzy). Teraz nagle zmienił zdanie i powtarza argumenty wieloletnich oponentów. Byłaby to nawet okazja do satysfakcji, gdyby nie to, że na spór o lustracje straciliśmy po prostu monstrualnie dużo czasu.
Za sprawą fundamentalnego oporu Michnika i całego Michtriksa ta sprawa ciągnie się jak guma od majtek w pasmanterii. Niemcy z NRD o archiwach Stasi już w ogóle nie pamiętają, Czesi także się uporali z archiwami i o sprawie zapominają. Ludzie jakoś tam żyją, nie pozabijali się, a energię przeznaczają na ważniejsze sprawy. A my wciąż spieramy się o lustrację. Bez wątpienia to temat ważny, ale na pewno można by się pospierać o ważniejsze kwestie. I jeszcze jedno – sprzeciw wobec ujawniania teczek jest o tyle bezsensowny, że to walka z nieuchronnym. Te archiwa przecież zostaną otwarte. Skoro istnieją, to po prostu zawarte w nich materiały muszą wypłynąć na światło dzienne. Skończmy już tę sprawę i zajmijmy się czymś bardziej twórczym.
Igor Zalewski dla Wirtualnej Polski