Co dalej po ataku na Iran? [OPINIA]
Jeszcze w czwartek prezydent Trump mówił, że w ciągu dwóch tygodni zdecyduje, czy przyłączyć się do izraelskich ataków na Iran. Jak się okazuje, potrzebował znacznie mniej czasu na podjęcie decyzji. W nocy z soboty na niedzielę amerykańskie bombowce zaatakowały trzy cele związane z irańskim programem atomowym, w tym położony głęboko pod ziemią zakład wzbogacania uranu w Fordow, do którego zniszczenia armia Izraela nie posiadała koniecznej broni - pisze dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Trump ogłosił sukces i zapowiedział kolejne ataki, jeśli Iran nie przyjmie układu pokojowego. Co dalej?
Chodzi o atom czy ajatollahów?
Wszystko zależy od tego, jaka będzie reakcja Iranu i jakie są faktycznie strategiczne cele Trumpa. Czy faktycznie chodzi tylko o powstrzymanie irańskiego programu nuklearnego, czy o próbę sprowokowania zmiany władzy w Iranie? Czy celem jest irański atom, czy władza ajatollahów?
Ten pierwszy cel jest znacznie mniej kontrowersyjny – choć można mieć wątpliwości co do legalności prewencyjnych bombardowań z weekendu i obawiać się tego, czy podobne działania nie osłabiają zachodniej krytyki Rosji i jej "operacji specjalnej" w Ukrainie. Nikt jednak – łącznie z najbliżej współpracującą z Iranem Rosją – nie chce reżimu ajatollahów uzbrojonego w broń atomową.
W jakim stopniu to realna perspektywa? Według "New York Timesa", CIA stoi dziś na stanowisku, że nie sposób jednoznacznie stwierdzić, by Iran prowadził pracę nad bronią atomową. Oficjalnie ciągle obowiązuje fatwa z 2003 roku, nałożona przez najwyższego duchowego przywódcę Iranu Aliego Chameneiego, zabraniająca Iranowi posiadanie broni jądrowej. Jednocześnie Iran prowadzi prace nad wzbogacaniem uranu na skalę rzadko spotykaną wśród państw bez ambicji zbudowania broni nuklearnej. Według ostatnich ustaleń Mossadu – choć mogły być one "podkręcone", tak by przekonać Stany do przyłączenia się do ataku – Iran może, gdyby podjął taką decyzję, zbudować broń atomową w ciągu 15 dni.
Oto prawdziwy cel Izraela. "Deklaracje często skrywają coś więcej"
Trump od kwietnia próbował wynegocjować z Iranem porozumienie w sprawie jego programu atomowego. Trudno dziś powiedzieć, czy uznał, że negocjacje nie przynoszą rezultatu i dał Izraelowi zielone światło do ataku, czy też Netanjahu go zaskoczył i postawił przed faktem dokonanym. W każdym razie po krótkim wahaniu Trump zaczął publikować przepełnione wojenną retoryką posty w mediach społecznościowych, wzywające reżim mułłów do "kapitulacji", potem - jak się wydawało - dał w czwartek dwa tygodnie czasu na działanie dyplomatów, po czym w weekend zbombardował cele w Iranie.
Pytanie jednak, czy bombardowania Amerykanów faktycznie na dłuższą metę będą w stanie powstrzymać irański program nuklearny. Aaron David Miller, ekspert z Carnegie Endowment for International Peace, w wywiadzie dla "New Yorkera" twierdzi, że nawet zniszczenie Fordow może powstrzymać irański program atomowy na maksimum rok, dwa lata. Jeśli Stany chcą realnie zagwarantować sobie, że Iran nie zdobędzie bomby atomowej, to muszą albo wynegocjować porozumienie z Teheranem, albo doprowadzić do upadku władzy mułłów. To drugie oznaczałoby najpewniej konflikt na o wiele większą skalę niż bombardowania wymierzone w instalacje atomowe.
Miller we wspomnianym wywiadzie wątpi, czy taki scenariusz jest w ogóle możliwy. Wymagałby on albo masowego powstania Irańczyków przeciw obecnej władzy, albo istnienia lokalnej siły militarnej wrogiej władzy w Teheranie, zdolnej obalić władzę mułłów, tak jak syryjska opozycja obaliła niedawno reżim Assada albo gotowości Stanów do podobnego zaangażowania w Iranie jak w Afganistanie i Iraku w pierwszej dekadzie XXI wieku. Zdaniem eksperta żaden z tych scenariuszy nie jest dziś realny.
Nie zgadzają się z tym autorzy – dwóch neokonserwatystów oraz doradca Departamentu Stanu w czasach Obamy – który na łamach "Foreign Affairs" wspólnie opublikowali artykuł przekonujący, że reżim ajatollahów jest dziś wyjątkowo niepopularny i odrzucany przez irańskie społeczeństwo. Stosując odpowiednią presję militarną – np. bombardując bazy Irańskiej Gwardii Rewolucyjnej czy budynki należące do Ministerstwa Wywiadu – Stany mogą sprowokować Irańczyków do powstania przeciw władzy, którego tym razem nie będzie ona w stanie opanować.
Recepta na chaos?
Scenariusz zmiany reżimu wywołuje niepokój w regionie i w Europie. Prezydent Macron przestrzegał Stany przed powtarzaniem błędów, jakie popełnione zostały w Afganistanie i Iraku. Upadek władzy ajatollahów może równie dobrze zmienić Iran w państwo upadłe – w najgorszym scenariuszu przypominające obecną Libię – pogrążone w ciągłym konflikcie, rozlewającym się na cały region.
Upadek państwa liczącego 90 milionów mieszkańców oznaczałby nowe fale uchodźców, destabilizujące nie tylko Bliski Wschód, ale mogące dotrzeć także do Europy, która ciągle zmaga się z politycznymi konsekwencjami – głównie w postaci wzrostu poparcia skrajnej prawicy – poprzedniego kryzysu uchodźczego. Chaos w Iranie oznaczałby też wzrost cen ropy naftowej, co uderzyłoby w europejską gospodarkę i wzmocniło wrogich Europie aktorów, na czele z Rosją.
Niestety nawet w zamierzeniu ograniczona interwencja, zmierzająca do zniszczenia irańskich instalacji atomowych, może wymknąć się spod kontroli. Iran, może odpowiedzieć na nią eskalując konflikt – np. atakując amerykańskie bazy i ambasady w regionie. Jeśli w atakach zginą amerykańscy obywatele, to Trump będzie musiał na to odpowiedzieć, co otwiera drogę do dalszego zaangażowania Stanów w regionie. A im bardziej Stany pozostają tam zaangażowane, tym większą przestrzeń do działania pozostawi to Chinom w Azji Wschodniej czy Rosji w naszym regionie.
W odpowiedzi na działania Stanów Iran może też zacząć atakować instalacje naftowe sojuszników Ameryki w regonie oraz zaminować cieśninę Ormuz, oddzielającą Zatokę Arabską od Oceanu Indyjskiego. Przepływa przez nią 25 proc. globalnego wydobycia ropy naftowej i 20 proc. skroplonego gazu ziemnego. Wszystko to spowodowałoby więc skokowy wzrost cen energii. Finansowani i wspieranie przez Iran rebelianci Houthi z Jemenu mogą też zintensyfikować ataki na statki handlowe na Morzu Czerwonym, zmierzające do i z Kanału Sueskiego – co znów najmocniej uderzyłoby w gospodarcze interesy naszego kontynentu.
Jeśli więc amerykańska interwencja wymknie się spod kontroli, to cenę za to zapłaci nie tylko Iran i jego najbliższe sąsiedztwo, ale pośrednio także Europa. Dlatego w piątek w Genewie, ministrowie spraw zagranicznych Francji, Niemiec i Wielkiej Brytanii, wspólnie z przedstawicielką UE ds. zagranicznych, Kają Kallas, rozmawiali z szefem irańskiej dyplomacji, Abbasem Aragchim, by skłonić go do negocjacji ze Stanami i Izraelem. Komentatorzy byli zdania, że Trump raczej nie będzie liczył ze zdaniem Europy – jak się okazuje, mieli rację.
Atak na Iran podzieli ruch MAGA?
Perspektywa ataku na Iran budziła też kontrowersje w Stanach. Według sondażu YouGov, przeprowadzonego między 12 a 16 czerwca, tylko 16 proc. Amerykanów popiera zaangażowanie militarne Stanów w konflikt w Iranie, przeciw jest 60 proc. Liczby podobnie wyglądają w przypadku zwolenników Trumpa: popiera je 19 proc. badanych, przeciw jest 53 proc.
Perspektywa wojny w Iranie wyraźnie dzieli republikanów i ruch MAGA. Przeciw militarnemu zaangażowaniu Stanów w Iranie wypowiedzieli się m.in. tacy politycy jak deputowana do Izby Reprezentantów – uważana za najtwardszy rdzeń MAGA – Marjorie Taylor Greene czy trumpowski senator z Missuori Josh Hawley. Z kolei na atak na Iran naciskają tacy wpływowi republikańscy senatorowie jak Tim Cotton z Arkansas czy Lindsay Graham. Ten podział widać doskonale było kilka dni temu w trakcie niedawnego wywiadu byłej gwiazdy Fox News, znanej z poparcia Trumpa – Tuckera Carlsona - z republikańskim senatorem Tedem Cruzem. Carlson wyraźnie dawał poznać, że uważa ewentualne zaangażowanie w wojnę z Iranem za wielki błąd, odciągający amerykański rząd od rozwiązywania realnych problemów, na co Cruz odpowiadał, że Biblia jako chrześcijaninowi nakazuje mu wspierać państwo Izrael. Ten ostatni argument jest kluczowy dla także stanowiącej część wspierającej Trumpa koalicji religijnej prawicy, przekonanej, że odrodzenie Izraela w biblijnych granicach jest konieczne do powrotu Chrystusa na ziemię.
W dodatku Kongres domaga się, by Trump uzyskał jego zgodę przed zaangażowaniem się w wojnę w Iranie. Z inicjatywą w tej sprawie wspólnie wyszli reprezentujący prawe, libertariańskie skrzydło republikanów Thomas Massie i lewe skrzydło demokratów Ro Khanna. Trump jak widzimy, nie bardzo się tym przejął.
Trump wszedł do amerykańskiej polityki w 2015 roku jako krytyk wojen w Afganistanie i Iraku. Obiecał wycofanie Stanów z zaangażowania na Bliskich Wschodzie i przyjęcia zasady America First. Czy atak na Iran jego zwolennicy uznają za zdradę tej obietnicy trumpizmu? Z pewnością atak na Iran nie będzie się podobał wielu zwolennikom obecnego prezydenta. Ale ruch oparty na osobistym kulcie Trumpa raczej nie zbuntuje się przeciw swojemu liderowi – ostatecznie MAGA zaakceptuje decyzję Trumpa, jaka ona nie będzie.
Pokój jest możliwy?
Czy możliwe jest jeszcze rozwiązanie pokojowe? Jeszcze przed atakiem, Sanam Vakil, ekspertka brytyjskiego think tanku zajmującego się polityką zagraniczną, Chatham House, twierdzi na łamach "Foreign Affairs", że państwa arabskie i Turcja – posiadające otwarte kanały negocjacji z całym trójkątem Stany-Iran-Izrael – mogłyby wyjść z jakąś propozycją "deeskalacyjną".
Richard Haas, były prezydent Council of Foreign Relations, w artykule opublikowanym przez "Financial Times" radził Trumpowi, by zanim podejmie jakąkolwiek decyzję o ataku, zaoferował Iranowi ostateczną ofertę: porozumienie zakładające zniesienie części sankcji i reintegrację z globalnym porządkiem gospodarczym w zamian za pozbycie się wzbogaconego uranu, rozmontowanie umożliwiające jego produkcję instalacji i zgodę na stałą kontrolę ze strony Międzynarodowej Agencji Atomowej. Takie porozumienie byłoby najbardziej rozsądną dla wszystkich opcją, w wyniku ataku jego perspektywa się zdecydowanie oddala.
Irański reżim jest dziś wyjątkowo słaby. Nie tylko w wymiarze wewnętrznym, ale i międzynarodowym. Jego jedyny regionalny sojusznik – reżim Assada w Syrii – upadł. Budowana latami wielkim kosztem dla irańskiej gospodarki oś radykalnych organizacji – Hamas, Hezbollach, Houthi – została osłabiona przez wojskowe sukcesy Izraela w ostatnim półtora roku. Pytanie, czy ta słabość skłoni reżim w Teheranie do porozumienia, czy desperackich ruchów. Bombardowania Trumpa mogły postawić Teheran przed dylematem: albo negocjacje, które zostaną uznane za dowód słabości i "utratę twarzy przez reżim", zagrażającą jego wewnętrznej stabilności albo eskalacja będąca geopolitycznym odpowiednikiem ataku samobójczego. Jeśli Iran wybierze to drugie, a Trump pójdzie w eskalacje, to światowy ład czeka kolejna fala wstrząsów.
Dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek
Jakub Majmurek to z wykształcenia filmoznawca i politolog. Działa jako krytyk filmowy, publicysta, redaktor książek, komentator polityczny i eseista. Związany z Dziennikiem Opinii i kwartalnikiem "Krytyka Polityczna". Publikuje także w "Kinie", "Gazecie Wyborczej", portalu "Filmweb". Redaktor i współautor wielu publikacji, ostatnio "Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej".