Co Amerykanie robią w Polsce

Najpierw chodzą do McDonalda, bo przypomina im dom. Potem bez problemu jedzą pierogi, schabowego i bigos. Amerykanie w Polsce. Większość z nich trafiła tutaj przez przypadek. I zostali. Szybko asymilują się z Polakami i zakochują w kraju, którego tak naprawdę do końca nie rozumieją. A może właśnie dlatego kochają Polskę – bo jest w niej taki fajny chaos?

Sobota, 25 stycznia 2003 r. Beverly Soudrette, Amerykanka z Los Angeles, wybrana na sołtysa Kłopotnicy. Wsi niefigurującej na większości map, gdzieś między pagórkami nieopodal Szklarskiej Poręby.

Co innego Preston Smith, redaktor naczelny anglojęzycznego miesięcznika „Poland Monthly”, który urzęduje na 23. piętrze reprezentacyjnego wieżowca w samym sercu Warszawy. Podobnie jak Kai Schoenhals, właściciel restauracji Sense przy Nowym Świecie w stolicy, prywatnie mąż Kasi Figury. Również Karen i David, amerykańskie małżeństwo, które prowadzi antykwariat przy krakowskim Rynku. W wygodnym biurze gości przyjmuje Matthew Tebeau, szef polskiego oddziału firmy doradztwa personalnego Ray&Berndtson. Wszyscy wsiąkli już w tutejszy klimat. Zapuścili korzenie. Tylko Ben, który chce pozostać anonimowy, stawia w Polsce pierwsze kroki.

Nieplanowana egzotyka

Preston Smith, nim przyjechał do Polski, snuł się po świecie. Skończył studia, mieszkał w Australii i Francji. W Stanach pracował jako dziennikarz. Ale w Europie wszystko zaczęło się zmieniać. Zdecydował się pojechać do Czech. Pracował jako tłumacz, agent biura turystycznego. – Miałem w Polsce dziewczynę, często tu wpadałem. Podobał mi się temperament ludzi. W Czechach często spotykałem się z rasizmem. W Pradze Murzyni powiedzieli mi: „Jeżeli chcesz mieszkać w kraju, gdzie ludzie są bardziej tolerancyjni, jedź do Polski” – opowiada.

Prof. Adam Bromke, politolog, uważa, że Polska zawsze była krajem otwartym dla cudzoziemców. – Od lat byliśmy przyzwyczajeni do obecności obcokrajowców: Niemców, Ukraińców, Rosjan. A i innej maści narodowości przewijały się nad Wisłą. Polska jest gościnna, a Amerykanie światowi, dlatego czują się u nas tak dobrze – wyjaśnia.

Przygoda z Polską w wydaniu Kaia Schoenhalsa zaczęła się nietypowo. Był pierwszym Amerykaninem urodzonym w Polsce po II wojnie światowej, z mamy – amerykańskiej Irlandki i taty – Niemca. Jednak przez wiele lat nic go z naszym krajem nie łączyło. Ponownie zjawił się tu na początku lat 90. Przyjechał z Grecji. Na rowerze.

Również w żyłach Beverly Soudrette płynie irlandzka krew wymieszana z krwią Czirokezów. Przed przyjazdem do Polski pracowała w teatrze, gdzie lepiła protezy do charakteryzacji. Występowała w zespole punkowym. Dzisiaj lubi ciszę. Nic dziwnego, w Kłopotnicy w kilkunastu domach mieszka zaledwie kilkadziesiąt osób. Za to okolica słynie z pięknych krajobrazów. I właśnie w tym krajobrazie zakochała się Bev, kiedy przyjechała do Polski. – Nigdy nie myślałam, że wyląduję w takim egzotycznym dla Amerykanów kraju – mówi. Ale poznała Polaka i wyszła za mąż. Do Polski przyjechali na początku 1989 r. Na wakacje... Wakacyjny wypad przedłużył się także w przypadku Matthew Tebeau. Miał wpaść na chwilę, został 13 lat. – To długa historia – wzdycha. – Pierwszy raz byłem tu 18 lat temu. Zimą, w lutym. Wszędzie było strasznie ciemno.

Studiował wtedy we Francji. I zamiast na wypad na narty do Szwajcarii przyjechał do Polski. Spotkał kobietę. Zakochał się. Znajomość się zakończyła, ale sentyment pozostał. Kiedy na początku lat 80. zaczął pracę w USA, często wspominał chwile spędzone nad Wisłą. – To był czas zmian. Postanowiłem więc wyjechać do Polski. Na dwa lata... – śmieje się Matthew. – Wszystko było bardzo egzotyczne. Nie znajduję odpowiednich słów na wytłumaczenie tego. Po prostu „poczułem tę polską ziemię”.

Także Ben nie przypuszczał, że na dłużej osiądzie w Polsce. Skończył studia i wybrał się w podróż po Europie. – Moi dziadkowie pochodzili z Krakowa. Wyjechali przed II wojną światową. Postanowiłem poznać ich kraj, tym bardziej że nadal mam tu kuzynów. Odwiedziłem Kraków i Warszawę. Spodobało mi się. Poza tym wiedziałem, że chcę uczyć angielskiego gdzieś w Europie – opowiada. Zahaczył się w szkole językowej. I został.

Do kraju swoich przodków przyjechała także na początku lat 90. Karen z mężem Davidem. Kiedy mieszkali w Chicago, Karen – studentka polonistyki zainteresowała się modelami prasy niezależnej. Największe wrażenie zrobiły na niej polskie tradycje bibuły i latający uniwersytet. – Żona od dawna chciała odwiedzić kraj przodków, którzy przed ponad stu laty mieszkali w okolicach Krosna i Nowego Sącza – mówi David.

I przyjechała. David dołączył do niej, kiedy otrzymała stypendium Uniwersytetu Jagiellońskiego. W ich głowach narodził się pomysł otworzenia w Polsce księgarnioantykwariatu. – Każdy student w USA chce mieć księgarnię, ale należą one do rzadkości. Potężne ogólnokrajowe sieci zdławiły drobne oznaki niezależności – mówi. Massolit znajduje się nieopodal Rynku Głównego w XIX-wiecznej kamienicy. Półki sięgają sufitów. Ponad 25 tys. woluminów w języku angielskim. Obok przytulna kawiarenka. I przeniesiony z amerykańskiego podwórka całkowity zakaz palenia.

Amerykanie w Polsce nie tylko uczą angielskiego, lecz także wpływają na decyzje władz. Główną rolę w swoistym kontrolowaniu zdarzeń i kontraktów dla amerykańskich firm odgrywają pracownicy ambasady USA (ale to normalna dyplomatyczna praca, tyle że wykonywana przez supermocarstwo, więc naturalnie skuteczna). Swego czasu – szczególnie za ambasadora Nicolasa Reya – było to zresztą znacznie bardziej widoczne i nachalne niż dzisiaj. Że czynione jest to nadal, choć bardziej umiejętnie, zgodnie mówi wielu polityków prawicy i lewicy, zresztą nie tylko oni.

Jeszcze nie tak dawno wielu Amerykanów oficjalnie funkcjonowało w urzędach centralnych, np. w Ministerstwach Finansów czy Przekształceń Własnościowych jako doradcy, przedstawiciele Banku Światowego, Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Teraz jest inaczej, Amerykanie kontaktują się z władzami poprzez swoich pracowników, jak Joel Irvin, oficer łącznikowy FBI.

Nie wolno zapominać o często nieznanych ogółowi lobbystach z amerykańskim paszportem, którzy od lat mają łatwy dostęp do wielu ludzi władzy, stając się ich swoistymi tajnymi doradcami.

W biznesie wpływową pozycję – także przy okazji przekształceń własnościowych – miał i chyba nadal ma Maciej Mac Raczkiewicz, prezes Polsko-Amerykańskiej Izby Handlowej (Polish-American Chambre of Commerce), Polak z pochodzenia, ale z amerykańskim paszportem, który przebywa w Polsce od początku lat 90.

Amerykańska mitologia

Dlaczego Amerykanom tak odpowiada polski klimat? – Nikt nie daje im tu odczuć, że są obcy – mówi prof. Zbigniew Lewicki z Ośrodka Studiów Amerykańskich. – Wręcz przeciwnie, darzymy ich sympatią i staramy się pomagać. Nie przejawiamy w stosunku do nich wyższości. Z drugiej strony trudno byłoby ją przejawiać, ponieważ większość Amerykanów przyjeżdżających do Polski to zawodowcy, a nie pracownicy budek z hamburgerami. Imponują, więc tym chętniej im pomagamy. Zdaniem prof. Longina Pastusiaka, marszałka Senatu i amerykanisty, sprzyja im atmosfera, jaką wytwarzają Polacy. – Występuje u nas zjawisko, które określam mianem mitologii amerykańskiej. Jest to skrzyżowanie dwóch nurtów – fascynacji USA oraz ignorancji co do amerykańskich realiów. Czasem żartobliwie mówię, że są na świecie dwa proamerykańskie kraje: USA i Polska. Nie wiem, czy w takiej właśnie kolejności – uśmiecha się prof. Pastusiak.

Według niego, Amerykanów cechuje bezpośredniość. – A i Polacy wobec cudzoziemców są otwarci. Dla przykładu w Nowym Jorku 80% osób na proste pytanie, chociażby gdzie znajduje się kino, odpowie: I don't know. Nie wiem, spieszę się. A w Polsce odwrotnie. Tego typu sytuacje pozytywnie nastrajają Amerykanów – dodaje.

Beverly bardzo ciepło wspomina swoje początki w Polsce. – Mimo że była u was bieda, ludzie przyjęli mnie serdecznie. Jesteśmy do siebie podobni – wyjaśnia. – Zapraszamy się na herbatkę, na kawkę, pogaduszki itd. Z Niemcami jest już inaczej.

Jak pokazują sondaże, Amerykanie od lat cieszą się największą sympatią Polaków. Już podczas pierwszego badania temperatury uczuć żywionych wobec innych państw, przeprowadzonego w 1990 r., absolutny rekord pobiły USA. Okazały się jedynym krajem, wobec którego Polacy masowo (91% wskazań) deklarowali uczucia dodatnie. Masowe przyjazdy Amerykanów do Polski rozpoczęły się w latach 70. – Przyjeżdżali wówczas ci o polskim pochodzeniu. Było to dla nich opłacalne finansowo, bo mieli dolary. Wymieniali je na czarnym rynku i nieźle im się powodziło – wyjaśnia prof. Pastusiak.

Rdzenni Amerykanie zaczęli się pojawiać na początku lat 90. – Tuż po transformacji napływały do Polski środki pomocowe z USA, a wraz z nimi wielu doradców. Mieli służyć pomocą przy tworzeniu nowego ustroju. Pracowali przy ministerstwach, na uczelniach i w dużych przedsiębiorstwach. Mówiliśmy na nich „brygady Marriott” – od nazwy hotelu, w którym się zatrzymywali. Większość pracowała na kontraktach czasowych i po zakończeniu „misji” wyjeżdżała – opowiada Pastusiak.

Zostali ci, którzy zaczęli w Polsce inwestować. Przyjazdy spotęgowało też zniesienie obowiązku wizowego.

Drugi Świat, czyli Europa Środkowo-Wschodnia

Matthew wiedział o Polsce, że jest uwikłana w zimną wojnę i dla wielu osób to miejsce raczej nieznane. Wspomina jednak, że nie miał najmniejszych kłopotów z aklimatyzacją, bo wszyscy byli bardzo otwarci i mili. Podobnie Preston Smith. – Zdziwiło mnie to, bo słyszałem, że Polacy określali się mianem ponuraków. W ogóle strasznie siebie krytykujecie, ale jest w tym coś dobrego – mówi Preston Smith. – Nasze życie w Stanach jest łatwe, wszystko można załatwić. Ale czasami Amerykanie stają się przez to jak dzieci – coś się stanie i zapominają, jak sobie radzić. Są przekonani, że trzeba mieć uśmiech na twarzy, wszystko ma przychodzić łatwo. Zapominają o tym, że reszta świata to nie Ameryka. – W prasie amerykańskiej Europa Środkowo-Wschodnia przedstawiana jest jak drugi świat. Byłem więc pozytywnie zaskoczony. Okazało się np., że macie olbrzymie centra handlowe – dodaje Ben.

– Jest wiele pięknych miejsc – tłumaczy David. – I ta krakowska architektura. Wprost niesamowita. Nie muszę też mieć tu samochodu. W USA życie bez cars jest niemal niemożliwe. A tutaj wszędzie blisko. Styl życia w Polsce wygląda tak jak 50 lat temu w USA. A ludzie? – Różni. Tak jak w Stanach.

Preston początkowo pracował w Polsce jako lektor i tłumacz. Gdy szkoła językowa, w której się zatrudnił, wpadła w kłopoty finansowe, organizował warsztaty NATO w Polsce. W końcu zachorował na grypę z powikłaniami, wyjechał do Stanów i przez rok dochodził do zdrowia. Potem wrócił do Polski. – Poznałem swoją żonę, pisałem tam i tu. Ale pomyślałem, że fajnie byłoby wydawać gazetę po angielsku. No i tak zrobiłem – opowiada.

Matthew po przyjeździe do Polski został nauczycielem. Zatrudnił się na UJ. Uczył pracowników, w jaki sposób nauczać języka angielskiego. W końcu znalazł pracę w doradztwie personalnym.

Chociaż pierwsze małżeństwo Beverly zakończyło się rozwodem, nie wróciła do USA, tylko kupiła działkę. Ktoś w Kłopotnicy akurat wystawił na sprzedaż ziemię ze starymi lipami. Jeździła do gminy prosić o pozwolenia na budowę. Wiele razy była już pewna, że załatwiła wszystkie papiery. Kiedy więc urzędnicy kazali czekać, nie rozumiała dlaczego. Wreszcie zaczęła. Ludzie dziwili się, kiedy wyrzucała pracowników za picie wódki. – Ale i tak trafiłam na wspaniałych fachowców, którzy wybudowali mi piękny dom – zapewnia. Kiedy dom stanął, poznała Arka, dziennikarza w jeleniogórskim radiu. Zamieszkali razem. Bev odnowiła kapliczkę na skrzyżowaniu i zaczęła zachęcać mieszkańców Kłopotnicy do agroturystyki.

Kiedy Kai, pedałując, dojechał wreszcie do Polski, u swoich chrzestnych (Polaków) poznał pierwszego polskiego kumpla. Razem wynajęli mieszkanie. – W roku 1992 r. były duże możliwości w tym kraju. I energia ludzi – wspomina. Został dyrektorem pierwszej prywatnej szkoły dziennikarskiej w Warszawie. Potem mieszkał w Danii, aż wrócił do Los Angeles. Tam spotkał Katarzynę Figurę. – Zdecydowaliśmy się mieszkać w Polsce – tłumaczy, uznając ten fakt za całkowicie jasny, i starannie dobiera polskie słowa.

Polskie problemy

Wszyscy wychwalają Polskę jako kraj wielkich możliwości. – Warszawa jest jak Nowy Jork. Ma energię – uważa Kai. – Myślę, że w Polsce system będzie bardziej podobny do USA niż do Europy, jeżeli chodzi o podatki. Tutaj ludzie nie chcą płacić na szkolnictwo czy opiekę medyczną. Jest też duża konkurencja. Powstaje taki system darwinowy.

Dopiero po pewnym czasie przyznają się, że pewne rzeczy ich w Polsce złoszczą. Ale niechętnie. – A co mówili inni? – pyta z uśmiechem David. Podobnie pozostali. W końcu narzekają na biurokrację, korupcję i polskich urzędników.

– Trudne jest załatwienie pewnych rzeczy: mieszkania, zezwolenia na pobyt. Do niczego macie też system sądowy. Problemy z korupcją są większe niż pięć lat temu. Urzędnicy wciąż zapominają, że nie pracują dla siebie, tylko dla ludzi – złości się Preston Smith. – 95% Polaków jest miłych i serdecznych, pozostałe 5% ich oszukuje. A wy nie potraficie z tym walczyć. Tymczasem trzeba powiedzieć: „Nie. Nawet jeśli teraz mnie oszukiwał, musi za to zapłacić”. W Stanach każdy walczy. Wiemy, że jeżeli ktoś kombinuje, prędzej czy później będzie miał kłopoty.

– Jest zbyt dużo korupcji. Kiedy zdecydowaliśmy się otworzyć knajpę, załatwiliśmy wszystko bez łapówek. Ludzie sądzili, że jesteśmy naiwni. A ja myślę, że to jest droga do sukcesu – mówi Kai Schoenhals. – Nie rozumiem też, dlaczego nie można grzać w mieszkaniach przed 15 października, jeżeli jest zimno. Od kilku miesięcy czekamy, by zastrzegli nam telefon. Mówią, że mają problemy techniczne. Macie też najdroższe połączenia telefoniczne w Europie. To samo z opłatami za energię. Gdzie płaci się za trzy miesiące z góry?

Swoje zmartwienia ma też Beverly. Bo spokój w Kłopotnicy skończył się trzy lata temu. Zaczęły się głośne eksplozje i ruszyła budowa kolejnego kamieniołomu. Przestraszeni mieszkańcy wybrali Bev na sołtysa. Teraz w imieniu mieszkańców i własnym Bev ma pretensje, że nikt ich nie pytał, czy życzą sobie tutaj kamieniołomu. – Jaki ja mam piękny widok. Góry, przyroda. I serce mi się „łamuje”, kiedy widzę te kopalnie. Za jakiś czas może tu być tragedia. Wszystko zniszczą, a kamieniołom podejdzie ludziom pod okna – ubolewa.

W Polsce, zdaniem Bev, to właśnie jest najdziwniejsze – ludzie wybierają władzę, by była przeciwko nim. Lokalni politycy nie słuchają ludzi. – Zagrożony jest cały region, protestujemy, piszemy petycje. Bo ludzie chcą żyć z turystyki. Władze są jednak prokopalniane – narzeka.

– Jest trudno, ale postęp jest znaczny. Nadal brakuje dogodnych form prowadzenia biznesu. Na szczęście nowe przepisy to zmieniają. W porównaniu z innymi krajami nie ma też taniej siły roboczej – mówi Roman Rewald z Amerykańskiej Izby Handlowej, partner w firmie Weil, Geotshael&Manges. – Jednak największym problemem jest egzekwowanie prawa przez sędziów i organy ścigania. Inwestorzy nie mogą dochodzić swoich praw zgodnie z zasadami, dlatego traktują Polskę jak dziki kraj. Są też dobre strony – Polska jest rynkiem, który cechuje się dynamicznym rozwojem. Jest ciągle chłonny. Ma jeszcze niewyrobionych konsumentów, więc do pewnych rzeczy można przekonać ich reklamą. Poza tym położenie geograficzne jest fenomenalne.

Ale czasami irytują ich z pozoru banalne rzeczy. – Tutaj jest rude – mówi Matthew i pyta o polskie tłumaczenie tego słowa. – A, już wiem. Nieuprzejmość – dodaje po chwili. – W Polakach jest dużo pozytywnej energii, ale zewnętrznie tego nie okazujecie. – Kiepskie są drogi i ich oznakowanie. Ale staram się niczemu nie dziwić – dokłada swoje Ben, który na razie ma „otwarty umysł” i nie chce krytykować.

Często muszą tłumaczyć, dlaczego zdecydowali się przyjechać do tak egzotycznego kraju. No właśnie, dlaczego? – Nie ma jednego powodu – mówi prof. Lewicki. – Część z nich została oddelegowana do Polski przez firmy, które mają tu przedstawicielstwa. Duża grupa szuka w Polsce możliwości realnej pracy. Stąd wielu u nas amerykańskich nauczycieli języka. W USA lektor to w zasadzie żadna profesja.

Niechęć do spraw papierkowych

Nikt dokładnie nie wie, ilu Amerykanów przebywa w Polsce. Jedni przyjeżdżają, drudzy wyjeżdżają. Spora grupa przebywa nielegalnie. Aby zalegalizować swój pobyt, trzeba pokonać formalności, a Amerykanie z natury są niechętni sprawom papierkowym. W USA nie ma obowiązku meldunkowego. Nie istnieją też dowody osobiste. Za dowód tożsamości służą prawa jazdy.

Z danych Urzędu ds. Repatriacji i Cudzoziemców wynika, iż zezwolenie na czas oznaczony, pobyt maksymalnie do dwóch lat, uzyskało w 1998 r. 116 obywateli amerykańskich, w 1999 r. – 741, w 2000 r. – 506, w 2001 r. – 740, a w 2002 r. – 1160. Zgodę na osiedlenie się uzyskało natomiast w 1998 r. 13 Amerykanów, w 1999 r. – pięciu, w 2000 r. – 11, 2001 r. – dziewięciu, a w roku 2002 – siedmiu. Według danych GUS pochodzących ze spisu powszechnego, w Polsce przebywało w 2002 r. 1294 Amerykanów: 686 mężczyzn i 608 kobiet. Najwięcej w województwie mazowieckim – 397 osób.

Każdego roku do Polski przyjeżdża kolejna grupa amerykańskich studentów. W oficjalnych statystykach Biura Uznawalności Wykształcenia i Wymiany Międzynarodowej widnieje obecnie 14 studentów zza oceanu. Zapewne ta liczba jest nieco większa, ale część uczelni przesyła informacje z pewnym opóźnieniem. Do tego dochodzi 32 Amerykanów polskiego pochodzenia. Studiują przede wszystkim w akademiach medycznych – dlatego że jest to tańsze.

W największych firmach z amerykańskim kapitałem jest ich niewielu. W General Motors Poland nie pracuje żaden, zaś w firmie Epstein jest dwóch menedżerów z USA. W PepsiCo prezesem naczelnym jest Michael Holmes, a dyrektorem finansowym Bradley Holder. W polskim oddziale International Papers nie są zatrudnieni żadni obywatele USA. Ale dwóch Amerykanów odpowiedzialnych za region Europy, prezydent IT David Bailey i dyrektor ds. technologii Harvey Westerwelt, ze wszystkich krajów europejskich na miejsce zamieszkania wybrało właśnie Polskę.

Wielu przyjmuje polskie obywatelstwo. W latach 1992-2003 polski paszport otrzymało 418 Amerykanów. Do najsłynniejszych należy koszykarz Joe McNaull, pierwszy Amerykanin z orłem na piersi. Do Polski przyjechał w połowie 1996 r., kiedy podpisał kontrakt z Komfortem Stargard Szczeciński. Rok później był już zawodnikiem Śląska Wrocław, z którym cztery razy zdobywał mistrzostwo Polski. 4 września 2000 r. otrzymał polskie obywatelstwo i w tym samym roku zadebiutował w reprezentacji narodowej. Bardzo szybko kibice nadali mu przydomek „Józek”. Ożenił się z wrocławianką, coraz lepiej mówił po polsku. Podkreślał, że czuje się Polakiem.

– Polska to piękny kraj, podobają mi się ludzie. Polska była dla mnie bardzo dobra, więc myślę, że jestem zobowiązany zostać i w jakiś sposób odpłacić się za to – mówił.

McNaull zdążył nawet rozegrać kilka spotkań w reprezentacji, po czym wyjechał do Grecji. Czy wróci? – Jeżeli dostanę zaproszenie do reprezentacji, od razu przyjadę, bo pamiętam, jak wspaniałe chwile przeżyłem w tym kraju. Ja o polskim paszporcie doskonale pamiętam – dodaje McNaull.

Najwięcej witaminy mają polskie dziewczyny

Denerwują się, gdy słyszą pytania o „stereotypowego Amerykanina”. – Bo co to znaczy? W samym Nowym Jorku mieszka 14 mln ludzi. I każdy z nich jest zupełnie inny – zżyma się Kai Schoenhals. Być może dlatego specjalnie nie szukają w Polsce kontaktów z rodakami. – Rozmawiałem raz czy dwa z innymi Amerykanami w pracy. Poza nimi nie znam innych – mówi Ben. – Mam kilku znajomych Amerykanów, ale najlepsi przyjaciele są Polakami – przyznaje Preston Smith.

– Tego typu zachowanie jest charakterystyczne dla Amerykanów: przyjeżdżam i zaczynam żyć życiem tego kraju. Na szczęście nie nawracają nas i nie twierdzą, że są ulepieni z lepszej gliny – wyjaśnia prof. Lewicki.

Matthew, Kai i Preston ożenili się z Polkami. I są zgodni co do jednego: najwięcej witaminy mają polskie dziewczyny. – Moja żona wie o tym, niestety – śmieje się Matthew. Poznał ją, gdy była jego szefową. Mają córkę i syna.

– Amerykańskie relacje damsko-męskie są nieudane, nierealne. Ludzie oglądają filmy i tego samego oczekują w życiu. Amerykanki boją się, co ludzie o nich pomyślą, więc zachowują się tak, jak uchodzi za poprawne. I faceci w USA nie wiedzą, co mają robić – cierpliwie tłumaczy Preston, zachwycony otwartością naszych rodaczek. – Tutaj dziewczyny po prostu lubią chłopaków. Nie macie tej gry, tego zmarnowanego czasu. Jak chłopak podoba się dziewczynie, to ona po prostu na niego się gapi. Nasze dziewczyny są strasznie skryte, boją się, że ludzie będą o nich źle myśleć. Jako nastolatki zaczynacie bardzo mocno romansować. W Teksasie, gdybym był nastolatkiem i nie odprowadził dziewczyny do domu o 22., tak jak obiecałem, jej ojciec by mi przyłożył. Nasze podejście do miłości jest bardzo konserwatywne. – Mężczyznom też niczego nie brakuje. To przystojniaczki – Bev broni płci brzydkiej w wersji polskiej.

Ich codzienne życie to mieszanka dwóch kultur. – Moje życie toczy się raczej po polsku. Śpiewam, gram na gitarze. Trenuję kung-fu. Macie tu świetnych nauczycieli sztuk walki. My nie mogliśmy jeździć do Wietnamu, dostęp do Chin był ograniczony. Ostatnio poznałem wietnamskiego instruktora. Wątpię, czy spotkałbym kogoś takiego w Teksasie. Także zawodowo szedłbym zupełnie w innym kierunku. Moja gazeta osiągnęła sukces. Ale przede wszystkim nie miałbym okazji rozmawiać z Lechem Wałęsą, Danutą Hübner czy Wojciechem Jaruzelskim – Preston Smith lubi swoje polskie życie. Bardzo dobrze mówi po polsku, podobnie jak Beverly. Szybko, czasem coś zgrabnie przekręci. Nigdy nie uczyła się języka. Czytała gazety, oglądała telewizję, rozmawiała z ludźmi. A Bev uwielbia mówić. Uwielbia też polską kuchnię. – Najbardziej... ruskie pierogi, placek po węgiersku i kopytka – śmieje się.

I'm fine

Bev każdego roku na kilkanaście dni wyjeżdża do rodziny w USA. – Tęsknię, ale jak wracam do Polski, wiem, że jednak tutaj jest mój dom – mówi. Również David i Karen nie myślą o powrocie do Stanów. Przed dwoma laty w Katowicach przyszedł na świat ich syn Elijah. – Chciałbym zostać w Polsce na stałe – mówi David.

– Wiele w swej historii przeszliście. Nadal jest dużo biedy, a wy to wszystko znosicie – podkreśla Bev. – Zazdroszczę wam tej cierpliwości. Kiedy przyjechałam, nie mogłam się przyzwyczaić do kolejek w sklepach. A Polacy spokojnie stali z siatkami, rozmawiali. W USA pewnie by zaraz jakaś rewolucja wybuchła. A wy czekacie, kiedy będzie lepiej – tłumaczy Beverly.

Czego Polacy mogą się nauczyć od Amerykanów? – Obowiązkowości i optymistycznego spojrzenia na otaczającą rzeczywistość. Oni nie znoszą narzekania, co jest tak typowe dla Polaków. Kiedy witają się, mówią: How are you? Na tak postawione pytanie można odpowiedzieć tylko: I'm fine, w porządku. Tak samo zachowują się w Polsce. Gdy mają jakiś problem, sami starają się go rozwiązać. A gdy nie znajdują odpowiedzi, idą do psychoanalityka. A my oczywiście szukamy winnych: żony, złego szefa, rządu – śmieje się prof. Pastusiak.

Dzięki kilkumiesięcznemu pobytowi w Polsce Ben zaczął inaczej patrzeć na swoich rodaków. – Na lotnisku w Warszawie zobaczyłem rodaka, który zachowywał się, jakby był ucieleśnieniem stereotypu Amerykanina. W barze krzyczał do dziewczyny za ladą: „Podobał mi się twój kraj. Pewnie przyjadę tutaj ponownie”.

Idalia Mirecka, Tomasz Sygut

Źródło artykułu:Tygodnik Przegląd
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)