Cmentarzysko fast foodu. Tu kończą życie produkty zbyt mało doskonałe
Sięgam do jednotonowego zbiornika z cukierkami. Wyławiam garść, próbuję. Słodkie albo mentolowe, czyli takie, jakie być powinny. Dla producentów to jednak odpady. Zbyt niedoskonałe, aby mogli je zjeść Polacy.
- Dla zwykłego człowieka to może być hardcore, że wyrzuca się tyle jedzenia - mówi Wilfried de Moor. Tak Holender stara się przygotować mnie na to, co zobaczę. W jego firmach Iungo oraz Eko Pasza przerabiane są w Strzelinie na Dolnym Śląsku wybrakowane produkty.
Ostrzeżony zostałem, ale i tak jestem zaskoczony skalą. W halach piętrzą się bułki do hamburgerów, które zostały nieidealnie obsypane sezamem. Po sąsiedzku leżą takie, które krzywo wyrosły podczas pieczenia. Są też batony, w których karmel nie był wystarczająco karmelowy. Z kolei cukierki odświeżające oddech zostały skazane na przemiał, bo były delikatnie ukruszone.
Pod Strzelinem (woj. dolnośląskie) kończą też żywot lody, chipsy, gumy do żucia, makarony.
De Moor widzi moją reakcję. - Nawet nie chcę myśleć, co by było, gdyby to miało trafić na normalne wysypisko albo do dziury w lesie. Jesteśmy jedną z kilku firm, które temu zapobiegają - zaznacza szybko. I dodaje: - Miewam wyrzuty sumienia, że tak kończy żywność, jako odrzut po produkcji.
Z Polską Holender jest związany od 1998 roku. Zaczynał jako rolnik. Jego wielkopowierzchniowe gospodarstwo produkowało mleko. Z czasem działalność przestała się opłacać. To wtedy De Moor wszedł w biznes, którym obecnie się zajmuje. Oczyszcza fabryki żywności z odpadów.
Jak powstają odrzuty z produkcji?
Idziemy w głąb zakładu. Przechodzimy obok 1000-litrowych pojemników wypełnionych kolorowymi landrynkami. Jest ich 25 ton. Pod nogami chrupią nam rozerwane płaty makaronu lazania, które wysypały się z rozerwanych kartonów, i bułki. To akurat odpady z piekarni zaopatrującej w pieczywo m.in. sieć fast foodów. Ile tego jest? 250 ton na tydzień. 1000 ton na miesiąc.
Obok piętrzy się brązowa hałda połamanych już na kawałki batonów, czekolad i wafelków. W sąsiednim boksie magazynu usypano górę z pastylek gum do żucia.
Spodziewałem się smrodu, jak na każdym wysypisku, ale o dziwo nie śmierdzi. Wręcz przeciwnie, zapach jest nawet przyjemny. Tworzy go mieszanina aromatów czekolady, przypraw i fermentujących drożdży. Od czasu do czasu powieje mentolem.
Sięgam po leżące na posadzce ubłocone pudełko z batonami. Rozrywam opakowanie. Zagryzam. W smaku nie ma nic podejrzanego.
- Co tu jest nie tak? Dlaczego to odpad?
Holender wzrusza ramionami. Nie zna przyczyny odrzutu każdej dostawy, która trafia do jego firmy. Przyjeżdża TIR, zrzuca ładunek. I tyle. Zadaniem firm Iungo i Eko Pasza jest przerobienie odpadu na "paliwo do biogazowni".
- Najczęściej jest jakiś błąd w recepturze. Odpadem stają się produkty z pierwszych godzin produkcji, kiedy reguluje się urządzenia na linii produkcyjnej - stara się wytłumaczyć powody.
- Z taśmy mogą schodzić słodycze nieprawidłowo oblane czekoladą albo z domieszką alergenów. Pieczywo może być niedoskonałe z powodu nieprawidłowego kształtu po upieczeniu, końca daty przydatności do spożycia - wylicza Wilfried de Moor.
Zastrzega od razu, że nie mówi o praktykach swoich kontrahentów, ale wypowiada się ogólnie na podstawie kilkunastu lat doświadczenia w branży.
Kolejny przykład. Landrynki jednej z marek automatyczna linia pakuje do paczuszki po 10 sztuk. Na końcu sprawdza się wagę gotowego produktu. Ale nie tylko - czułe urządzenie wykrywa paczki zawierające ułamany cukierek i odrzuca je na bok.
Ponieważ paczka cukierków kosztuje niecałe 2 zł, nikomu nie opłaca się sprawdzać, co poszło nie tak, rozpakować i selekcjonować cukierki na te, które są dobre i na uszkodzone. Wszystko automatycznie staje się odrzutem z produkcji.
Kolejny powód do dyskwalifikacji to błąd w informacjach na opakowaniu produktu albo słaba jakość surowca do produkcji. Bywało już, że na placu pod Strzelinem lądowały bryły czekolady ważące tonę.
I nie był to najbardziej zaskakujący odpad, jaki tu trafił. Kiedyś dotarły tu chipsy z loterii z nagrodami. W opakowaniach były prawdziwe banknoty i wszyscy pracownicy chcieli być zaangażowani do ręcznego otwierania torebek.
To nie jest dla ludzi, ale dla bakterii
Sięgam do jednotonowego zbiornika z cukierkami i wyławiam garść. Próbuję. Słodkie albo mentolowe, czyli takie, jak powinny być. Obok ładowarka nabiera na łyżkę górę batoników zmieszanych z chipsami. Ta mieszanina ląduje w wielkim młynie, który rozdrabnia jedzenie na małe kawałki. Fragmenty opakowań i papierki zostają w bębnie maszyny. Z podajnika sypie się czysty granulat. Pachnie czekoladą i przyprawami. Próbuję. Jest smaczny.
Oczywiście nie jest przeznaczony dla ludzi. Granulat miesza się z plewami po produkcji mąki. Po wymieszaniu powstaje wysoka na 6-8 metrów góra sypkiej masy. To nią karmione są bakterie w biogazowniach, które uwielbiają cukier ze słodyczy i przekąsek. Przerabiają tę mieszankę, produkując metan, a pozostałości zamieniając w kompost.
Metan jest spalany, a kompost trafia do sklepów jako podłoże do użyźniania ziemi pod kwiatami i warzywniakami. W ten sposób ostatecznie likwiduje się problem niedoskonałego batonika i wadliwej bułki.
De Moor prosi, żeby nie ujawniać dokładnej ceny, jaką niemieckie i holenderskie biogazownie płacą mu za jeden transport paliwa dla swoich bakterii. Zgadza się za to, aby zestawić tę wartość z ceną jakiegoś innego produktu. Przeliczam. Wychodzi mi, że ciężarówka z wsadem ze Strzelina jest warta mniej więcej tyle, co 20 markowych telewizorów o rozmiarze 32 cali.
Walka o rynek odpadów. Do akcji wchodzi ekologiczna fundacja
Nieprzypadkowo Wilfried de Moor godzi się na pokazanie kulis swojego biznesu. To dotychczas było tajne/poufne, bo firmy, których logo znajduje się na "odrzutach z produkcji", nie życzą sobie pokazywania gór jedzenia, które staje się odpadami. Zazwyczaj komunikują osiągnięcia w redukcji śmieci, używanego plastiku i występują w raportach Federacji Banków Żywności jako darczyńcy jedzenia dla ubogich.
Nieoczekiwanie bramę do przetwórni odpadów pod Strzelinem otworzyła mi jedna z ekologicznych fundacji z Dolnego Śląska. Jak? Złożyła skargi m.in. do Inspekcji Sanitarnej i Wojewódzkiego Inspektora Ochrony Środowiska. Według ekologów gromadzone odpady miały grozić zatruciem ujęcia wody pitnej dla wsi Górzec. Dowodem na nieprawidłowości mają być zdjęcia z drona, który latał nad składowiskiem.
To po tej akcji przedsiębiorca zdecydował się wpuścić mnie na teren zakładu.
- Nie mam nic do ukrycia. Może pan przyjechać i zajrzeć w każdy kąt. Niech pan bezstronnie to opisze - deklarował prezes Iungo i Eko Paszy.
Pierwszą kontrolę pod Strzelinem przeprowadziła Inspekcja Sanitarna. W protokole czytamy, że nie stwierdzono nieprawidłowości i złamania przepisów. Nie pojawiły się uwagi ani wnioski inspektorów. Nie było mandatu. Również Wody Polskie nie potwierdziły, by prowadzona działalność miała wpływ na jakość pozyskiwanej wody. Kontrola inspektorów ochrony środowiska jeszcze trwa, a zakończy się 16 maja.
De Moor domyśla się, że działania ekologów w rzeczywistości inspirują jego konkurenci. Jego pracownik ustalił, że szefowa aktywistów pracuje w firmie PR, która chwali się współpracą z konkurencyjną firmą zagospodarowującą odpady. To właśnie ona straciła na rzecz Holendra dwa duże kontrakty na odbieranie odpadów od firm produkujących żywność. Teraz konkurencja rzekomo próbuje się zemścić, stawiając go w złym świetle. W branży odpadowej takie wojny podjazdowe to norma.
"Temat odpadów jest dla nas ważny"
Ile żywności marnują producenci? Według badań Federacji Banków Żywności około 2 mln ton.
Dotarliśmy do producentów, którzy kierują odpady na składowisko koło Strzelina. Na rozmowę o utylizowaniu produktów zgodziła się firma Mondelez Polska. - Utylizacja to ostateczność i dotyczy produktów, które nie mogą w żaden sposób być wykorzystane dalej, przekazane jako darowizna, nie spełniają norm jakościowych, są poza specyfikacją - mówi Agnieszka Kępińska, dyrektorka komunikacji w Mondelez Polska. - Wewnętrznie mamy szereg programów, jak wadliwy materiał wykorzystać powtórnie, żeby go odzyskać - dodaje
Tak komentuje powstanie odrzutów z batonów i czekolady: - Nie spełniają naszych wymogów jakościowych i nie mogą być ponownie wykorzystane do produkcji żywności. Zanim produkt zostanie zakwalifikowany jako odpad, przechodzi kilkukrotną weryfikację, czy nie może zostać ponownie wykorzystany do produkcji, gdyż taki odpad staramy się redukować. Nie są to produkty przeterminowane (wyłącznie sporadycznie mogą to być jedynie przeterminowane próby produkcyjne, niewielkie partie).
Przedstawicielka Mondelez podkreśla, że firma, współpracując z bankami żywności, uzyskała tytuł "darczyńcy dziesięciolecia". Faktycznie, w raporcie banku żywności z 2019 wylicza 33 darowizny o wadze 54 ton. Zostały wycenione na 634 130,4 zł.
Z kolei McDonald's w mailu do redakcji WP informuje, że za odpady w Strzelinie odpowiada firma Aryzta, dostawca pieczywa do sieci restauracji.
"Temat zagospodarowania odpadów w naszym łańcuchu dostaw jest dla nas ważny. Dlatego też oczekujemy od naszego partnera natychmiastowego sprawdzenia sytuacji i zapewnienia odpowiedniego zagospodarowania odpadów z uwzględnieniem ich wpływu na środowisko i lokalną społeczność" - czytamy w komentarzu biura prasowego.