Cisza przed burzą, czyli co dla Polski i Polaków oznaczałby Brexit
• W czwartek w Wielkiej Brytanii odbędzie się referendum ws. Brexitu
• Na finiszu kampanii zwolennicy i przeciwnicy Brexitu idą łeb w łeb
• Co dla Polski oznaczałoby wystąpienie Wyspiarzy z Unii Europejskiej?
• Eksperci są zgodni, że dla naszego kraju byłoby to bardzo niekorzystne
• Zmieniłaby się sytuacja geopolityczna w naszym regionie - mówi WP prof. Wawrzyniec Konarski
• To wszystko przypominałoby powrót do czasów zimnej wojny - ocenia prof. Edward Haliżak
Ważą się losy pozostania Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej. Oczy całego Starego Kontynentu skierowane są na Wyspy, gdzie już w czwartek odbędzie się specjalne referendum w tej sprawie. Ze szczególnym zainteresowaniem i niepokojem na wyniki głosowania czekają Polacy, których w Wielkiej Brytanii jest oficjalnie ok. 790 tysięcy. Z mniejszości wyprzedzają nas tam tylko Hindusi.
Na finiszu przedreferendalnej kampanii zwolennicy i przeciwnicy Brexitu idą łeb w łeb w sondażach, a centralna komisja wyborcza zarejestrowała rekordową liczbę wyborców (46 499 537 osób). Wynik głosowania będzie miał olbrzymi wpływ na dalsze losy Unii Europejskiej, ale również jej poszczególnych członków, w tym w dużej mierze Polski. Co zatem oznaczałoby dla naszego kraju wyjście Brytyjczyków ze Wspólnoty?
Bilans zysków i strat
- Nie widzę żadnych pozytywnych skutków Brexitu dla Polski. Negatywnych jest natomiast sporo. Będą one przejawiały się przede wszystkim w prawno-instytucjonalnej niepewności. Gdyby Wielka Brytania zdecydowała się opuścić Unię Europejską, to musiałaby negocjować od podstaw wszystkie umowy międzynarodowe. Polska wpadłaby wówczas, tak jak cała Europa, w próżnię traktatową - odpowiada w rozmowie z WP profesor Edward Haliżak, szef Instytutu Stosunków Międzynarodowych Uniwersytety Warszawskiego.
Ekspert zwraca również uwagę, że opracowanie nowych traktatów byłoby bardzo czasochłonne, a zarazem kosztowne. - Umowy byłyby zawierane pod presją czasu, co pociągnęłoby za sobą szereg niedoskonałości legislacyjnych. Brexit doprowadziłby dodatkowo do osłabienia Unii Europejskiej. To z kolei mogłoby spowodować poważne tąpnięcie polskiego złotego. Pesymistyczny wariant mówi nawet o kryzysie walutowym w Polsce - analizuje prof. Haliżak. - Wzrosłyby również składki płacone do budżetu unijnego - dodaje.
- Przekornie można powiedzieć, że pozytywnym skutkiem Brexitu mogłoby być postawienie przez Polskę postulatu głębokiego zreformowania Unii Europejskiej. W dotychczasowym kształcie jest ona bowiem mało demokratyczna, a bardzo zbiurokratyzowana. Niezależnie od tego, że jesteśmy obecnie objęci negatywną recepcją w UE, mielibyśmy wówczas moralne prawo, by zgłosić taką inicjatywę - mówi z kolei prof. Wawrzyniec Konarski, politolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Jego zdaniem o ile pozytywne skutki Brexitu ciężko jest znaleźć, o tyle negatywne widoczne są gołym okiem. Jednym z najistotniejszych w kontekście Polski byłaby zmiana sytuacji geopolitycznej w naszym regionie. - Brexit mógłby być początkiem wzmocnienia "twardego jądra" UE, a ten proces odbyłby się kosztem naszego kraju, Węgier, Rumunii oraz Bułgarii. Nie dotyczyłby raczej Czechów, którzy są do bólu pragmatyczni i odnaleźliby się w nowej rzeczywistości. Byłby to zapewne początek końca współpracy Grupy Wyszehradzkiej oraz ponowna fragmentacja całego naszego regionu. Jego państwa prowadziłyby wówczas egoistyczną politykę i o żadnym współdziałaniu nie byłoby mowy. Polska, która ma swoje aspiracje i ambicje, wyłącznie by na tym straciła - ocenia politolog UJ.
Za rządów PiS nasz kraj skierował swoją politykę zagraniczną w stronę Wielkiej Brytanii. Warszawa widzi w Londynie "partnera strategicznego" ważniejszego od Niemiec, a nawet Francji. Czy możliwe jest zatem partnerstwo polsko-brytyjskie poza UE?
Według prof. Konarskiego zdecydowanie nie. - Już teraz błędem jest stawianie na Wielką Brytanię w kontekście kluczowego partnera w UE, a co dopiero po Brexicie. Wówczas Wyspiarze zupełnie nie przejmowaliby się problemami i rolą Polski we Wspólnocie. Szukaliby kontaktu z innymi państwami i z pewnością w dłuższej perspektywie dogadaliby się również z Rosją - analizuje politolog z UJ.
Przewiduje on również, że wystąpienie Wyspiarzy ze Wspólnoty doprowadziłoby do sytuacji, w której jedyną strukturą w ramach której Polska mogłaby się samorealizować byłoby NATO. - Tu też jest jednak jedno "ale". W efekcie Brexitu mogłoby dojść do zacieśnienia kontaktów o charakterze gospodarczym pomiędzy bogatymi krajami UE, a Rosją. To z kolei oznaczałoby zniesienie sankcji. Polska jako główny ich animator zostałaby wówczas sama ze swoimi argumentami i stanowiskiem, które w mojej ocenie jest błędne - przekonuje prof. Konarski.
Niewygodne powroty?
Ewentualne wystąpienie Wielkiej Brytanii z UE miałoby również kolosalne znaczenie dla Polaków mieszkających na Wyspach. Najprawdopodobniej oznaczałoby dla nich utratę zasiłków socjalnych, utrudniony dostęp do rynków pracy oraz ostrzejsze kontrole na granicach.
- Paszporty, odprawy i kontrole graniczne, to wszystko przypominałoby powrót do czasów zimnej wojny. Z kolei utrudnienie Polakom dostępu do rynku pracy i opieki socjalnej sprawiłoby, że nasi rodacy na Wyspach nabraliby takiego statusu, jak uchodźcy z Syrii czy Iraku - ocenia prof. Haliżak.
Z tak postawioną tezą nie zgadza się jednak prof. Konarski. - Stwierdzenie, że Polacy w Wielkiej Brytanii mieliby taki sam status, jak uchodźcy z Syrii czy Iraku jest zdecydowanie przesadzone. Po pierwsze, nasi rodacy z punktu widzenia pragmatycznej polityki zatrudnieniowej, są grupą bardzo pożądaną w Wielkiej Brytanii. Gdyby zabrakło Polaków, Litwinów i innych nacji z naszego regionu, to na ich miejsce nie przyszliby przecież Brytyjczycy. Wówczas trzeba by było sięgnąć po pracowników z poza europejskich kręgów kulturowych. Z punktu widzenia bezpieczeństwa wewnętrznego Wielkiej Brytanii byłoby to zupełnie nieopłacalne oraz nielogiczne. Dlatego myślę, że gdyby Anglicy zdecydowali się opuścić UE, to dużej części naszych rodaków umożliwiono by pozostanie na Wyspach, pod warunkiem, że zajmowaliby się zajęciami, których niechętnie podejmują się Brytyjczycy - analizuje ekspert UJ.
Nasi rozmówcy są jednak zgodni, co do tego, że dla części naszych rodaków Brexit oznaczałby konieczność powrotu do Polski. Z raportu Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM) wynika, że jeśli dojdzie do Brexitu, to aż 400 tysięcy Polaków żyjących obecnie na Wyspach, może zostać zmuszonych do powrotu do kraju. Z czym wiązałoby się przyjęcie tak dużej rzeszy ludzi?
- To zjawisko miałoby zarówno pozytywne, jak i negatywne skutki. Do tych pierwszych zaliczyć należy transfer umiejętności, kultury biznesu, znajomości języka, rynków, praktyki biznesowej, wyższych kwalifikacji praz kapitału. Negatywne skutki, to powrót pracowników najemnych. Oni stanowiliby dodatkową podaż siły roboczej. Wzrosłaby konkurencja na rynku pracy, a co za tym idzie bezrobocie. Szanse młodych na znalezienie pracy, które obecnie są już niskie, jeszcze bardziej by zmalały - odpowiada prof. Haliżak.
Z kolei prof. Konarski zwraca uwagę na związaną z powrotami komplikację życia społeczno-politycznego, która mogłaby prowadzić nawet do kontestowania zastanej rzeczywistości. - Powracający do kraju Polacy stanowiliby grupę nacisku, która w sposób naturalny generowałaby opór. Z punktu widzenia wzrostu postaw obywatelskich w sferze aktywności gospodarczej byłby to ciekawy zastrzyk osób operatywnych, mających inicjatywę oraz ochotę coś zmieniać. Byłoby to jednak niekorzystne dla obozu znajdującego się przy władzy, gdyż nie mógłby on spełnić ich oczekiwań związanych ze standardami prawnymi czy rynkiem pracy - tłumaczy politolog.
Efekt domina?
Po ewentualnym Brexicie wielką niewiadomą byłaby również przyszłość samej UE oraz jej państw członkowskich. W ocenie prof. Haliżaka w najbardziej pesymistycznym scenariuszu, po podjęciu przez Wielką Brytanię decyzji o opuszczeniu Wspólnoty, podobną deklarację mógłby złożyć również polski rząd.
- Po wyjściu Wielkiej Brytanii z UE sytuacja polityczno-psychologiczna byłaby zupełnie inna niż obecnie i bardzo dynamiczna. Czarne scenariusze mówią nawet o tąpnięciu w sferze politycznej oraz ekonomicznej. Panika na rynkach międzynarodowych oraz rynkach uderzyłaby najmocniej w najsłabsze państwa, które są na średnim rozwoju, czyli w Europę Środkowo-Wschodnią. Nastąpiłaby ucieczka wielkiego kapitału z Polski do innych krajów. To mogłoby skłonić PiS do podjęcia takich działań - przekonuje szef szef Instytutu Stosunków Międzynarodowych Uniwersytety Warszawskiego.
W ocenie prof. Konarskiego taki scenariusz jest jednak całkowicie nierealny. To byłby szalony krok, tymczasem Jarosław Kaczyński jest bez wątpienia politykiem inteligentnym, a nie szalonym. Jeżeli miałby doprowadzić do sytuacji, że Polska byłaby zupełnie osamotniona w swoich działaniach, to wówczas byłoby to działanie na szkodę swojego kraju i kierowanie się tylko i wyłącznie własnym egoizmem - tłumaczy politolog UJ i wylicza listę strat, które poniósłby nasz kraj, gdyby chciał zdecydować się na ten krok.
- Jakakolwiek sugestia czy deklaracja Polski w kontekście naszego opuszczenia UE byłaby zupełnie nieopłacalna pod kątem finansowym. Skutkowałaby ponadto kompletną izolacją naszego kraju na Starym Kontynencie. Pamiętajmy również o tym, że do roku 2020 mamy zagwarantowane dość istotne fundusze unijne. Gdyby one miały być przeznaczone na państwo, które chce opuścić Wspólnotę, to pod względem prawnym nie dałoby się ich cofnąć, ale trzeba zdawać sobie sprawę, że te pieniądze byłyby w sposób bardzo drobiazgowy i skrupulatny rozliczane. To z kolei mogłoby oznaczać bankructwo wielu polskich firm. Mogłoby nawet zachwiać budżetem naszego kraju - punktuje prof. Konarski.
Nasi rozmówcy są jednak zgodni co do tego, że podczas czwartkowego referendum w Wielkiej Brytanii przeważy głos rozsądku i pragmatyzm, a Wyspiarze nie zdecydują się na opuszczenie Wspólnoty. - Śmierć posłanki Jo Cox była swego rodzaju katharsis, które otrzeźwiło tych Brytyjczyków, którzy kierują się tylko i wyłącznie swoim wąsko pojętym egoizmem. Można powiedzieć, że była to dramatyczna danina złożona na ołtarzu zwolenników pozostania w UE i mam nadzieję, że nie pójdzie na marne - kończy