Chluba Warszawy jak rozprute gacie, a gala - z "Misia"
Kurtyna zablokowana, mikrofon nie działa, Platiniemu dzwoni komórka, serwery zapchane. A, z przedwczoraj wiemy jeszcze, że Stadion Narodowy wygląda ponoć jak... rozprute gacie (alarmują niektórzy architekci, przynajmniej wg "Gazety Wyborczej"). Tyle dobrego, że pan Tomasz wylosował wejściówki. Urażone poczucie estetyki plus Gala-prowizorka rodem z „Misia” dostarczyły dużo radości kilku portalom i stacjom informacyjnym, a nawet jednej opiniotwórczej gazecie - pisze Michał Sutowski w felietonie dla Wirtualnej Polski.
02.03.2011 | aktual.: 02.03.2011 14:59
Komentarze internautów na temat spartaczonej imprezy i kłopotów z zakupem biletów na Euro rozkładały się dość przewidywalnie: winna jest III RP, złodzieje z PO, sabotaż Kaczyńskiego, względnie 300 lat cywilizacyjnego zapóźnienia kraju. I wszystko to byłoby nawet zabawne gdyby nie fakt, że właściwie od samego początku krytyka przygotowań do Euro 2012 sprowadza się do narzekań na opieszałych biurokratów, insynuacji przekrętów przy przetargach, w najlepszym razie wskazywania na niedostatek inwestycji w publiczny transport. Nie licząc odosobnionych głosów (Edwina Bendyka, Joanny Kusiak, Piotra Waglowskiego), praktycznie nie słychać o tym, o czym większość kibiców (do których się zaliczam) słuchać nie ma ochoty. O tym mianowicie, że Euro 2012 może okazać się klęską właśnie wtedy, gdy przebiegnie zgodnie z planem.
Portugalia i Korea Południowa po mistrzostwach zostały z pustymi stadionami, z którymi nie bardzo wiadomo, co zrobić. To samo w RPA, gdzie np. w Kapsztadzie kontrahent wycofał się z obsługi obiektu po imprezie – okazała się kompletnie nieopłacalna. Kraj został z drogimi hotelami, w których nie ma komu mieszkać i pustymi autostradami z lotniska na stadion. Złośliwi internauci sugerują, by na zbudowanych obiektach organizować... ustawki – takie igrzyska bez trudu zapełnią trybuny, rozwiązując przy okazji problem niekontrolowanej przemocy.
Ktoś powie, że w odróżnieniu od mieszkańców RPA, my przynajmniej mamy czym jeździć po wybudowanych autostradach. Rzecz w tym, że akurat tych zabraknie – w niektórych przypadkach można wręcz wskazać, że budowa stadionu opóźni pozostałe inwestycje. Za cenę horrendalnie drogiego (droższego niż w Pekinie!) Stadionu Narodowego można by w Warszawie wybudować dwa mosty; Wrocław z powodu budowy stadionu (i rosnącego zadłużenia z poprzednich lat) właściwie zawiesił wszystkie pozostałe inwestycje, o wydatkach bieżących nie wspominając. Kilkaset milionów złotych na stadion w wypadku każdego z miast to nie jedyny koszt – inwestycje w imprezę sportową często wywracają do góry nogami dotychczasowe plany zagospodarowania. We wspomnianym Kapsztadzie, zamiast remontu starego wybudowano zupełnie nowy stadion – tylko dlatego, że okolice starego wydały się światowej federacji piłkarski niedostatecznie malownicze (czyt. były to slumsy). W Polsce rezygnuje się z rewitalizacji zaniedbanych dzielnic – albo z ogólnego braku środków
(jak we Wrocławiu), albo też z powodu ich przesunięcia na tereny w pobliżu budowanych obiektów (casus Gdańska)
.
Pozostaje jeszcze sama impreza – przedsięwzięcie szalenie przecież dochodowe. Tyle, że dla UEFA (zrozumieli to nawet Szwajcarzy, których trudno posądzić o brak asertywności wobec zewnętrznych instytucji). Europejska federacja piłkarska została – mocą umowy z polskim rządem – zwolniona z wszelkich form opodatkowania każdej jej działalności w trakcie mistrzostw. Jeśli zabraknie środków na którekolwiek z imprezowych przedsięwzięć – koszty weźmie na siebie państwo. O takim drobiazgu, jak wyłączność UEFA import i sprzedaż (zwolnionych z podatków!) gadżetów z oficjalnym logo, nie warto nawet wspominać.
Może przynajmniej „ludzie zarobią”? Fakt, że zagranicznych kibiców ktoś będzie musiał nakarmić, napoić i przenocować (bo już odzieje ich – w oryginalne gadżety – wyłącznie UEFA). Wygląda na to, że sprzedane noclegi, piwo i golonka to jedyny potencjalny zysk, jaki polscy przedsiębiorcy, właściciele kwater i knajp są wstanie wypracować. Z tym że piwo i golonka – sprzedane przed i po meczu. Bo za „w trakcie” trzeba już będzie zapłacić (UEFA oczywiście) umowę licencyjną – bez niej nie wolno organizować zbiorowego oglądania.
To może chociaż prestiż? Abstrahując od faktu, czy ktoś jeszcze pamięta, że ostatnie mistrzostwa odbyły się w Austrii/Szwajcarii, umowa z UEFA sprawia, że być może nasz kraj jako całość da się zagranicznym widzom zapamiętać. Miasta już niekoniecznie – nie wolno im się posługiwać logo ani nazwą mistrzostw w ramach promowania swego wizerunku.
Przypadek Londynu (igrzyska olimpijskie 2012) pokazuje, jak wewnętrznie sprzeczny bywa postulat dostarczenia ludowi chleba i igrzysk – rząd Davida Camerona „ściął” niemal wszystkie obszary wydatków publicznych, z wyjątkiem infrastruktury olimpijskiej. W tym kontekście można od biedy uznać, że nie jest z nami tak najgorzej. Na kpinę zakrawa jednak fakt, że sporą część z naszych gwarancji zrzeczenia się dosłownie wszystkiego na rzecz UEFA podpisali ministrowie rządu walczącego ponoć o naszą „podmiotowość”.
* Michał Sutowski specjalnie dla Wirtualnej Polski*