Chicago: Kwartet Macieja Barabasza w Lurze
Miłośnikom jazzu wystarczy dobra muzyka do słuchania. To prawda, ale lepiej jej się słucha w nastrojowej atmosferze nocnego klubu, a - jak się okazuje - dobrze również robią wrażenia wzrokowe w postaci dobrej fotografii, której przedmiotem jest jazz. W takiej właśnie oprawie wystąpił w Cafe Lura w trzeci piątek grudnia Kwartet Macieja Barabasza w sładzie: Maciej (gitara), Jon Irabagon (saksofon tenorowy i saksofon altowy), Kurt Schweitz (kontrabas) i Darren Scorza (perkusja).
Na surowej ceglanej ścianie tuż koło sceny wisiało ponad dwadzieścia fotografii, których autorami są: doświadczony artysta obiektywu Jerzy Szewczyk i debiutująca pod jego kierunkiem Ania Sztachelska.
Maciej Barabasz prowadzi cykl piątkowych koncertów jazzowych w Lurze od maja tego roku. Jest to jego jedyna stała impreza - poza tym grywa nieregularnie, w różnych klubach.
Chciałem - mówi lider kwartetu - stworzyć tradycję dobrego jazzu w polskim miejscu; żeby było wiadomo, że raz w miesiącu można przyjść w konkretny wieczór do polskiego klubu na prawdziwy jazz. Dodatkową atrakcją powinno być zderzenie z muzyką amerykańską. Za każdym razem jest trochę inny skład - przynajmniej jeden muzyk jest inny.
Z kwartetem Barabasza stowarzyszona jest grupa muzyków, których obecność cyklicznie się powtarza. Jest to z reguły podobna sekcja; najczęściej się powtarzają perkusja i kontrabas, choć teraz zacząłem grać z Kurtem Schweitzem, ale jest też starszy pan greckiego pochodzenia, Nick Tuntas. W tej sytuacji nawet gdy gra się podobne standardy - których mam w swoim repertuarze około 150 - zależnie od tego, z kim się gra, one potrafią brzmieć zupełnie inaczej - iść w stronę bardziej tradycyjną, albo w kierunku jazzu nowoczesnego. Lubię te zderzenia. Myślę, że to jest pomysł na to, żeby trochę różnicować program. Ten cykl będzie dzięki temu bardziej interesujący.
Muzycy chwalą sobie atmosferę Lury, która szczególnie poprawiła się dzięki obecnemu menedżerowi. Tomek Wójcik nie tylko wprowadził pewne zmiany we wnętrzu - lepsze światło, duża scena - ale przede wszystkim przed koncertem i w czasie przerw puszcza znakomitą muzykę jazzową.
Jest kilka słynnych miejsc w Chicago, jak np. Green Mill- mówi Barabasz, - ale tak naprawdę muzycy nie lubią tam grać, ponieważ jest hałas, ludzie nie słuchają. Często menedżer musi wychodzić do mikrofonu, uciszać publiczność, bo słuchają tylko pierwsze rzędy, a dalej jest wielki szum. Cafe Lura ma swoje wzloty i upadki, ale zaczyna się chyba podnosić i naprawdę lubię tam grać. Naturalnie - ludzie sobie tu i ówdzie gadają, ale generalnie w ciągu tych ostatnich pięciu miesięcy udało mi się tam zrobić kilka znakomitych koncertów. Przychodzą młodzi ludzie, którzy są zaskoczeni, że coś takiego się dzieje w polskim klubie, w dodatku z Polakiem prowadzącym amerykański skład. Poza tym w Lurze pojawiają się prawie wszystkie gatunki muzyczne - techno, reggae, flamenco i blues, przyjeżdżają czarne kapele bluesowe, było już kilku dobrych, znanych artystów bluesa - czyli też nie jest źle. (Krystyna Cygielska/pr)