Che wiecznie żywy
Od 40 lat jest symbolem seksu, plakatowym uosobieniem rewolucyjnego stylu. Stał się globalną marką, na której koncerny zarabiają krocie. Czy dlatego w Hollywood nigdy nie powstanie film, który ukazałby prawdziwą, ciemną stronę jego mitu - pisze Sean O’Hagan w tygodniku "Obserwer" co przedrukowuje "FORUM".
14.03.2005 | aktual.: 14.03.2005 14:56
30 lat po śmierci szczątki Ernesto Che Guevary powróciły na Kubę, jego ojczyznę z wyboru, odmienioną także za jego sprawą. Jego ostateczne miejsce spoczynku to mauzoleum na przedmieściach Santa Clara, miejsce o niemal religijnym znaczeniu dla Kubańczyków, którzy przeżyli rewolucję 1959 roku. Vallegrande, gdzie jego zwłoki z odciętymi dłońmi wystawiono na widok publiczny przez kilka dni po egzekucji, pozostaje tym, czym było: ta wyludniona osada nosi niewiele śladów jego bytności poza straganami z tandetnymi pamiątkami z Guevarą, wyczekującymi na autobusy z turystami. Na ścianie miejscowego biura telekomunikacji ktoś napisał: „Che żywy. Właśnie tak, jak tego nie chcieli”.
Madonna z brodą
W burzliwych latach po śmierci Guevary to samo przekonanie wyrażały niezliczone napisy „Che żyje” na ścianach Paryża, Pragi, Berkeley i Belfastu. Podczas politycznej zawieruchy 1968 roku stało się hasłem spontanicznego i ogólnoświatowego, jak się zdawało, powstania; przez krótką chwilę wydawało się, że stary porządek – kapitalizm, zimna wojna, konserwatyzm, militaryzm – naprawdę ustąpi miejsca czemuś młodszemu i bardziej swobodnemu (co to miało być, nie zostało nigdy do końca powiedziane). Owo coś ucieleśniała tragiczna i romantyczna postać Che Guevary.
– W pewnym sensie 1968 rok zaczął się w 1967 wraz z zabiciem Che – opowiada publicysta Christopher Hitchens, będący według własnych słów „marksistą nieugiętym, niewstydzącym się, ale pełnym wątpliwości”. Jak większość tych, którzy dojrzewali politycznie w późnych latach 60., Hitchens uległ kultowi jednostki, otaczającemu Guevarę. – Był wzorem niedościgłym dla takich jak ja mieszczańskich romantyków, bo pociągnął do końca wybór rewolucjonisty: walczył i zginął za sprawę.
40 lat później fala romantycznego idealizmu rozbudzonego m.in. przez Che wydaje się równie nierzeczywista jak świat „Alicji z Krainy Czarów”, a jego ideologia przestarzała i niedzisiejsza. Dziedzictwo jego poszło w rozsypkę na całym świecie, a pamięć o nim podtrzymują niedobitki lewackich ruchów partyzanckich, jak zapatyści w Meksyku, czy władze świeżo powołanej Ludowej Demokratycznej Republiki Konga.
Na Kubie pozostaje niemal świętym, symbolem tego czym było i czym mogło być walące się w gruzy państwo Fidela Castro. Przez kilkadziesiąt lat przetrwało wiele sankcji i prób zamachów na przywódcę. Dziś zagrożenie płynie od wewnątrz: rozwój turystyki seksualnej i ciężka ręka, z jaką Castro traktuje dysydentów i gejów, podkopały na dobre ideę równości, stanowiącej jeden z filarów rewolucji 1959 roku. A mimo to mit Che trwa.
Od dawna stracił związek z Kubą i jej rewolucją, stając się mglistym bytem o nieokreślonych kształtach, mającym niewiele wspólnego z działalnością polityczną Ernesto Guevary oraz z kontekstem historycznym, jaki ją warunkował. W roku jego śmierci radykalny francuski działacz Guy Debord napisał głośną książkę „Społeczeństwo spektaklu”, gdzie przewidział nasze obecne opętanie sławą i mediami. „Wszystko to, co kiedyś przeżywano wprost, stało się tylko przedstawieniem”.
Przypadek Che ilustruje tę tezę jak mało co. Przez 40 lat, które upłynęły od jego śmierci, był wykorzystywany do sprzedawania wszystkiego: od porcelanowych kubków po dżinsy, od herbatek ziołowych po piwo. A więc Guevara żyje, ale w sposób, jakiego jego towarzysze walki nie wyobrażali sobie nawet w najczarniejszych snach. Stał się globalną marką.
Zmarły już fotograf Alberto Korda, którego najsławniejsze zdjęcie długowłosego, brodatego Che w berecie jest zapewne najczęściej przywłaszczanym wizerunkiem w dziejach, odniósł moralne zwycięstwo, wygrywając proces z pewną brytyjską agencją reklamową za wykorzystanie go na reklamie wódki Smirnoff. Ale tego przywłaszczania nie da się powstrzymać. „Radykalny szyk” osiągnął nowy poziom absurdu, kiedy niedawno Madonna przebrała się za Guevarę na okładce nowego singla „American Life” - pisze "FORUM".