Polska"Chcieli uciec z absurdu, uciekali w alkoholizm"

"Chcieli uciec z absurdu, uciekali w alkoholizm"

Trwające do dziś milczenie milionów - rodziców i dziadków - pokrywające całe dekady ich życia, powinno młodym ludziom więcej powiedzieć o niszczących skutkach komunizmu niż dramatyczne opowieści o gułagach. Ci co naprawdę chcieli uciec z absurdu często uciekali w alkoholizm, albo wybierali zajęcia na tyle mechaniczne, że sens ideologiczny ich nie obejmował. Bohaterów było nie tak wielu. Ofiarami stali się wszyscy - pisze prof. Jadwiga Staniszkis w felietonie dla Wirtualnej Polski.

01.09.2011 | aktual.: 14.09.2011 10:41

Obojętność wobec siebie jako podmiotu moralnego. Czyli - brak wstydu gdy czyniło się coś, co kiedyś - uznałoby się za "zło". I, po drugie, rezygnacja - w imię sensu codziennej krzątaniny - z dopuszczania do siebie myśli o absurdalności całej konstrukcji komunizmu. Odwrotnie: uznanie, iż funkcjonowanie w systemie i komunikowanie się z innymi, wymaga brania pod uwagę "realności" komunizmu i przyjęcia "wewnętrznej" racjonalności jego poszczególnych rozwiązań. "Wewnętrznej" - bo zgodnej z ideologicznymi założeniami, i nie poddawanej weryfikacji przez zewnętrzne wobec tej ideologii standardy. A także pozwalającej dostrzec - funkcjonale związki między elementami systemu komunistycznego.

Ów oportunizm nie był więc tylko efektem strachu: to było także obawa przyznania przed samym sobą że żyje się w totalnym bezsensie. Wyjście poza system i odmowa funkcjonowania w absurdzie nie zawsze przyjmowało charakter polityczny. Odwrotnie - politykowano zazwyczaj wewnątrz systemu, jak rewizjoniści 1956 roku, którzy chcieli tylko rozmiękczyć niektóre założenia - np. przez decentralizację czy samorządy robotnicze - ale bez ich zmiany.

Ci co naprawdę chcieli uciec z absurdu często uciekali w alkoholizm, albo wybierali zajęcia na tyle mechaniczne, że sens ideologiczny ich nie obejmował. Bunt - jak ten w '68 roku - szybko stawał się częścią regulacji przez kryzys stabilizującej system. Pokolenia bezpośrednio powojenne miały las czy - partyzantkę. Moje, co najwyżej złudzenie gry z systemem.

Paradoksalnie, choć owo doświadczenie codziennego życia w komunizmie wciąż pokrywane jest milczeniem, to towarzyszące temu upokorzenie pamięta się do dziś. A - przegadane, euforyczne, krótkie święto "Solidarności" już zostało z pamięci wymazane przez trudy i rozczarowania późniejszej transformacji.

I właśnie to trwające do dziś milczenie milionów - rodziców i dziadków - pokrywające całe dekady ich życia, powinno młodym ludziom więcej powiedzieć o niszczących skutkach komunizmu niż dramatyczne opowieści o gułagach. Bohaterów było nie tak wielu. Ofiarami stali się wszyscy. I to często nawet nie tyle ze strachu, ale - z potrzeby sensu.

31 lat od powstania "Solidarności" nauczyło nas jeszcze czegoś. Wtedy, 31 Sierpnia, wielu z nas (w tym ja) buntowało się przeciwko wstawieniu do finalnego tekstu porozumień uznania tzw. "kierowniczej roli partii". Gniewała nas też późniejsza "gruba kreska" Mazowieckiego. Ale dziś, kiedy czytam, że Dżalil, szef powstańczej Narodowej Rady Libijskiej, wyznaczył - mimo protestów - generała armii Kadafiego na szefa sił bezpieczeństwa w Trypolisie, rozumiem, iż fakt przejścia owego generała na stronę powstańców ułatwił zdobycie miasta i tym samym ograniczył liczbę ofiar. Rozumiem więc logikę libijskiej "grubej kreski". Czy dlatego że sama jestem o 31 lat starsza?

Prof. Jadwiga Staniszkis specjalnie dla Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (131)