"Chciała uchodzić za smoleńską Matkę Polkę, a stała się ofiarą"
Chciała uchodzić za smoleńską Matkę Polkę. A stała się dla PiS pierwszą
przyłapaną na smoleńskim kłamstwie. Wyjazd do Moskwy tuż po katastrofie smoleńskiej był w karierze politycznej Ewy Kopacz wydarzeniem brzemiennym. Które nie tylko zaowocowało głęboką traumą, ale zapewne zaciąży na całej jej karierze - piszą w tygodniku "Wprost" Andrzej Stankiewicz, Piotr Śmiłowicz.
29.09.2012 | aktual.: 01.10.2012 12:39
Tusk traktuje Kopacz trochę tak, jak w przysłowiu: gdzie diabeł nie może, tam babę pośle. Została kolejno szefową skłóconej mazowieckiej Platformy, ministrem w trudnym resorcie zdrowia, marszałkiem Sejmu pilnującym pozycji premiera w parlamencie. W tamtym żałobnym czasie, w połowie kwietnia 2010 r. Kopacz wydawała się idealna do moskiewskiej misji. Kobieta, lekarka, minister zdrowia - w każdej z tych ról pasowała do ponurych migawek z moskiewskich kostnic. - To nie była decyzja rządu. W ogóle się tym nie zajmowaliśmy. O jej wyjeździe do Moskwy zdecydował osobiście Tusk - mówi "Wprost" jeden z ministrów.
Obecna marszałek Sejmu bardzo rzadko wypowiadała się publicznie o wydarzeniach, które miały miejsce po 10 kwietnia 2010 w Moskwie i o swojej w nich roli. Właściwie obszerniej zrobiła to tylko dwukrotnie. We wspomnianym wywiadzie i na czwartkowej, późnowieczornej konferencji w Sejmie, gdzie narzekała, że znalazła się tak mocno na cenzurowanym po raz pierwszy w swojej karierze.
Czy jednak na pewno niezasłużenie? Przecież sama podjęła decyzję o wyjeździe do Moskwy i o tym, że będzie tam nadzorować proces rozpoznawania ciał przez rodziny. Mimo, że wykraczało to poza jej kompetencje jako ministra zdrowia. Tym samym wzięła na siebie polityczną odpowiedzialność za wszystko, co się w Moskwie działo. Za wszystkie błędy i niedociągnięcia.
- Myślałam, że pracując jako lekarz widziałam już wszystko, bo często jeździłam do wypadków. Ale tam w Moskwie okazało się, że nie. To co zobaczyłem, przekroczyło moje wyobrażenia - opowiadała w czwartek o swoich wrażeniach.
Choć tzw. środowiska smoleńskie krytykowały panią marszałek już od dawna, wytykając co najmniej nieprecyzyjne wypowiedzi na temat przebiegu wydarzeń w Smoleńsku i Moskwie bezpośrednio po katastrofie, w naprawdę trudnej sytuacji znalazła się ona we wtorek. Tego dnia wojskowa prokuratura potwierdziła, że ciała Anny Walentynowicz i Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej zostały zamienione.
Napięcie polityczne gwałtownie wzrosło, a wszyscy tropiący nieprawidłowości w smoleńskich działaniach rządu otrzymali nową broń do ręki. Bo skoro błędy zostały popełnione w sprawie legendy "Solidarności", to mogą dotyczyć także innych ofiar? Tym bardziej, że prokuratura zapowiedziała cztery następne, analogiczne ekshumacje.
Jarosław Kaczyński powtórzył swoim zwyczajem, że Kopacz powinna odejść z polskiej polityki. Inni politycy PiS też nawoływali ją głośno o dymisji. - Rozumiem, że pobyt w Moskwie mógł być emocjonalnie trudny dla pani marszałek, ale jak ktoś nie potrafi rozdzielić emocji od działań państwowych, nie powinien być politykiem - deklarował Adam Hofman.
Obrona ze strony kolegów z PO była rachityczna. Najbardziej zdecydowanie bronił ją Andrzej Halicki - skądinąd dawny rywal w mazowieckiej PO - przekonując, że do Moskwy pojechała tylko pomagać rodzinom, więc nie może odpowiadać za błędy przy rozpoznawaniu ciał.
Problem polega na tym, co prominentni politycy Platformy mówili już nieoficjalnie, że w Moskwie Kopacz wyszła ze swojej roli i opowiadała rzeczy nieprawdziwe. - Tak, sekcje prowadzone ramię w ramię przez polskich i rosyjskich patomorfologów - mówi z przekąsem znany polityk Platformy, cytując najbardziej kontrowersyjną wypowiedź Kopacz. - Nie wiem, po co ona opowiadała takie rzeczy.
Sens jednak był. Te sygnały uspokajały Polaków, że po katastrofie władza robi wszystko, aby starannie przeprowadzić badania ciał i zaopiekować się rodzinami. A - przede wszystkim - że patrzy na ręce Rosjanom. Mówi współpracownik premiera: - Sądzę, że przy okazji Ewa budowała swoją pozycję.
Po ponad dwóch latach okazało się, że prawda wygląda inaczej, niż opowiadała pani minister. Że sekcje przeprowadzali sami Rosjanie i to w ciągu pierwszej doby po katastrofie. A polscy lekarze tylko pomagali przygotowywać ciała do rozpoznania. - Oceniam, że to będzie problem nawet dla naszych wyborców - mówi bliski współpracownik premiera Tuska. Ale z miejsca zastrzega: - Włos jej z głowy nie spadnie.